Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaginiona Karina po sześciu dniach wróciła. Nie wiadomo, czy uciekła przed pijaństwem i przemocą.

Fot. Wojciech Oksztol
Karina Karwowska mogła mieć wiele powodów, żeby nie wracać do domu
Karina Karwowska mogła mieć wiele powodów, żeby nie wracać do domu Fot. Wojciech Oksztol
Ciągle nie wiadomo, co działo się z dziesięcioletnią Kariną przez sześć dni, kiedy zaginęła. Coraz głośniej mówi się też o tym, że Karina mogła uciec z domu, bo rodzice pili. Właśnie poleciała śmigłowcem do Gdyni. Lekarze chcą uratować odmrożone stopy dziewczynki.

To cud - mówią jedni. Ktoś musiał jej pomóc - uważają drudzy. Wszyscy przecierają oczy ze zdumienia: jak małej dziewczynce udało się przetrwać sześć dni w lesie.

- Tylu ludzi chodziło po tym lesie. Miejsce, w którym pojawiła się Karina, mijaliśmy kilkakrotnie, ale jej tam nie było. Nie mogę uwierzyć, że się odnalazła sama - opowiada Małgorzata Karwowska, mama dziewczynki. Tylko jej udało się do tej pory porozmawiać z córką. Dziewczynka jest w szoku, lekarze nie zgadzają się na wizyty policjantów.

- Karina przyjmuje silne leki psychotropowe. Na przesłuchania jeszcze przyjdzie czas - uważa Justyna Matulewicz - Gilewicz, dyrektor ds. medycznych suwalskiego szpitala.

Zaginiona Karina nadal nie może zeznawać. Amputacja stóp ciągle zagraża 10-latce.

Karina mówiła o ucieczce

O tym, co się działo z Kariną przez sześć dni, wciąż niewiele wiadomo.

- Ona mówi, że nikt jej nie pomagał. Sama błąkała się po lesie. Spała pod świerkami, przykrywała się liśćmi i piła wodę z rowów i kałuży - opowiada matka. Ma jednak wątpliwości, że córce udało się przetrwać samodzielnie. To niemożliwe. Myśli, że ktoś ją przetrzymywał.

Policyjne dochodzenie na razie jednak tego nie potwierdza. Na ciele dziewczynki, ani też na ubraniu nie ma śladów przemocy.

Za to coraz głośniej mówi się, że Karina być może wcale się nie zgubiła. Niewykluczone, że po prostu nie chciała wrócić do domu. Bo w rodzinie nie działo się najlepiej.

Zaginiona Karina planowała ucieczkę. Kiedy zaginęła, rodzice mogli być pijani. (wideo)

- Przed zniknięciem opowiadała koleżance, z którą co rano dojeżdża autobusem, że zamierza uciec. Mówiła, że ma jakąś kryjówkę i że się tam schowa - potwierdza Agnieszka Burniewicz, wychowawczyni Kariny z Zespołu Szkół Specjalnych w Augustowie. Ale wtedy nikt z nauczycieli o tym nie wiedział.

Rodzina Karwowskich od marca jest objęta opieką kuratora i lokalnego ośrodka pomocy społecznej. Małgorzata i Wiesław mają dziesięcioro dzieci. Oboje piją. Policja często do nich przyjeżdżała na interwencję.

- Wysłaliśmy wniosek do regionalnego ośrodka diagnostyczno-konsultacyjnego o przebadanie ich pod kątem zdolności wychowawczej - mówi Tomasz Tomaszewski, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Augustowie. A to znaczy, że dzieci mogą być odebrane rodzicom.

Konsekwencje mogą być jeszcze poważniejsze. Nie jest wykluczone, że rodzice zostaną pociągnięci do odpowiedzialności za zaniedbania, a to jeden z rodzajów przemocy domowej.

- Do tej pory zastanawiamy się, czy mogliśmy zrobić więcej. Jakoś zapobiec temu, co się stało. Ale tego nigdy nie da się przewidzieć. Tak jak tego, czy nasza pomoc byłaby skuteczna - mówi Tomaszewski.

Karina wyszła na grzyby

Zaczęło się we wtorek, 6 października. Około godziny 16.30 Karina wzięła plastikowe wiaderko i wyszła z domu na grzyby. Las jest niedaleko, bo po drugiej stronie domu, w Rzepiskach pod Augustowem. Matka mówi, że córka dobrze go znała. Często się tam bawiła.

Ale kiedy długo nie wracała, rodzice zaczęli jej szukać. Późnym wieczorem zdenerwowana matka zadzwoniła na policję. Sytuacja już wtedy była bardzo poważna.

Karina jest niepełnosprawna. Cierpi na padaczkę i musi stale przyjmować leki. Atak w lesie mógł się dla niej zakończyć tragicznie. Dodatkowo z domu wyszła lekko ubrana. Miała na sobie tylko sportowe buty, cienkie spodnie i bluzę z kapturem.

Policjanci z psami na początku sprawdzili najbliższą okolicę. Przeszukali domy i zabudowania we wsi. Gdy niczego nie znaleźli, do Rzepisek w trybie alarmowym przyjechało około 90 mundurowych z augustowskiej komendy. Zaangażowano też strażaków i okolicznych mieszkańców.

Pod Augustowem w tym czasie trwała też akcja Bezpieczna Jesień. Straż graniczna, razem z policją, celnikami i inspekcją transportu drogowego kontrolowała kierowców. Wieczorem także ci funkcjonariusze dołączyli do poszukiwań Kariny. Śmigłowiec pograniczników, wyposażony w kamerę termowizyjną z góry patrolował las. W sumie prawie 200 osób szukało jej przez całą noc. Bez skutku.

Rano przegrupowano siły. Przyjechali nowi policjanci z Białegostoku, przywieziono psy tropiące. Tym razem oprócz śmigłowca straży granicznej na poszukiwania Kariny wyruszyły też dwa policyjne samochody. I znów ponad 200 osób metodycznie przeczesywało okolicę.

- Liczyła się każda minuta. Wiedzieliśmy, że dziewczynka bez cieplejszej odzieży była już od kilkunastu godzin poza domem, a w nocy mocno spadła temperatura otoczenia - opowiada podinsp. Andrzej Baranowski, rzecznik podlaskiej policji. I chociaż sprawdzono kilkaset hektarów lasów, pól i bagien Kariny nie znaleziono.

Poszukiwania 10-latki chorej na epilepsję. 200 osób, śmigłowiec i kamera termowizyjna nie pomogły.

Wtedy o zaginięciu dziewczynki mówiła już cała Polska. Jej zdjęcie pojawiło się w mediach i na plakatach w sklepach szkołach, urzędach w Augustowie, Sztabinie i okolicach. Ulotki policjanci dawali też kierowcom podczas kontroli drogowej.

- Karinę porwano - mówiła matka. - Ona była taka ufna i komunikatywna, nawet do obcych. Pewnie wsiadła z kimś do samochodu i odjechała. Przecież sprawdziliśmy już cały las. Jej tu nie ma - żaliła się w mediach.

A policja już sprawdzała wszystkie wersje i informacje o tym, co mogło się stać z dziewczynką. Funkcjonariusze rozważali wszystko: od wypadku, przez atak padaczki, przez porwanie. Mundurowi nie wykluczali, że dziecko mogło stać się ofiarą przestępstwa. W grę wchodziło nawet morderstwo. Jednak żadna z informacji, jakie wpływały do dyżurnych nie wniosła nic do sprawy. Szybko okazało się, że Karinę, widziano, ale przed, a nie po zaginięciu.

Poszukiwania zaginionej przerwano w sobotę

W czwartek dziewczynki szukało już 250 osób. Mijał trzeci dzień, a akcja obejmowała coraz większy teren. Z innych powiatów ściągnięto kolejne osiem psów. Pięć czworonogów wysłała też Komenda Główna Straży Pożarnej. Do akcji włączył się też bezzałogowy samolot z kamerą wykrywającą ciepło.

- Spenetrowano opuszczone budynki i bunkry oddalone o kilka kilometrów od domu zaginionej. Sprawdzano studnie szamba i ziemianki w Rzepiskach i sąsiednich miejscowościach Komaszówka i Kolnica. A także miejsca wskazywane przez wizjonerów i jasnowidzów - wylicza Baranowski.

W piątek jeszcze raz sprawdzano brzeg pobliskiego jeziora, rowy melioracyjne i oczka wodne. Policjanci szczegółowo przeszukiwali zabudowania w promieniu kilku kilometrów, w których Karina mogła się schować, lub gdzie ktoś mógł ją zamknąć.

- Policjanci i strażacy ze specjalnie wyszkolonymi psami do szukania ludzi przeczesali każde gospodarstwo, piwnicę i ziemiankę. Niestety również i tym razem bez rezultatu - przyznaje Baranowski.

Matka: Już szukaliśmy ciała

W sobotę przeczesywanie okolicy przerwano. Cztery dni po zaginięciu wciąż nie natrafiono na żaden ślad dziewczynki. Z Rzepisk odjechały samochody i ekipy poszukiwawcze. Policjanci skupili się na działaniach operacyjnych. Sprawdzali i analizowali wszystkie możliwe wersje tego co mogło się z nią stać.
Ale rodzina i sąsiedzi nie dali za wygraną. Kilkadziesiąt osób nadal przeszukiwało okolicę.

- Miejsca gdzie powinniśmy iść wskazywał nam jasnowidz. My je sprawdzaliśmy. Raz trafiliśmy nawet na fragment wyleżanej trawy, na której mogła spać dziewczynka - opowiada jedna z sąsiadek.

- Wtedy myśleliśmy już, ze szukamy ciała. Jeden z jasnowidzów stanowczo twierdził, że dziecko nie żyje. My także już traciliśmy nadzieję - dodaje matka.

Cud wydarzył się w poniedziałek. Kilka minut przed godziną 14 błąkającą się na skraju lasu dziewczynkę zobaczyło przejeżdżające tamtędy małżeństwo. Na tym parkingu, niedaleko Kolnicy (to kilka kilometrów od Rzepisek) podczas akcji poszukiwawczej zbierali się ratownicy. Ale wtedy nie było tam dziewczynki.

Kobieta rozpoznała Karinę. Dziewczynka szła z tym samym wiaderkiem, z którym wybrała się do lasu we wtorek. Kobieta zabrała Karinę do samochodu i zadzwoniła po policję.

- Jestem jej bardzo wdzięczna. Ona uratowała życie mojej córce - mówi ze łzami w oczach matka.

Grozi jej amputacja stóp

Drzwi w sali w szpitalu w Suwałkach, gdzie leży dziewczynka nie zamykają się. Tłumy dziennikarzy, przyjeżdżają też sąsiedzi, nauczyciele i rodzina. Wszyscy cieszą się, że żyje.

Jednak stan dziewczynki ciągle jest bardzo ciężki. Karina trafiła do szpitala brudna i wycieńczona. Bardzo schudła. W ciele miała 16 kleszczy.

Największym problemem są jednak jej stopy. Są odmrożone. To skutek chłodnych nocy, temperatura w ostatnich nocach spadła poniżej zera, a ona miała na nogach tylko letnie tenisówki. Chirurdzy rozważają amputację.

- Ciągle trwają konsultacje. Pielęgnujemy ją i liczymy, że zmiany się cofną - mówi dyrektor Justyna Matulewicz-Gilewicz. Pewne jest, że dziecko czeka długa rehabilitacja.

poranny.pl

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny