Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabił księdza, bo chciał na wódkę! Mieszkańcy Miłkowic w szoku! Zginął taki dobry człowiek..

Alicja Zielińska
Był wśród swoich i swoi go zabili. Taki ludzki ksiądz. W Miłkowicach Maćkach i w okolicy nikt nie może się pogodzić ze śmiercią ks. Tadeusza Krakówki.

[galeria_glowna]
Jest środa. Parę godzin po wizji lokalnej na plebanii, gdzie ksiądz został zamordowany. Cała wieś oglądała sprawców, których przywiozła policja. Jeden, 23-letni, zadał księdzu ciosy nożem. Przyznał się do morderstwa.

Nie do uwierzenia

- Był niegdyś ministrantem. Usługiwał księdzu podczas nabożeństw, był najbliżej ołtarza. A teraz przyszedł do księdza i zabił. Bo chciał pieniędzy na wódkę. Nie ma słów potępienia na taki czyn - mówią wszędzie ludzie.

Tadeusz Krakówko miał 54 lata, proboszczem w Miłkowicach Maćkach był drugi rok. Wszyscy go lubili i szanowali.

Tu parafie nieduże. Po jednym kapłanie.

- A Tadeusz to i gospodyni nie miał - mówi jego imiennik, Tadeusz Miłkowski. Znał księdza, pochodzi z sąsiedniej wsi. Prawie równolatek.

- Rok młodszy był ode mnie. Nie mogę dojść do siebie. Szok to mało powiedziane. To jest nie do uwierzenia.

Dlaczego to zrobili?

Stanisława Morzy jest ciotką księdza Tadeusza. Więc oczywiście same dobre wspomnienia ma o swoim siostrzeńcu. Zawsze grzeczny, dobry. - Ale on do wszystkich taki był - podkreśla. - I do rodziny, i do cudzych.

Sąsiadka ich powiadomiła. W poniedziałek, około godziny 9. Zaraz jak tylko kościelny w Miłkowicach odkrył, że proboszcz nie żyje. Zadzwoniła i powiedziała, że zginął tragicznie. Nic więcej, żadnych szczegółów. Bo na plebanię policja nie wpuszczała nikogo, zabezpieczano ślady. Pani Stanisława w pierwszej chwili myślała, że Tadeusz może pod samochód wpadł na ulicy albo z kim jechał i wypadek się zdarzył. Bo on swego samochodu nie miał. Nie gonił za bogactwem, skromny był. - A tu się okazało, taka okrutna śmierć - kobieta płacze. - W nocy nie dam rady spać, w dzień wszystko z rąk leci, w głowie tylko jedno, dlaczego tak się stało?

Pamiętaj, synu, nie przynieś wstydu rodzinie

Z góry zeszli córka i zięć pani Stanisławy, Barbara i Tadeusz Kłopotowscy. Przybici bardzo. Jeszcze w październiku Tadeusz, jak mówią o księdzu prywatnie, ślub dawał ich synowi, Darkowi. A teraz syn i synowa przyjadą na jego pogrzeb z Warszawy. Uwierzyć nie mogli. Straszne. Jakby jakiś horror się zdarzył.

- Opowiadał nam, jak poszedł do seminarium, jak poczuł powołanie - wspomina pan Tadeusz. - U niego to była bardzo przemyślana decyzja. Nie od razu po maturze. Wojsko już odsłużył, pracował w Grodzisku w szkole. I dopiero wtedy postanowił. Przyjaźnił się z księdzem, tu po sąsiedzku, znali się jako chłopcy. Ale długo nic nie mówił o swoich zamiarach. Jednak zaskoczenia nie było. Bo to rodzina wierząca. On sam przyznał jednak, że przed wstąpieniem do seminarium mama go przestrzegała: Pamiętaj, synu, żebyś wstydu nam nie przyniósł. Z księżmi też przecież różnie bywa. I on mówił, że te słowa zapamięta na całe życie, będą dla niego drogowskazem: być uczciwym. Bo nie może być inaczej, jak się wybiera Pana Boga. Nie może być nic większego i ważniejszego.

I trzymał się tego. W każdej parafii, gdzie był, nigdzie słowa złego na niego nie powiedzieli. A samemu nie było mu łatwo. To wiadomo. Nawet tutaj, chociaż wśród swoich, bo sąsiedzkie to wioski i strony rodzinne.

Jak tutejszy był

- Niedawno był u nas w gościach, rozmawialiśmy - dodaje pan Tadeusz. - Mówił, że nie najlepiej jest w parafii. Miłkowice - wieś kościelna, a wierni przykładu dobrego nie dają, do kościoła rzadko chodzą. I jeszcze drugą wieś wymienił. Martwił się, że młodzi dużo piją. Alkoholizm bardzo go raził. Nie wiedział, jak temu zaradzić, jak do tych ludzi trafić, przekonać, by się zmienili. Nie czuł się jednak zagrożony, żeby jakaś obawa czy strach, to nie, absolutnie. Nie przepadał za towarzystwem, był z natury samotnikiem, ale miał wiernych przyjaciół, na których zawsze mógł liczyć. Najlepszy dowód, że teraz wszyscy z wielką życzliwością go wspominają.

On pracowity był, zaradny. Wszystko umiał zrobić. To i gospodyni nie potrzebował. Sam ugotował i posprzątał. I podać umiał. Talerze to jak kelner, po kilka roznosił. Kwiaty bardzo lubił. - Jak jeszcze mieszkał z rodzicami, to zajść tam, jeden zachwyt, takie piękne kwiaty rosły - wtrąca pani Stanisława. - A przy plebanii teraz to i małe gospodarstwo miał. Kury hodował, pawie, warzywa sadził. Nie taki, że tylko ręce złożone, książki i modlitwa. Ze wsi wyszedł, to i zachowywał się jak tutejszy. I za to go cenili ludzie.

Boleść nie do opowiedzenia

- Nie wiem, jak będę teraz żył - Tadeusz Krakówko, 75-letni ojciec ks. Tadeusza, rozkłada bezradnie ręce. Chodzi po podwórzu. Wzrusza ramionami. Mieszka we wsi Krakówki Dąbki, parę kilometrów od Miłkowic.

Taki cios. To trzeci pogrzeb w rodzinie w ciągu krótkiego okresu. W maju ubiegłego roku zmarł zięć. W październiku żona.

- Ale oni chorowali - tłumaczy. - Żona na zastrzykach była, męczyła się biedaczka. Wola Boża, tak musiało być. Ale on miał 54 lata, to nie pora na śmierć - mówi o synu. I nie na taką śmierć. Wzdycha ciężko. Co ja pani mogę powiedzieć? Jakimi słowami. I mówić nie dam rady, i chodzić nie dam rady. Boleść nie do opisania.
Tadek był najstarszy z pięciorga dzieci. - Po mnie dostał imię - uśmiecha się na chwilę. - Wszyscy się rozeszli, mają swoje rodziny, jedna córka w Stanach mieszka. On tu był najbliżej. Więc jak to ojciec, cieszył się bardzo, gdy biskup przeniósł go do Miłkowic. Przedtem dziesięć lat służył na parafii w Szmurłach, to daleko. A teraz parę kilometrów od domu. Wsiadał więc do samochodu i jechał do niego.

- Sam kieruję, nie boję się jeździć. A przez telefon to codziennie rozmawialiśmy - rozpogadza się na chwilę. Ale rozpacz zaraz wraca.

Wrócił do najbliższych

- To on mnie powinien pochować, bo taki jest porządek, a nie ja jego - mówi przybitym głosem ojciec. - Tymczasem mnie przyszło decydować o pogrzebie syna. Nie ma nic gorszego dla rodziców.

Biskup zgodnie ze zwyczajem i testamentem sugerował, by Tadeusz został pochowany na cmentarzu, w ostatniej parafii, gdzie był księdzem. Nie, sprzeciwił się. Skoro tak się stało, to będzie zgodnie z życzeniem ojca. I zadecydował, że syn będzie pochowany na cmentarzu w Ostrożanach, obok grobowca rodzinnego. Będzie mu tam dobrze. Wśród najbliższych.

Mieszkająca po sąsiedzku Lucyna Jachimczuk mówi, że od poniedziałku nie może się powstrzymać od płaczu. - On się nigdy nie wywyższał. Zawsze uśmiechnięty, otwarty do wszystkich. Taki swój. Przyjedzie do wsi, zagada, zażartuje. Aż miło było. A teraz już go tu nie zobaczymy - wzdycha ciężko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny