Władze oświatowe w Białymstoku, by umożliwić młodzieży, która przez pięć lat okupacji nie miała dostępu do szkoły, zorganizowały dwuletni kurs przygotowawczy do zawodu nauczycielskiego.
Pochodzę ze wsi Wiercień Duży, więc najbliżej miałem taki kurs przy gimnazjum i liceum w Siemiatyczach - wspomina Henryk Kulczakiewicz. - Byłem uczestnikiem drugiego naboru w 1946 roku. Zgłosiło się nas wtedy 30. Naszym wychowawcą został pan Franciszek Wróblewski.
Kursanci, wszyscy już dorośli, mieli za sobą różną przeszłość. Wielu było po amnestii, niektórzy prosto z oddziałów partyzanckich, czy z wojska, po przebytym szlaku wojennym, a jeszcze inni wrócili z zesłania z Syberii, z Kazachstanu, jak Jan Miłkowski, Zbigniew Mickiewicz, Janina i jej siostra Osińskie, Leokadia Wojtaszczyk.
Nauka ze słuchu
Nie mieliśmy żadnych podręczników do nauki. Zajęcia wyglądały tak, że nauczyciele mówili, a my musieliśmy wykłady w miarę dokładnie zanotować. Nie wszyscy zdążyli, więc wieczorami porównywaliśmy co kto zapisał i uzupełnialiśmy notatki.
Mieszkaliśmy w Domu Nauczyciela na poddaszu, w ośmiu w jednej sali. Zimą ogrzewaliśmy ją drzewem, przywiezionym przez rodziców, sami paliliśmy w piecu. Łóżka też każdy przywiózł swoje z domu. Wyposażenia pokoju dopełniały cztery krzesła i stół, miednica oraz dwa wiadra - jedno na czystą wodę i drugie na brudną. W zimie musieliśmy pamiętać, by wodę przynieść wieczorem, bo rano bywała zamarznięta. Śniadania robiliśmy we własnym zakresie, na obiady i kolacje chodziliśmy do stołówki żeńskiego internatu przy ul. Pałacowej. Światło było do godziny 22, potem wyłączano w ramach oszczędności.
W dżinsach tylko na pole
Kłopoty wówczas były ze wszystkim, także z ubraniami. Moi rodzice byli o tyle w dobrej sytuacji, że mieli siostry i braci w Ameryce, którzy wyjechali za ocean za pracą jeszcze w latach dwudziestych. Oni nas wspomagali i przysyłali paczki, m.in. z odzieżą. Ale wiadomo, po wojnie kryzys panował wszędzie, więc zdarzało się, że te ubrania przychodziły różne. Pamiętam na przykład, że w którejś z paczek znalazł się mundur oficera armii USA, który nosił mój stryjeczny brat w czasie wojny.
Przychodziły też ubrania dżinsowe - wtedy jednak uważano je wyłącznie za strój roboczy i rodzice nie pozwalali nam ich nosić, bo nie wypadało. Ojciec w dżinsach pracował przy ciężkiej i brudnej robocie, np. wywóz obornika na pole.
Za to chętnie nosiliśmy wszyscy czapki uczniowskie.
W czerwcu 1948 r. złożyliśmy przed komisją egzamin i dostaliśmy dyplomy ukończenia gimnazjum i tzw. małą maturę. Zdałem dobrze, więc zaproponowano mi naukę w liceum. Razem ze mną taką propozycję otrzymali też Jan Miłkowski, Sergiusz Mojsiewicz i Zbigniew Mickiewicz.
Nauka w liceum była łatwiejsza, bo pojawiły się już książki. Ja miałem podręcznik do matematyki i chemii, koledzy z innych przedmiotów i pożyczaliśmy je sobie nawzajem.
W tym czasie spotkało mnie przykre zdarzenie. Otóż w tym czasie został postrzelony członek ORMO i ja - nie wiem dlaczego - zostałem zatrzymany przez UB i przez dwie doby byłem przesłuchiwany. Na szczęście znaleziono sprawcę, więc mnie zwolnili. Mogło się to skończyć źle.
Pierwszy we wsi z dyplomem
Po zdaniu matury planowałem dalej się uczyć. Dyrektor wysłał moje papiery do Białegostoku, gdzie organizowano pięciomiesięczny kurs przygotowawczy. Niestety nie zostałem przyjęty. Powody? Krewni w USA, starszy brat w seminarium duchownym. W oczach władzy ludowej taki życiorys dyskwalifikował.
Dopiero po odwilży w 1956 r. to się zmieniło i mogłem pójść na studia. Dostałem się na Uniwersytet Warszawski na fizykę. Byłem pierwszy w Wiercieniu Dużym, który zdobył maturę i skończył studia.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?