Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Myrchy na Nieludzką Ziemię

Marta Chmielińska
Zesłańcy na Oziero Zajskoje: od lewej  Edward Burzawa, Stanisława Burzawa, Alina Kozirkiewicz, Maria Kozirkiewicz, Eugenia Gass, Bogdan Gass, nauczycielka - Julia Grigoriewna, Marek Pasemko, Zofia Pasemko, Sofia Aleksiejewna, Edward Gass, na przodzie stoi Zoja Wasiljewna. Zdjęcie wykonane 3 maja 1941 roku.
Zesłańcy na Oziero Zajskoje: od lewej Edward Burzawa, Stanisława Burzawa, Alina Kozirkiewicz, Maria Kozirkiewicz, Eugenia Gass, Bogdan Gass, nauczycielka - Julia Grigoriewna, Marek Pasemko, Zofia Pasemko, Sofia Aleksiejewna, Edward Gass, na przodzie stoi Zoja Wasiljewna. Zdjęcie wykonane 3 maja 1941 roku.
10 lutego obchodzimy 67 rocznicę pierwszej wielkiej deportacji na Syberię. Z Puszczy Białowieskiej wywieziono wówczas pracowników leśnych.

Losy Sybiraków.

Pierwsza deportacja rozpoczęła się w nocy z 9 na 10 lutego 1940 roku. Odbywała się w wyjątkowo niesprzyjających warunkach atmosferycznych - temperatura spadała wówczas nawet do 40 stopni poniżej zera. Teoretycznie deportowani mieli prawo zabrania ze sobą odzieży, bielizny, obuwia, pościeli, naczyń kuchennych i stołowych, żywności, drobnego sprzętu rolniczego i domowego, pieniędzy i przedmiotów wartościowych, jednak nie więcej niż 500 kg na rodzinę. Pozostawiali dorobek całego życia: majątek nieruchomy, sprzęt rolniczy, inwentarz żywy. W praktyce normą było pośpieszne pakowanie tego, co było pod ręką.

Według danych NKWD, podczas pierwszej wywózki wysiedlono w sumie prawie 140 tysięcy osadników i leśników wraz z rodzinami, których umieszczono w 115 specposiołkach, rozrzuconych w 21 krajach i obwodach Związku Sowieckiego. Poza dominującymi wśród wysiedlonych osadnikami wojskowymi i kolonistami, deportacja lutowa objęła także pewną liczbę pracowników służby leśnej.

Miałam 11 lat, gdy zaczął się koszmar

Ojciec mój był leśniczym - wspomina Walentyna Macuta z domu Kowalska. - Mieszkaliśmy w gajówce w osadzie Myrcha. O 4 rano ojciec pojechał do Nadleśnictwa naliczać płace dla robotników - był to dzień wypłat. Pojechał konno, pamiętam, że była straszna zamieć, 40 stopni mrozu... I zaraz po nim - może 15-20 minut - stukot do drzwi: " odkrywaj!". Mama otworzyła i usłyszała " Sobirajsia!". Dokąd? Nie chcieli powiedzieć. Mama zaczęła nas poganiać, żebyśmy szybko wstawali. Ruszyć się nie można było nigdzie, nawet do ubikacji musieliśmy iść z "bojcom". Było ich pięciu, w tym jeden miejscowy, który wskazywał Rosjanom, gdzie mieszkają rodziny przeznaczone do deportacji. Wraz z nimi, jako szósty, był aresztowany wcześniej leśniczy Augustyniak - strasznie pobity, próbował uciec im z furmanki, gdy jechali do nas. Sowieci zaraz zrobili rewizję. Chciałam opatrzyć pana Augustyniaka, ale mi nie pozwolono nawet krwi zmyć z jego twarzy. I był taki moment nieuwagi Sowietów, "bojec" pilnujący leśniczego wyszedł gdzieś chyba i Augustyniak uciekł. My byliśmy jeszcze koło ubikacji a on pobiegł w las. Ale nie miał szans. Śnieg, zimno. Zaraz go złapali i pilnowali od tego momentu we dwóch.

Kazali dzwonić do nadleśnictwa. Okazało się, że ojciec akurat dojechał na miejsce. Mama stojąc " pod pistoletem" powiedziała ojcu, by o nic nie pytał, tylko wracał szybko do domu.

My czekając na jego powrót ubraliśmy się, ale nie było mowy o jedzeniu czy innych przygotowaniach. Kuchnię całą zajęli sowieci, do pokoju nie można było po nic pójść, tylko wziąć to, w co byliśmy ubrani. Mama zaczęła z nimi rozmawiać, ale enkawudysta zakrzyknął " nie marudź. Sobirajsia" . Ale co brać? Jeden z nich mówi - bierz pościel, bo trasa długa, a mróz duży, weź, żeby dzieci nie pomarzły. No i na jedne sanie załadowaliśmy, co mogliśmy zabrać. Ale z pokoju nie mogliśmy nic wziąć, bo tam siedział pod strażą Augustyniak. Więc zabraliśmy to, co było w sypialce - pościel, parę innych rzeczy. Nawet chleba nie wzięliśmy na drogę. Miałam wtedy jedenaście lat.

Siedmioosobowa rodzina z najmłodszą, niespełna dwuletnią dziewczynką, wsiadła do sań. W ten sposób dojechali do Narewki. Tam na stacji enkawudyści kazali wsiadać do wagonu. Na odjazd czekali jeszcze półtorej doby...

"Dwa czełowieka za wodoj, odin za uglom"

Wagony były zaryglowane, a dwa maleńkie okna zakratowane. Ludzie spali na pryczach - na górnych rozlokowały się kobiety z dziećmi, dolne zajęli mężczyźni. Na podłodze leżały bagaże. W każdym wagonie była " ciepłuszka" - blaszana beczka, w której paliło się węglem. Za toaletę służyła dziura wybita w podłodze. Publiczne załatwianie potrzeb fizjologicznych było, przynajmniej początkowo, jedną z najbardziej stresujących czynności. Ludzie starali się jakoś to łagodzić, osłaniając owe "przybytki" na różne sposoby, czy też korzystając z nich nocami, by zapewnić sobie jakieś pozory intymności. Ponadto otwory te bardzo szybko ulegały zanieczyszczeniu i pokryte grubą, zlodowaciałą warstwą odchodów, wydzielały niewyobrażalny fetor.

Przez całą drogę, często co drugi dzień, z każdego wagonu wychodzili ludzie po wodę i węgiel do palenia w "ciepłuszce".

- Kiedy minęliśmy Ural, wagony odryglowano i mogliśmy od czasu do czasu wyjść przewietrzyć się. Pociąg jechał tak wolno, że bez problemu szliśmy obok wagonów - oczywiście pod strażą. Wtedy na zakrętach widzieliśmy, że skład ciągną 2 parowozy i również dwa popychają. Ile było wagonów, nie wiem, ale było ich bardzo dużo.

Podróż trwała około miesiąca
-8 marca byliśmy już na Oziero Zajskoje - opowiada pani Walentyna.- Dobrnęliśmy tam nad ranem. Wysiedliśmy w Talmience i dalej furmankami wieziono nas przez rzekę Ob. I dalej... W pewnym miejscu zatrzymaliśmy się - to było Oziero Zajskoje, kres naszej wędrówki.
Stały tam dwa rozsypujące się baraki. W jednym z nich zajmowaliśmy niewielki pokój, w 20 osób: rodziny Leśników, Ledowiczów , Ochrymiuków, Grygorukowie i my. Spaliśmy stopami do siebie i było nam ciasno, na drugą noc pilnowaliśmy, aby naprzeciw dorosłego leżało dziecko - po to, aby dało się rozprostować nogi.
Życie na Syberii było bardzo trudne. Całą zimę trzymał duży mróz. Od czasu do czasu nadciągały "burany"- zamieć tak intensywna, że widoczność była zerowa. Przy tym tak silny wiatr, że ludzie mieli kłopoty z poruszaniem się. Bywały też okresy, kiedy nocami wiało tak silnie i tak obficie padał śnieg, że do rana baraki były zasypane łącznie z kominami, co uniemożliwiało palenie w piecu.
Zima trwała długo. Do początku maja kra schodziła, zrywało mostki i wszystko się topiło.
Latem natomiast było bardzo gorąco - 40-50 stopni i dwa albo i trzy razy na dobę niezwykle intensywna burza.
Kto nie pracuje, ten nie je
Dzienna porcja chleba dla osoby pracującej, to było 500 gramów, a dla niepracujących - 200. Chleb był czarny, ciężki jak cegła i bardziej gorzki od piołunu. Czasami zdarzał się z prosa. Bochenek taki przy wkładaniu do torebki miał jeszcze jakiś kształt, ale po paru metrach zmieniał się okruszyny.
-Mama dzieliła nam te okruchy po łyżeczce czy dwie. Kromki chleba dzieliła na kawałki wielkości kostek czekolady, a następne kawałki jedliśmy za godzinę czy więcej - tak aby tylko przetrwać. Bardzo dużo ludzi umarło, dlatego że zbytnio się najadali - silniejsi zabierali porcje słabszym albo też nocą, gdy wszyscy spali, ktoś jeden zjadał chleb. A wycieńczony organizm nie wytrzymywał i ludzie umierali.
Na Syberii matki codziennie, dzieląc chleb, przeżywały dramat gdy musiały wybierać: czy zaspokoić potrzeby żywnościowe pracującego w rodzinie mężczyzny, od którego sił zależała egzystencja pozostałych, a odmówić pożywienia zagłodzonemu dziecku, czy też nakarmić najpierw to dziecko, ryzykując opadnięcie z sił żywiciela...


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny