Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wystawiajmy nasze czułki na drugiego człowieka

Urszula Kropiewnicka
Urszula Kropiewnicka
Marcin Kydryński
Marcin Kydryński Facebook Marcin Kydryński
Kiedy człowiek ma 54 lata, to docenia każdy kolejny dzień, który jest mu podarowany. Więc staram się to swoje życie przeżywać dość intensywnie. To wymaga zresztą dyscypliny, bo najchętniej bym leżał na sofie, ale wiem, że na koniec życia byłbym głęboko rozczarowany, że poszedłem tą ścieżką. Dlatego nieustająco podróżuję i poznaję nowych ludzi – mówi Marcin Kydryński, autor książki „O Wschodzie”

Białostoczanie mieli okazję spotkać się z panem w Książnicy Podlaskiej podczas promocji książki „O Wschodzie” . Jest pan autorem wielu książek i znanym dziennikarzem muzycznym, a było to dopiero pierwsze pana spotkanie autorskie w Białymstoku. Dlaczego dopiero teraz?

Wszystkie moje książki były drukowane w Białymstoku, także ta ostatnia, ale przyznaję, że to miasto – jeśli nie liczyć przygód drukarskich - nigdy nie było dla mnie łaskawe. Nikt mnie tutaj nie pragnął, nie zapraszał. Próbowaliśmy pojawić się z koncertami „Siesty w drodze”, ale to się nigdy nie udało. Zatem rzeczywiście to było moje pierwsze spotkanie autorskie w Białymstoku, a jeżdżę i spotykam się ze słuchaczami i czytelnikami od blisko 20 lat.

W jakich okolicznościach pisał pan książkę „O Wschodzie”?

Te notatki z Dalekiego Wschodu zacząłem pisać podczas drugiej pandemicznej zimy. Był to już kolejny rok, w którym nie mogliśmy nigdzie wyjeżdżać, więc wielu z nas uciekało w głąb swojej duszy, pamięci, bo inne ucieczki były niemożliwe. Postąpiłem podobnie. Zacząłem wędrować - z jednej strony właśnie w głąb pamięci, a z drugiej - na kartach książek. Czytałem mistrzów dalekowschodniej myśli i pomyślałem sobie, że to jest dobry moment, by powspominać te moje dawne wędrówki na Daleki Wschód. Budziłem się wcześnie, patrzyłem na wschodzące słońce i każdego dnia próbowałem przywołać z pamięci jakąś historię sprzed ćwierć wieku z tych moich wędrówek po Wschodzie. Wspomagałem się też nielicznymi odnalezionymi fotografiami, jakie robiłem kiedyś w Azji. Oczywiście nie stawiam się w roli eksperta od spraw Wschodu. Jestem raczej entuzjastą, który wiele tam przeżył i chciał na moment do tych doznań wrócić, by zastanowić się co dzisiaj - właściwie pół życia później - z tych pierwszych moich dalekowschodnich przygód wynika.

I do jakich wniosków pan doszedł?

Okazało się, że te historie, które przywoływałem z pamięci, splecione z tomami myśli filozofów Wschodu, stały się terapią na trudne czasy. Przy czym te trudne czasy bynajmniej się nie skończyły, a jedynie zmieniły barwę. Więc wydaje mi się, że ta książka może być dzisiaj takim drogowskazem, jak żyć. W końcu mistrzowie Wschodu dawali sporo wskazówek w tej sprawie i mnie wtedy przez tę pandemiczną zimę przeprowadzili za rękę. Był lęk o przyszłość bliskich i własną. Nie wiedzieliśmy, czy i jak przetrwamy tę pandemię, czy ludzkość ją przetrwa. Starałem się więc odnaleźć w tej trudnej sytuacji i wierzę, że książka „O Wschodzie” może przeprowadzić czytelników przez mrok, w którym się w tej chwili znajdujemy.

„O Wschodzie” jest książką intymną, dojmująco szczerą. Jaki więc jest Marcin Kydryński?

Znacznie spokojniejszy niż kiedyś. Mam w sobie więcej pokory, cierpliwości i wyrozumiałości dla bliźnich. To, co najważniejsze, i co spłynęło na mnie z tej książki, można zawrzeć w dwóch frazach. Jedna z nich jest autorstwa Buddy: „Patrz na wszystkie odczuwające istoty oczami współczucia”, a autorem drugiej jest Gandhi: „Każdego ranka budzę się i pierwszą rzecz, jaką robię, to wyobrażam sobie cierpienia innych”. Oczywiście można tą ostatnią myśl zastosować do naszej obecnej sytuacji geopolitycznej – myśląc o tym, co dzieje się na ukraińskim froncie, ale to nie wszystko. Ważne by tę myśl Gandhiego zastosować w codzienności, wobec wszystkich ludzi, którymi się otaczamy, żeby nieustająco wystawiać nasze czułki na drugiego człowieka. To jest podstawowa lekcja, która płynie z tych ksiąg Wschodu. Jest we mnie tkliwość i delikatność spotęgowana przez lekturę myśli Wschodu. Ta słabość będąca siłą w jakimś sensie. Jest we mnie uważność na drugiego człowieka i na wszystko, czego doświadczamy każdego dnia.

Tego rodzaju wrażliwość nie ułatwia życia. Gdy widzi się głębiej i przeżywa mocniej, trudniej egzystować w świecie.

Na przestrzeni 30 lat moich podróży zbudowałem pancerz, który mnie chroni przed nadwrażliwością. Wrażliwość jest niezbędna, natomiast nadwrażliwość jest paraliżująca. Po latach spędzonych w Afryce, zwłaszcza w krajach, które bardzo boleśnie były doświadczone przez katastrofy naturalne, epidemie, musiałem nabrać dystansu, co jest dla mnie w pewien sposób bolesne.

Dlaczego bolesne?

Bo powinienem był pochylać się ze szczególną troską i czułością nad każdym pojedynczym ludzkim nieszczęściem. Ja jednak tego nie robię. Obiektyw aparatu fotograficznego służy mi za coś na kształt tarczy. Chronię się za nim i on staje się dla mnie usprawiedliwieniem niepodejmowania działań. Godzę się z myślą, że jestem obserwatorem i opowiadaczem historii, ale nie ratownikiem. W każdym z tych miejsc, w których spędziłem wiele czasu, właściwie mógłbym zostać i dożyć swoich dni poświęcając się drugiemu człowiekowi. Tak wypadałoby zrobić, ale tak nie postąpiłem, co pokazuje, że ta moja wrażliwość jest jednak kaleka, niedoskonała. Człowiek powinien być dobry, współczujący i nie powinien znajdować dla siebie usprawiedliwień, że nie pochyli się nad cierpiącym, a ja nieustająco je sobie znajdowałem. Muszę tutaj posypać głowę popiołem w pokorze. Uważam to za skazę na swoim życiorysie.

Jest pan wciąż w rozjazdach. Określenie „świata obywatel” trafnie pana opisuje.

Lubiłbym tak się czuć, ale wciąż nie pozbyłem się np. kompleksów człowieka z odległych peryferiów i ilekroć jestem na przykład we Włoszech, to czuję się „ubogim kuzynem z prowincji”. Rzadko kiedy jest tak, że gdy wchodzę do włoskiego czy francuskiego muzeum lub gdy spaceruję po tamtejszych starówkach, to czuję się pełnoprawnym obywatelem tej ziemi. Wyrosłem w czasach, kiedy nastolatkowie marzyli o tym, żeby Europa była zjednoczona, żebyśmy mogli bez większych problemów po niej wędrować, żebyśmy mogli czuć się w niej jak u siebie. I kiedy to się wreszcie stało, wciąż czuję się obcy… Pracuję nad tym, by to zmienić, ale to wymaga czasu.

Gdzie zatem jest pana dom?

W kilku miejscach. Jestem chłopakiem z Warszawy, ale tak naprawdę mam wiejskie usposobienie i czuję się szczęśliwy, gdy mogę stawać się częścią przyrody. Gdzieś na krawędzi Podlasia, nad Liwcem, niedaleko miasteczka Łochów, mam swoją farmę. I kiedy budzę się rano wśród saren i żurawi, to jest to największe moje szczęście. Dom mam też częściowo w Warszawie, z widokiem właściwie na całe miasto. Mam taki przywilej, że mieszkam na wysokim wzgórzu, więc kiedy jest dogodna przejrzystość powietrza, to nieomal widzę Radom, a już z całą pewnością widzę zakręt Wisły, Łazienki... I to jest takie miejsce, z którego Warszawa wydaje się nawet nie bardzo brzydka, więc i tam jestem szczęśliwy. Wreszcie kolejny swój dom mam od 14 lat w Lizbonie, choć bywam tam nie tak często, jak bym sobie tego życzył. Lubię tam pracować. Można też zaryzykować odważną tezę, że Afryka po tych 30 latach jest moim domem, bo pierwszy raz pojawiłem się tam latem 1992 roku. Lubię tam być, spędzam tam sporo czasu, dobrze mi tam zazwyczaj, ale wciąż czuję się tam tym, który świeci swoją białą skórą i jest siłą rzeczy obcy.

Czy już pan wie, gdzie będzie pan za miesiąc, za pół roku?

Najszczęśliwszy czuję się wśród dzikiej przyrody i ze szczególną uwagą zawsze poszukuję miejsc, w których można mieć wrażenie, że jest się świadkiem narodzin świata. Tych miejsc jest niewiele, ale wciąż można na nie natrafić, jeśli wędruje się dostatecznie długo. Za chwilę wylatuję do Afryki (rozmawiamy na początku grudnia – przyp. red.) i aż do lata mam niesłychanie intensywne plany wędrowne. Chcę nasycać swoje życie treścią, więc nieustająco się wiercę z książkami pod pachą. Jeżdżę, czytam, rozmawiam, fotografuję, myślę, notuję i może w przyszłości coś z tego wyniknie dla moich życzliwych czytelników. Mam wtedy poczucie, że do ostatniej kropli wykorzystuję każdą daną mi chwilę.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny