Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wygrani mogą wszystko, przegrani zostają przy nadziei

Tomasz Maleta
Tomasz Maleta
Tomasz Maleta Wojciech Wojtkielewicz

W demokracji jest jeden bardzo prosty, wypróbowany sposób zmiany ministrów. Polega na wygraniu wyborów. Koniec! Tak przed prawie dwiema już dekadami ówczesny minister edukacji z SLD Jerzy Wiatr odpierał ataki tych, którzy chcieli go odwołać z zajmowanego stanowiska. A front wspólny oporu rozciągał się od prawicowych młodzieżówek, przez związkowców z Solidarności, po Kościół katolicki. Z dzisiejszej perspektywy o wiele ważniejsze od przyczyny tamtych protestów jest pokłosie słów ministra Wiatra. Otóż ten jeden z głównych architektów socjologii w czasach PRL, piastując już urząd wyłoniony w sposób demokratyczny przypomniał niby rzecz oczywistą, aczkolwiek dziwnie zapominaną przez przegranych: zwycięzca wyborów może wszystko i nikomu nic do tego.

Jeśli wygrana nie jest zbyt przekonywująca, to jedynym ustępstwem jest samoograniczenie na rzecz koalicjanta. Jeśli jednak wygrywa na tyle, że ma większość, to wtedy brak jakikolwiek zahamowań przed dzieleniem powyborczych łupów. W takiej sytuacji jest dziś Prawo i Sprawiedliwość. Według wykładni Jerzego Wiatra może nie tylko mianować na ministrów kogo tylko, ale dosłownie wszystko. Jeśli nawet są przesłanki subiektywne przed takim łakomstwem (kompetencje, oddźwięk opinii publicznej), to obiektywnych brak. Bo te wynikają wyłącznie z wyniku wyborczego. I tak należy rozumieć początek otwarcia nowych rządów i pomysł zmian w Trybunale Konstytucyjnym, komisji służb specjalnych, Lasach Państwowych czy chociażby ułaskawienie byłego szefa CBA.

Z tego punktu komiczne było uzasadnianie tych zmian przez polityków opcji rządzącej, bo też gimnastykując się przed kamerami w słownych parabolach, mimochodem sami podważyli logikę wyniku wyborczego. A z niego wprost wynika, że nie potrzebowali wytłumaczenia swoich decyzji. I dlatego zamiast brnąć w głupotę o tym, że prezydent swoją łaskę zdjął z wymiaru sprawiedliwości brzemię rozpatrywania – jako określili sprawy polityczne - lepiej byłoby gdyby ograniczyli się do pięciu słów: to prawo prezydenta. I tylko tyle. Podobnie ze zmianami w Trybunale, Lasach, speckomisji. Zamiast łamać sobie głowę nad ich uzasadnieniem powinni rzec: takie nasze prawo. I zaiste byłyby to słowa Wiatrem podszyte. Można się tymi zmianami nie zgadzać, mogą rodzić obawy i trwogę na przyszłość, ale stoi za nimi werdykt wyborczy.

Z kolei główni pokonani 25 października, którzy dziś są opozycją, zamiast powtarzać jak mantrę – „a nie mówiliśmy, że tak będzie”, powinni pokusić się o głębszą refleksję. I zastanowić się na tym, jak bardzo musieli wkurzyć wyborców, że ci pomni tego, co było przed dekadą oraz świadomi, jakim rykoszetem może odbić się pełnia władzy w jednych rękach, nie zawahali się przed przekroczeniem po raz pierwszy po 1989 roku tego swoistego Rubikonu. Nawet gdy do tej pory daleko im było do depozytariuszy ich obecnych głosów.

Im wcześniej przegrani dokonają takiego rachunku sumienia, tym szybciej zwiększają swoje szanse, że już za cztery lata znów może będą mogli jeśli nie wszystko, to przynajmniej prawie wszystko. Bo dzisiaj to znacznie mniejsi debiutanci brzmią jak na razie bardziej wiarygodnie w roli cenzorów tych, którzy już teraz mogą wszystko w Polsce. I którzy, jak pokazują ostatnie, dni nie zawahają się korzystać z prawo zwycięzcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny