Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wygoda: Wesele było wielkim wydarzeniem

Alicja Zielińska [email protected] tel. 85 748 95 45
Ślub mojej siostry ciotecznej Heleny i Edwarda Suszczyńskich, Boże Narodzenie 1940 r.  Z lewej strony stoję z rodzicami.
Ślub mojej siostry ciotecznej Heleny i Edwarda Suszczyńskich, Boże Narodzenie 1940 r. Z lewej strony stoję z rodzicami.
Nieważne, czy kto był biedny, taka okazja zobowiązywała, w myśl starej zasady: zastaw się a postaw się. Wesele na Wygodzie było wielkim wydarzeniem i świętem. Bawili się wszyscy. A jak któryś chłopak z miasta chciał chodzić z dziewczyną z naszej dzielnicy, to musiał się wkupić: stanąć na górce i krzyknąć trzy razy: Niech żyje Wygoda - opowiada Jerzy Szóstko.
Ślub moich rodziców: Lidii  i Jana Szóstków, Boże Narodzenie, 1925 r.
Ślub moich rodziców: Lidii i Jana Szóstków, Boże Narodzenie, 1925 r.

Ślub moich rodziców: Lidii i Jana Szóstków, Boże Narodzenie, 1925 r.

Przed wojną i zaraz po wojnie dzielnica Wygoda w Białymstoku to była taka większa wioska - opowiada Jerzy Szóstko. - Znali się tu wszyscy i żyli w zgodzie. No i oczywiście podtrzymywali dawne tradycje i zwyczaje.

Tak było chociażby podczas wesel. Gdy jakaś panna czy kawaler po sąsiedzku brali ślub, to bawili się wszyscy. Stoły uginały się od smakołyków. Nic tylko baw się, jedz i popuszczaj pasa. Nieważne, czy kto był biedny, taka okazja zobowiązywała, w myśl starej zasady: zastaw się a postaw się. Wesele w dzielnicy było wielkim wydarzeniem i świętem. Nie tylko dla zaproszonych gości, ale i dla mieszkańców w ogóle, bo też mogli przyjść i potańczyć, i skosztować co nie co.

Przyjęcia organizowano w domach, jakże inaczej, sal weselnych wtedy nie było. Zresztą to nie stanowiło problemu. Na ten czas całe życie zostało podporządkowane jednemu: wynoszono meble, w jednym pokoju stawiano stoły i ławy (nierzadko pożyczane po sąsiedzku) i tu odbywało się przyjęcie, w drugim goście tańczyli.

Jak dom był mały, to pomieszczeń użyczali sąsiedzi. Ludzie wobec siebie byli bardzo życzliwi, towarzyscy i jak to wtedy się mówiło, miłosierni wobec siebie, tak w biedzie, jak i w radości.

Dużo ludzi hodowało w swoim obejściu świniaka, kury, króliki, w ogrodzie rosły warzywa, w sadach były własne owoce. Przygotowanie więc przyjęcia nie rujnowało aż tak mocno kieszeni rodziców nowożeńców. Zabijało się świniaka, wyroby robili rzeźnicy. Wyroby pana Grzybka i jego wspólnika były znane nie tylko na Wygodzie ale i w mieście. Słodycze, ciasta kobiety piekły same.
Większy wydatek stanowił alkohol, ale i z tym radzono sobie doskonale, bo niejeden pędził samogon we własnym obejściu. Kupowano co najwyżej piwo, a inne napoje takie jak lemoniada, oranżada, czy podpiwek - tak wtedy popularne - robiono własnym sumptem. Moja mama była specjalistką w przyrządzaniu takich napojów. Strzelały jak najlepszy szampan, ileż razy ucierpiały przy tym ściany i sufit, ale za to jaki smaczny był taki podpiwek. Podczas uczty weselnej, jedzenia mogło zabraknąć, ale alkoholu i napojów nigdy. W tym czasie śluby i przyjęcia były raczej skromne, oczywiście wszystko zależało od zamożności rodziców młodej pary, jak też od tego jak liczne mieli rodziny. Zazwyczaj jednak to było od 30 do 60 osób.

Moda była różna, panna młoda miała długą lub krótką suknię i kunsztownie upięty welon. Pan młody obowiązkowo ciemny garnitur, białą koszulę, muszkę lub krawat. I oboje obowiązkowe białe rękawiczki. Ślubu udzielali księża z kościoła farnego, Wniebowstąpienia Matki Boskiej św. Rocha lub w cerkwi św. Mikołaja przy Lipowej. W późniejszych latach także w kościele Najświętszego Serca Jezusowego na ul. Traugutta na Wygodzie.

Jak wszystko było przygotowane, rodzice młodych udzielali błogosławieństwa i orszak weselny ruszał do kościoła. Zimą jechało się saniami, a latem dorożkami, potem taksówkami.

W tym czasie chłopaki zaczynali przygotowania do zakładania bramy. Ustawiano ją na drodze, gdy państwo młodzi wracali do domu weselnego. Była to linka lub drut, udekorowane kwiatami i gałązkami. Mocowało się je od płotu do płotu w poprzek ulicy, aby zatrzymać orszak. Pan młody musiał wykupić pannę młodą, pieniędzmi, ale przede wszystkim wódką i zakąską. Jak młody już tego dokonał, to bramę otwierano i orszak ruszał. Na Wygodzie bramę najczęściej zakładano na Szosie do Zielonej (obecna ul. 27 Lipca) - na pierwszym mostku. Drugi znajdował się na tzw. Wysrankach, a trzeci na rzece Dolistówka, przed lasem Zielona.

Po ślubie wszyscy udawali się do fotografa, gdzie robiono zbiorowe zdjęcia. Najbardziej wziętymi zakładami fotograficznymi był zakład Szymborskich na ul. Lipowej, Lipińskiego na ul. Sienkiewicza oraz zakład na Kilińskiego.

Tymczasem przed domem weselnym czekali rodzice, witając młodych chlebem i solą oraz dwoma kieliszkami wódki. Po wypiciu alkoholu młodzi rzucali kieliszki za siebie. Orkiestra grała marsza weselnego, wszyscy uśmiechnięci zasiadali za stoły.

Zabawa trwała do samego rana, przeplatana różnymi atrakcjami, spośród których największą stanowiło zdjęcie welona i rzucenie go w stronę druhen. Ta panna, która złapała, miała wyjść w najbliższym czasie za mąż.

Na tańce przychodzili też młodzi z okolicy, którzy nie byli zapraszani. Orkiestra składała się z kilku muzyków - harmonijki, trąbki, perkusji, klarnetu, gitary. Na Wygodzie było kilka orkiestr: Borowskich, Sieradzkich, Matejczuka, a dziś pana Korzeniowskiego. Jeśli na jakimś weselu nie było orkiestry, to nastawiano patefon i muzyka leciała z płyt.

Miałem sześć lat, gdy po raz pierwszy uczestniczyłem z rodzicami w weselu. Był to ślub mojej siostry ciotecznej Heleny Janowicz z Edwardem Suszyńskim, w Boże Narodzenie 1940 roku. Trwała okupacji sowieckiej, leżało dużo śniegu i było mroźno, jechaliśmy saniami. Pamiętam też śluby moich starszych koleżanek i kolegów. Nie sposób wszystkie wymienić, w których bawiłem się jako gość niezaproszony. Na Wygodzie od lat były ładne dziewczyny, które miały powodzenie u chłopaków z miasta i nie tylko. Było jednak przyjęte, że chłopak z innej dzielnicy, jeśli chciał chodzić z dziewczyną z Wygody, musiał wkupić się w łaski tutejszych, wejść na podwyższone miejsce, przed przejazdem kolejowym lub bramę cmentarza ewangelickiego na ul. Wasilkowskiej i krzyknąć trzy razy: niech żyje Wygoda. Po takiej deklaracji miał już wstęp wolny na naszą dzielnicę. Było to śmieszne i może głupie, ale taka panowała tradycja i na Wygodzie przestrzegano jej jak rzeczy świętej.

Teraz jest zupełnie inaczej. Jak grzyby po deszczu powstawały i powstają sale bankietowe. Na Wygodzie jest ich sześć. Byłem na takich weselach z żoną u wnuków moich kuzynów. Było pięknie, wytwornie, elegancko. Dużo gości weselnych. Ale orkiestra tak głośno grała, że można ogłuchnąć, ściany i sufit drżały od decybeli. Jak dla mnie to brak teraz na tych weselach duszy i atmosfery, którą wyczuwało się kiedyś. Jedno co się nie zmieniło: tańce i zabawa trwają do białego rana. I co jest godne uwagi, że niektórzy młodzi decydują się na przyjęcie bez alkoholu. Byłem na takim weselu u wnuczki mojej siostry ciotecznej. Żona była zachwycona. Wszyscy bawili się świetnie, młodzi, średniaki i starsi. Dopisywały humory i każdy był zadowolony, a na drugi dzień nikt nie miał kaca. Młoda para Małgosia i Paweł otrzymała list pochwalny z błogosławieństwem od biskupa Edwarda Ozorowskiego.

Pomimo postępu i zmian, które nastąpiły, pozostaje sentyment do dawnych ślubów i wesel, szczególnie z mego pokolenia i starszego.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny