Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wygoda: Cmentarz prawosławny. Wystająca z ziemi ludzka stopa

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Budynek sądu przy ul. Gimnazjalnej (Kościelna) około 1900 roku. Ze zbiorów Tadeusza Chańki.
Budynek sądu przy ul. Gimnazjalnej (Kościelna) około 1900 roku. Ze zbiorów Tadeusza Chańki.
Historia, która wydarzyła się 100 lat temu na przedwiośniu, wstrząsnęła Białymstokiem. Na polu za cmentarzem prawosławnym znaleziono wystającą z ziemi ludzką stopę.

Był już wieczór 2 marca 1913 roku. Na polu za cmentarzem prawosławnym na Wygodzie kilku chłopców z okolicznych domów kończyło swoje zabawy. Gdy szli w kierunku zabudowań, to z przerażeniem "ujrzeli wystającą z ziemi ludzką stopę". Zdjęci strachem pobiegli ulicą Wasilkowską, gdzie pierwszemu napotkanemu stójkowemu opowiedzieli o wszystkim.

Policjant niezwłocznie powiadomił o tym komendanta I cyrkułu przy ulicy Botanicznej. Gdy chłopcy w towarzystwie mundurowych przybyli z powrotem na pole, było już ciemno. Komendant wystawił więc przy makabrycznym znalezisku wartę i dopiero następnego dnia rano przystąpiono do czynności śledczych. Po kilkunastu minutach odkopano fragmenty ludzkiego ciała zawinięte w fartuch. Po kilku godzinach dalszych poszukiwań w odległości 150 metrów odnaleziono pozostałe szczątki.

Przyglądający się pracy policjantów okoliczni mieszkańcy rozpoznali, że są to zwłoki Jana Godlewskiego, który w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął w listopadzie 1912 roku. Zwłoki przewiezione zostały do szpitala miejskiego. Tu doktor Batumi stwierdził, że Godlewski zginął podczas snu od ciosów zadanych siekierą. Pozostało pytanie, kto był mordercą. Prokurator Antoni Szafałowicz dość szybko zainteresował się synem ofiary, 17-letnim Antonim. To on w listopadzie zgłosił policji zaginięcie ojca. Zeznał wówczas, że Godlewski wyszedł rano z domu z nieznanym mężczyzną. Antoni uznał, że obaj najęli się do jakiejś pracy budowlanej w którejś z pobliskich wsi. Gdy jednak ojciec nie wracał przez kilka dni zaniepokojony syn powiadomił o tym policję.
Kilka tygodni później, pod Wasilkowem, na podmokłych rozlewiskach Supraśli znaleziono zwłoki mężczyzny. Antoni zidentyfikował je, twierdząc, że to właśnie jest jego ojciec. Odbył się więc pogrzeb rzekomego Jana Godlewskiego i sprawa ucichła, aż do marcowych wypadków. Podejrzenie prokuratora wzbudziło nerwowe zachowanie Antoniego, które zaobserwował przy wykopywaniu szczątków. Młodzieniec wzięty w krzyżowy ogień pytań przyznał się, że to on jest zabójcą.

We wrześniu 1913 roku Antoni Godlewski stanął przed białostockim sądem. Już od rana przed gmachem sądu przy ulicy Gimnazjalnej (Kościelna) gromadził się tłum gapiów. Na salę rozpraw publiczność mogła wejść po wykupieniu biletów. Wreszcie o godzinie 15 rozpoczął się proces. Jako pierwszy zeznawał Godlewski, który poprosił sędziego "o wydalenie z sali publiczności". Ku jej rozczarowaniu sędzia przychylił się do jego prośby. Ojcobójca przez następne półtorej godziny opowiadał o dramatycznych wydarzeniach sprzed blisko roku.

Gdy skończył, publiczność została wpuszczona na salę. Rozpoczęło się przesłuchiwanie 11 świadków. Z ich zeznań wynikało, że nieboszczyk był "człowiekiem dobrym, dbającym o los swoich dzieci".

Podkreślano, że finansował naukę syna w Warszawie. Ba, kupił mu nawet fortepian, gdy ten powrócił ze szkół do rodzinnego domu. Niektórzy ze świadków zeznali, że był Godlewski skąpcem, ale była to "raczej mądra oszczędność niż sknerstwo". Emocje wypełniły salę, gdy zeznawał młodszy brat Antoniego, Janek. Wstrząśnięta publiczność usłyszała, że "byliśmy z bratem w kościele. Wróciliśmy do domu wcześniej niż zwykle za co ojciec począł krzyczeć na brata, a później wybił go. Na drugi dzień już ojca nie było". Janek opowiadał o srogich metodach wychowawczych, których ofiarą był najczęściej Antoni.

Zgrozą powiało, gdy o przedstawienie ekspertyzy sąd oprosił przeprowadzającego oględziny i sekcję zwłok doktora Batumi. Po nim głos zabrał broniący oskarżonego mecenas Aleksander Bomasz. Próbował udowodnić, że jego klient jest pozbawiony "normalnego stanu umysłowego". Srogie wychowanie tylko pogłębiało ten stan. Wnosił o ponowne rozpatrzenie sprawy, dostrzegając w niej wiele niejasności.

Był już wieczór gdy swoją półtoragodzinną mowę rozpoczął prokurator Szafałowicz. W ówczesnej Rosji nie stosowano kary śmierci, przeto oskarżyciel żądał kary dożywotniej katorgi, kończąc swoją tyradę efektowną frazą. "Wy panowie sędziowie, pójdźcie za głosem narodu i zakujcie w kajdany tego wyrodka".

Po tych wystąpieniach sąd udał się na naradę. Publiczność nie opuszczała sali. Po 20 minutach - dochodziła już godzina 22 - ogłoszono wyrok. Antoni Godlewski skazany został na "pozbawienie wszystkich praw i zsyłkę na 8 lat robót ciężkich". Niezadowolony z wyroku tłum, który na ulicy czekał na finał rozprawy wykrzykiwał: "tylko 8 lat? Mało! Można zabijać!"

Emocje związane z tą sprawą szybko przygasły. Zbliżała się wojna i ona zatarła pamięć o tej tragedii. Jakąż więc sensacją była wiadomość, która w maju 1919 roku dotarła do Białegostoku z Moskwy. Przywiózł ją "pewien jegomość", który opowiadał, że Antoni Godlewski "zajmuje wysokie stanowisko w rządzie bolszewickim". Dodawał też, że jest on "w stosunku do ludności wprost okrutnym".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny