Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspinanie się pasją życia! Cały czas w górę!

Fot. Andrzej Chrapowiecki
Marcin Kuklik jest absolwentem Politechniki Białostockiej, alpinistą, prowadzi ściankę wspinaczkową, pracuje na wysokościach
Marcin Kuklik jest absolwentem Politechniki Białostockiej, alpinistą, prowadzi ściankę wspinaczkową, pracuje na wysokościach Fot. Andrzej Chrapowiecki
Ten sport uczy pokory. To jest świetne, że spotykamy się na skałach i nikt z nas nie powie: Jestem dobry. Bo skały są bezlitosne.

Cierpliwość, wytrwałość - te cechy, jak w każdym sporcie, również i w tym są najważniejsze. Ścięgna i stawy przyzwyczajają się do takich wyczynów dwa lata. Dlatego na początku nie można sobie wyobrażać zbyt wiele. - Często na ściankę przychodzą faceci po siłowni, tacy przypakowani. I okazuje się, że nie potrafią tyłka od materaca oderwać - mówi Marcin Kuklik.

A może rower?

Dla niego największą satysfakcją jest dotknięcie łańcucha zjazdowego, pokonanie kolejnej drogi. Dwa razy tej samej nie powtarza. Lubi nowe. Uważa, że dostępność tego sportu doprowadziła do tego, że człowiek nie odczuwa przyjemności w zdobywaniu. Bo kiedyś, żeby mieć uprząż, trzeba było pociąć pasy od samochodu i znaleźć krawca, który ci ją uszyje. Teraz zamawiasz przez Internet i płacisz 99 zł. Są tacy, którzy przychodzą do starego kina w Supraślu, wspinają się dwa tygodnie i stwierdzają, że "jednak rower".

K2 na dobry początek

Dla Marcina była to fascynacja "od pierwszego wejrzenia". Zobaczył film Franca Roddama i uparł się, że też tak chce. - Kiedyś z bratem namiętnie co sobotę chodziliśmy do wypożyczalni. Pewnego razu facet wyciągnął spod lady kasetę i dał nam "K2". Nie wiedzieliśmy, co to jest. Miałem 17 lat. Od tamtego czasu żyję tylko tym.

Dlaczego wspinanie daje mu tak ogromną satysfakcję? Nie potrafi powiedzieć. - Po prostu przychodzę na ścianę i się wspinam. A pamiętam, że kiedy byłem młodszy, to kilka razy z drzewa mnie ściągali, bo bałem się zejść.

Od obejrzenia filmu do postawienia pierwszego kroku na ściance minęło trochę czasu. Bo Marcin nie wiedział, gdzie mógłby się uczyć. Nie znał nikogo, kto się wspina. Najpierw kupił więc uprząż. Ale przez kilkanaście lat najbliższym dla supraślanina sklepem w Polsce ze sprzętem wspinaczkowym był warszawski Podróżnik.

- Nie miałem jak pojechać do stolicy, więc poprosiłem koleżankę, która się uczyła w Warszawie, żeby mi tę uprząż kupiła. Do głowy by mi wtedy nie przyszło, że są rozmiary! Przywiozła mi plątaninę taśm. A ja oglądając powoli film, podpatrzyłem, jak się ją zakłada. Okazało się, że jest za duża i był dramat. Ale babcia obszyła mi pas grubym, filcowym materiałem i jakoś się to trzymało.

W piątek, sobotę, niedzielę...

Marcin ćwiczył podciąganie, wzmacniał palce. I czekał. Wreszcie sąsiad podpowiedział mu, że w akademiku na Zwierzynieckiej jest ścianka wspinaczkowa. I obiecał go zabrać, ale on nie wytrzymał i pojechał od razu. Okazało się, że organizowany jest tam kurs. Jednak nic z niego nie wyszło, bo instruktor, który miał ich szkolić, uległ wypadkowi w górach. Ktoś powiedział, że jak chcą, to mogą sami ćwiczyć. Został. To była jesień. Całą zimę, trzy razy w tygodniu, w piątek, sobotę i niedzielę, przyjeżdżał do Białegostoku się wspinać. Na wiosnę był wspólny wyjazd.

- Pojechałem, mając już własne buty. Pamiętam, że nie wiedziałem, jakie kupić, więc wziąłem takie, jakie miał najfajniejszy koleś, który się wspinał na ściance.

To nie jest fitness

- Trudno było przejść z tej ścianki sztucznej na prawdziwą? - pytam.

- Nie pamiętam. Byłem tak zaaferowany, że o tym nie myślałem. Ale dla mnie był to też kolejny, naturalny krok. Nie wyobrażam sobie, że miałbym się wspinać tylko na tak zwanym panelu. To miejsce treningowe. Choć rzeczywiście niektórzy traktują je jak swego rodzaju fitness. I nie widzą tego kolejnego etapu: wspinania na naturalnej skale.

Po jakimś czasie ścianka w akademiku nie wystarczała. Postanowił zbudować swoją własną, na podwórku przed domem.

- Poczekałem, aż rodzice wyjadą. Chciałem postawić ich przed faktem dokonanym, inaczej by się nie zgodzili. Przywieźliśmy ze znajomym deski z tartaku i zbudowaliśmy taki poziomy sufit: cztery na dwa metry. Nie było żadnego materaca, tylko się na ziemię spadało. Chwyty kupiłem wcześniej, będąc w górach. To była niesamowita frajda, bo jak się wspinało, to te deski się wyginały tak, że można było do środka zajrzeć. Taki fortepian - wspomina. - Wspinałem się też po kominie przy cerkwi w Supraślu. Po cichu założyliśmy tam kiedyś chwyty. Są tam do dzisiaj.

Nad przepaścią

Na studiach podczas wykładów Marcin przeglądał miesięcznik "Góry". Zobaczył tam ścianę w Kalifornii i powiedział do kolegi, że fajnie by było tam pojechać. Dwa tygodnie później mieli już wizy. - Spakowałem się i babcia przyszła zobaczyć, co wziąłem. Zobaczyła uprząż i mówi: Ty tam do roboty jedziesz, a nie się wspinać. Była praca: dwa miesiące na kempingu, w kuchni, a potem dwa tygodnie wspinania. Z tej podróży dolarów nie przywiozłem, tylko specjalne łóżko do spania na półce w skale. Wisi się w takim hamaku kilkaset metrów nad przepaścią.

A ściana El Capitano w Kalifornii ma ponad kilometr.

- Trzeba było rzeczy w worku ciągnąć za sobą i spać w skałach, bo takie wspinanie zajmuje kilka dni. Nie byliśmy do takiej wspinaczki zbyt dobrze przygotowani. W trakcie pękł nam galon z wodą. Po trzech dniach musieliśmy zrezygnować.

Szczytu nie osiągnęli.

- Siedzieliśmy po tej nieudanej próbie i narzekaliśmy, że tyle pracy nas to kosztowało, że szkoda. Obok był amerykański zespół i ktoś spytał: Co jest? A my: Nie udało się nam. A ten do nas: Dajcie spokój! My mieszkamy sto mil stąd, jesteśmy tu siódmy raz i jeszcze nam się nie udało, a wy chcieliście tak od razu?

Na dole nikogo nie było

Czy miał kiedyś poważny wypadek, który sprawił, że pojawiły się wątpliwości, czy dalej to robić?

- W kilku sytuacjach było "o włos". Raz wspiąłem się i już miałem zjeżdżać, ale pomyślałem, że zobaczę, czy ktoś mnie asekuruje. Nikogo na dole nie było… Te dwie siódemki w roku urodzin przynoszą mi szczęście.

A strach, gdy spojrzy się w dół? - Jak się wspinasz, to patrzysz na przestrzeń od stóp do góry. Niżej - nie masz czasu.

Szczęśliwa ósemka

W Białymstoku wreszcie w 2001 roku powstało profesjonalne centrum wspinaczkowe. Jedno z lepszych w Polsce, ale z Ósemki, bo tak się ono nazywało, cieszył się niedługo. Została zamknięta. Wspomina ją ciepło. To tam poznał Agnieszkę. - Przyszedłem, nikogo nie było, tylko ona. Półmrok. Powiedziałem do niej: Będziemy się razem wspinać. I tak zostało.

Dzisiaj robią to w starym kinie w Supraślu.

- Z wielu osób, które najpierw wykazują zainteresowanie, ciekawość tym sportem, na stałe bakcyla łapie jedna, dwie. Ale ten czas jest i tak zawsze ograniczony. Nie będą się wspinać non stop. Dzieciaki są na to dobrym przykładem. Świetnie sobie radzą - takie małe małpki. Ale potem są inne zainteresowania. I szkoła. Wspinanie gdzieś umyka.

Ale są tacy, którzy nie mogą bez tego żyć. Marcin wskazuje na swego kolegę, który między jednym a drugim wejściem na ściankę przysłuchuje się naszej rozmowie.

- Ten się zaraził - śmieje się. - Mnie gdyby ktoś zabronił się wspinać, to nie wiem… Wspinanie uczy pokory - dodaje. - To jest świetne, że spotykamy się w skałach i nikt z nas nie powie: Jestem dobry. Bo skały są bezlitosne i jak jesteś zbyt pewny siebie, to one zweryfikują twoje umiejętności. Myślę, że to sport dla ludzi skromnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny