Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wpadła w sidła włoskiej namiętności

Zbigniew Marecki [email protected]
Marzena pracowała w hipermarkecie. We Włoszech urodziła dwoje dzieci, ale mąż nie chce żeby wróciła do Polski.
Marzena pracowała w hipermarkecie. We Włoszech urodziła dwoje dzieci, ale mąż nie chce żeby wróciła do Polski.
Jak wiele młodych Polek, pojechała do Włoch za chlebem. Tam poznała przystojnego Włocha. Urodziła dwoje dzieci. Ale później rozpoczął się jej koszmar. Chce wrócić do rodzinnego domu, jednak włoskie prawo utrudnia jej zabranie ze sobą dzieci.

Obecnie 30-letnia Marzena, absolwentka szkoły gastronomicznej w Słupsku, siedem lat temu miała już dość życia w Polsce.

- To jest niewolnictwo - powtarzała, gdy wracała z pracy w hipermarkecie Real w Kobylnicy koło Słupska, gdzie jako kasjerka zarabiała 5 złotych na godzinę. Nie o takim życiu marzyła, kiedy w rodzinnym domu w podsłupskiej wsi oglądała amerykańskie filmy o karierach pięknych dziewcząt. Nic więc dziwnego, że nadstawiała ucha, gdy jej koleżanki rozmawiały o dobrze płatnej pracy we Włoszech, która polegała na całodobowej opiece nad starszymi osobami w prywatnych domach.

- Nie byłam zachwycona, kiedy znajoma Marzeny załatwiła jej taką pracę u rodziny w Calabrii, na południu Włoch. Z natury jestem strachliwa, więc wolę pracę w Polsce, wśród swoich - opowiada Halina, mama Marzeny, z zawodu pielęgniarka. - Marzena od dziecka była jednak odważna i nie bała się ryzyka. Dlatego szybko załatwiła sobie bilet na autobus, spakowała się i pojechała. Nie protestowałam, żeby nie miała do mnie pretensji, że kładę jej kłody pod nogi - mówi kobieta.

Przystojny, miły, ale dziwny

Dzięki telefonom komórkowym miały ze sobą stały kontakt. Rozmawiały albo wysyłały sms-y co kilka dni. Praca Marzeny okazała się wyczerpująca, bo jej nowi pracodawcy oczekiwali, że będzie się opiekowała ich ojcem lub matką nawet kilkanaście godzin dziennie.

- Ale wreszcie zarabiam większe pieniądze - cieszyła się Marzena, a wraz z nią jej mama, babcia i młodsza siostra, które wysłuchiwały jej relacji i podtrzymywały ją na duchu. W zamian Marzena opowiadała im o tym, że przenosi się do następnego domu, gdzie zaoferowano jej lepsze warunki. Tak minęły prawie trzy lata. W tym czasie, w jednym z tych domów poznała o dziesięć lat starszego od niej Fabia, syna mężczyzny, którym się opiekowała.

- Był przystojny, sympatyczny i podobał się Marzenie. Wiedziała, że jest w separacji z żoną, ale urok Włocha działał. Wkrótce zostali parą, a po śmierci ojca Fabia zamieszkali razem. Niespełna pięć lat temu Marzena urodziła córkę Nadię. Była szczęśliwa i w rozmowach ze mną cieszyła się, że ma dziecko i swojego mężczyznę, który o nią dba. Ślubu nie mieli, ale on uznał dziewczynkę za swoją córkę i osobiście wyrobił jej akt urodzenia w miejscowym urzędzie stanu cywilnego - relacjonuje pani Halina.

Gdy w odwiedziny do Marzeny pojechała jej młodsza siostra, do rodzinnego domu wróciła z nieco odmiennymi obserwacjami. - On jest jakiś dziwny. Nie pozwala Marzenie samej wychodzić z domu. Nie daje jej pieniędzy. Słyszałam, jak się kłócili - opowiadała mamie.

Dlatego po pewnym czasie pani Halina postanowiła zaprosić do siebie córkę z Fabiem i wnuczką. Aby mogli przyjechać do Polski, opłaciła ich podróż, a później przez kilka tygodni gościła w domu.

- Fabio był rzeczywiście sympatyczny. Nawet dorywczo pracował jako murarz na budowie. Pomagał też w remoncie mojego domu, choć jak pomalował ścianę, to miałam dużo sprzątania - wspomina pani Halina, która podczas pobytu Marzeny w kraju, w tajemnicy przed Fabiem, wyrobiła wnuczce polski akt urodzenia.

Zaczął pić i bić

Marzena i Fabio wrócili do siebie. Po kilku miesiącach pani Halina z mężem i ze swoją mamą pojechali z rewizytą do Włoch. Niestety, nie spotkali się już z taką gościnnością, z jaką ich rodzina powitała Fabia w Polsce. - Sami pokryliśmy koszty podróży i pobytu, a jak mąż zobaczył wynajmowane przez Marzenę i Fabia mieszkanie, to od razu wziął się do jego remontu. Ja bym się nie zgodziła na to, aby mieszkać w górach, gdzie osypujące się kamienie potrafią odciąć ludzi od świata i zniszczyć przydomowe ogródki - mówi pani Halina.

Kilka tygodni później, już w Polsce usłyszała podczas rozmowy telefonicznej z Marzeną, że znowu zostanie babcią. Niespełna dwa lata temu urodził się Matio.

- Córka była niby szczęśliwa, ale podczas rozmów z nią wyczuwałam, że nie wszystko jest w porządku i że coś przede mną ukrywa. Niestety, w czasie krótkich rozmów nie byłam w stanie się wiele dowiedzieć - dodaje pani Halina.

Dopiero pod koniec ubiegłego roku usłyszała, że Fabio, odkąd stracił pracę, zaczął Marzenę traktować coraz gorzej. - Ciągle pije, czepia się i ma pretensje. Zaczął także mnie bić. I to na oczach dzieci - przyznała się Marzena.

- Córeczko, weź dzieci i wracaj do domu. - Może będzie nam ciężko, ale damy sobie radę - podpowiadała pani Halina.

Pomóżcie ją sprowadzić do Polski

Pod koniec ubiegłego roku Marzena w końcu zdecydowała się powiadomić włoską policję o tym, jak traktuje ją Fabio. Karabinierzy potraktowali zgłoszenie poważnie. W Nowy Rok zabrali ją razem z dziećmi do prowadzonego przez siostry zakonne domu małego dziecka, gdzie przebywa razem z Nadią i Matio do tej pory. Od miejscowości, w której mieszkała razem z Fabio, dzieli ją teraz prawie 70 kilometrów.

- Wnuczka chciałaby z dziećmi jak najszybciej wrócić do Polski. Może redakcja "Głosu Pomorza" pomogłaby ją sprowadzić, bo ona nie ma pieniędzy, a nie wiemy, jak uzyskać zgodę na jej wyjazd z ośrodka, w którym przebywa - poprosiła nas babcia Marzeny.

- To nie będzie łatwa i szybka do załatwienia sprawa powiedziała Anna Wojtulewicz, prawniczka z Ambasady Polskiej w Rzymie, gdy ją poprosiliśmy o interwencję i wsparcie dla Marzeny i jej dzieci. Po rozmowach z włoską policją i siostrami z ośrodka w pobliżu Catanzoro w Calabrii dodała, że historia Marzeny jest dość typowa.

- Wiele młodych Polek, które szukają pracy na południu Włoch, wiąże się z atrakcyjnie wyglądającymi Włochami, a potem przeżywa wielkie rozczarowanie, gdy się okazuje, że oni są zupełnie inni niż Polacy. Ci mężczyźni są na ogół bardzo związani z matkami i siostrami, której nie przyjmują przyjaźnie obcej kobiet, zwłaszcza gdy jest kochanką, a nie żoną. Poza tym tam ciągle panuje wzorzec kultury patriarchalnej, w której mężczyzna jest panem rodziny - wyjaśnia Anna Wojtulewicz.

Trzeba czasu i cierpliwości

Do problemów obyczajowych, które niszczą włoskie związki młodych Polek, dochodzą jeszcze kwestie prawne.

- Nawet jeśli włoski sąd rodzinny uzna, że związany z nią Włoch stosował przemoc wobec pani Marzeny, to nie musi oznaczać, że przyzna jej pełnię opieki nad dziećmi i pozwoli na ich wyjazd do Polski. To są dwie odrębne sprawy. Co prawda zdarza się, że sąd pozwala matce na zabranie dzieci do ojczystego kraju, ale nie robi tego chętnie. Trzeba się także uzbroić w cierpliwość, bo tego typu sprawy trwają długo - uprzedza Anna Wojtulewicz.

Najpierw bowiem swoje działania muszą rozpocząć służby społeczne, które przeprowadzają wywiad środowiskowy. Potem policja przekazuje sprawę do sądu rodzinnego, który powołuje prawników reprezentujących strony.

- We włoskich sądach nie można się bronić przed sądem osobiście. Każdy musi mieć swojego prawnika, wyznaczonego przez sąd - tłumaczy przedstawicielka ambasady.

Marzena przebywa w ośrodku, do którego przewieziono jej dzieci, jako gość sióstr, bo matki tam nie mieszkają. Mogłaby teraz pojechać do Polski, ale nie chce opuścić dzieci.

PS Na życzenie bohaterów imiona i niektóre realia zostały zmienione.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny