Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojsko Polskie dało się okraść cywilom. Bez problemu wywieźli cztery czołgi.

Dariusz Jędryszka [email protected]
Skradziony czołg wrócił na swoje miejsce, na poligon Jagodne. Nie grozi mu już, że ktoś potnie go na żyletki.
Skradziony czołg wrócił na swoje miejsce, na poligon Jagodne. Nie grozi mu już, że ktoś potnie go na żyletki. Fot. Bartek Żurawski
Czterem mężczyznom udało się ukraść Wojsku Polskiemu cztery czołgi. Wywieźli je na lawetach. Wojskowe wartownie były 300 metrów od miejsca kradzieży.

Czterech pancernych miało tylko jeden czołg i psa. W Lublinie rozpoczął się proces czterech mężczyzn, którym udało się ukraść Wojsku Polskiemu cztery czołgi.

Sylwester B. kupował już na złom lokomotywy, więc podjął się przerobienia na żyletki 16 czołgów. Doskonały interes na handlu czołgami zwietrzył też Marcin K., młody biznesmen spod Lublina. Ale biznes nie wypalił.

Zamiast dużych pieniędzy mężczyźni mają sprawę w sądzie i liczą straty. Musieli zapłacić ponad 40 tys. zł za wynajęcie samochodów z lawetami i dźwigu. I to w obie strony, bo zabrane czołgi trzeba było odwieźć z Lublina na poligon.

Czołgi wywiezione na lawetach

Wycofane z użycia czołgi stały na poligonie Jagodne pod Łukowem.

Wykorzystywano je na treningach. 10 lutego ubiegłego roku dwa T-55 i dwa T-34 zostały załadowane na lawety i wywiezione. Pod Radzyniem Podlaskim lawetę zatrzymała policja. Trzy kolejne czołgi były już w Lublinie, w punkcie skupu złomu.

Informacja o kradzieży trafiła do ogólnopolskich wiadomości.

Prokuratura oskarżyła o kradzież czterech mężczyzn. We wtorek ich proces ruszył przed Sądem Rejonowym w Lublinie i ponownie wywołał medialny szum. Proces był prowadzony w trybie uproszczonym. Mimo to jeden z oskarżonych, Paweł P., na którego pozostali zrzucają winę, wolał zostać w domu.

Jak to się zaczęło

Sylwester B. utrzymywał się z prac dorywczych. Na miesiąc miał tysiąc złotych, choć kiedyś kupował i handlował nawet lokomotywami. Nie zdziwiła go więc propozycja świeżo poznanego znajomego Pawła P. spod Parczewa.

Na przesłuchaniach Sylwester B. mówił o nim "Długi". Usłyszał od niego, że jednostka wojskowa spod Dęblina chce oddać czołgi za darmo, tylko za uprzątnięcie złomu z poligonu.

Sylwester B. namówił też do interesu Marcina K., który zgodził się wyłożyć pieniądze za przetransportowanie czołgów.

- Zostaliśmy wprowadzeni w błąd przez "Długiego" - mówił w sądzie Sylwester B. Według jego słów Paweł P. obiecywał, że bierze na siebie dogadanie się z wojskiem. Powoływał się przy okazji na znajomości u dowódcy jednostki. Pokazał nawet Sylwestrowi B. kwit: zezwolenie na wywóz 16 czołgów z poligonu. Była na nim okrągła pieczątka. Sylwester B. rzucił na niego okiem, ale kopii nie wziął.
Kupcy czołgów pojechali nawet z "Długim" na poligon. Paweł P. zabrał ze sobą młodego żołnierza, który według słów "Długiego" miał być oddelegowany przez dowódcę jednostki.

A czołg weźmiecie?

Michał B. rzeczywiście służył w pobliskiej jednostce wojskowej. Z tym że w sprawie czołgów nic nie miał do powiedzenia. A jak się później okazało, był przyrodnim bratem Pawła P. Ale o tym kupcy czołgów dowiedzieli się dopiero później.

Żołnierz pomógł przejechać przez wartownię, na której stał jego kolega. Na poligonie pokazał, gdzie stoją wraki.

Kupcy zdecydowali, że wchodzą w interes. Już wracając z poligonu, zaczęli wydzwaniać i sprawdzać, po ile mogą sprzedać kilogram złomu i za ile można wynająć lawetę.

- I nic nie zwróciło uwagi, że transakcja jest nielegalna? - zapytała sędzia Sylwestra B.

- "Długi" mówił, że jednostka ma być likwidowana, pytałem o to znajomego i potwierdziło się - odparł mężczyzna.

Wojsko: To była kradzież

Marcin K. za wynajęcie ciężkiego sprzętu wyłożył od ręki ponad 20 tys. zł. Sylwester B. zapłacił tylko za spychacz: 3 tys. zł.

10 lutego ubiegłego roku na poligon ruszyły lawety zdolne do przewiezienia kilkudziesięciotonowych pojazdów. Kierowcy dotarli tam z opóźnieniem, bo trudno było trafić na schowany w lesie teren. Załadunek czołgów szedł bardzo opornie.

Tamtego dnia z trudem udało się załadować cztery czołgi, choć kupcy planowali zabrać dwa razy tyle. Kierowcy lawet zostali na następny dzień.

- Wartownie były 300 metrów od nas, dźwig było widać z daleka, migały umieszczone na nim koguty, byliśmy tam przez 10 godzin - tłumaczył w sądzie Sylwester B. To miał być dowód, że nie krył się z zabieraniem czołgów.

Następnego dnia załadunku już nie było. Do Marcina K. zadzwonił kierowca lawety wiozącej czołg. Powiedział, że zatrzymała go policja. Biznesmen próbował się skontaktować z Pawłem P., ale ten przestał odbierać telefony. Okazało się, że wojsko na wywiezienie czołgów żadnej zgody nie dało.

Nie ma winnych

- Czuję się niewinny, zostałem wmanewrowany przez Pawła P. - tłumaczył się w sądzie Marcin K., który na interesie stracił najwięcej. - Przecież wszystko załatwiałem na swoje nazwisko, pokazywałem swoje dokumenty, jeździłem swoim autem - przytaczał argumenty za tym, że działał w dobrej wierze.

Pawła P. na wtorkowym procesie nie było. W sądzie odczytano to, co mówił na wcześniejszych przesłuchaniach. "Długi" tłumaczył, że on też myślał, że interes jest legalny. A według niego zgodę wojska na wywóz czołgów miał załatwić Sylwester B.

- Stek bzdur - żachnął się na to Sylwester B.

Czwarty z oskarżonych, Michał B., też tłumaczył, że w kradzieżą nie ma nic wspólnego. Tylko pojechał na prośbę brata, żeby pokazać jego znajomym poligon.

Sąd wyznaczył kolejną rozprawę. Na wyrok trzeba będzie poczekać. Ale już wiadomo, że biznesmeni z Lublina wywinęli wojsku numer na sto dwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny