Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojnę przeżyłam w fabryce

Martyna Tochwin [email protected] tel. 085 711 22 87
Adela Borowik do dnia dzisiejszego mieszka w Góranach. Ma 8 dzieci, 29 wunków i 25 prawnuków.
Adela Borowik do dnia dzisiejszego mieszka w Góranach. Ma 8 dzieci, 29 wunków i 25 prawnuków.
Adela Borowik miała niespełna 18 lat, gdy została wywieziona na roboty przymusowe do Niemiec. Do dziś ma "pamiątkę" z tamtych czasów - w jej policzku tkwi odłamek kuli. Jest coś jeszcze. To właśnie tam poznała przyszłego męża Arkadiusza Bronisława.

Pani Adela bardzo dobrze pamięta czasy przedwojenne i mroczne lata wojny. Zwłaszcza czas, kiedy była na robotach przymusowych. I choć od tamtych wydarzeń minęło ponad sześćdziesiąt lat, pamięta najdrobniejsze szczegóły.

We wrześniu 1939 roku, gdy wybuchła wojna, pani Adela miała niespełna 14 lat. W rodzinnej wsi Górany, w której żyje do dziś, mieszkała wtedy z rodzicami i rodzeństwem: starszym bratem Wacławem i młodszą siostrą Leonardą. Niestety, wojna szybko zabrała jej brata. Został zabity przez Rosjan.

- Wacław zginął jak miał niespełna 18 lat. Rosjanie, jak uciekali z tych stron, chcieli żeby on pokazał im drogę na wschód. Brat ich poprowadził, ale Rosjanie go zabili, jak wracał już do domu z powrotem - mówi pani Adela.

Wacława Pileckiego (tak brzmi nazwisko panieńskie pani Adeli) znaleźli koledzy ze wsi. Był przysypany ziemią 3 kilometry za wioską.

- Na roli były ślady bosych stóp Wacia, a za nim ślady butów. Brat miał kulę w ustach - wspomina pani Adela. - Sprawdziło się to, co śniło się mojej mamie jeszcze przed wojną. Ona nam często opowiadała, że we śnie Wacio zginął i znaleźliśmy go między drzewami. I to była prawda.

Nocami huczały tramwaje

Z czasów wojny pani Adela doskonale pamięta pewien humorystyczny rysunek w gazecie.

- W 1943 roku, jak Niemcy gonili Ruskich, w gazecie był taki rysunek. W wodzie topi się Stalin, ma jedną rękę uniesioną i woła o ratunek. A na brzegu stoją Truman i Churchill, którzy odpowiadają: poczekaj, tylko łódź naprawimy - opowiada Adela Borowik.

Jednak rok 1943 nie był dla pani Adeli szczęśliwy. Jesienią z siostrą zostały wywiezione na przymusowe roboty. Nie tylko zresztą one. Niemcy zabierali nastoletnie dzieci i młodzież ze wszystkich okolicznych wsi. W domach zostawali tylko starsi ludzie.

- Zabrali nas, jak skończyły się u nas prace polowe. Najpierw wieźli nas furmankami do Krynek, potem do Sokółki i stamtąd do Grodna. W miejscowości Soldau (obecnie okolice Nidzicy) wzięli nas na prace polowe - mówi pani Adela.
A roboty nie brakowało. Był akurat wrzesień, czas kopania ziemniaków.

- Praca była ciężka, przychodziłyśmy jak nieżywe z pola. Chociaż trzeba przyznać, że karmili nas dobrze. Dawali nam jeść pięć razy dziennie - podkreśla Adela Borowik.
Jak skończyły się prace w polu, pani Adela wraz z innymi robotnikami trafiła do Kaliningradu. Pracowała w szwalni.

- Tam były bardzo trudne warunki. Mieszkaliśmy w śródmieściu, nocami huczały tramwaje, nie można było spać - wspomina.

W szwalni pracowała jednak krótko. Zaraz została przeniesiona do fabryki papieru. Pamięta, że wiele pracujących tam osób straciło palce. Wszystko przez maszynę, która szybko pracowała i miała bardzo ostre noże.

Pracę w fabryce pani Adela zamieniła wkrótce na posadę pomocy domowej. Zabrał ją do siebie szef fabryki.

- Miałam tam bardzo dobrze. Po jakimś czasie ci moi panowie pojechali na zachód. Ja też mogłam z nim jechać, ale nie chciałam - zapewnia pani Adela.

Pieszo do Kaliningradu

W tym czasie siostra pani Adeli - Leonarda została wywieziona do innej miejscowości (teraz Bartoszyce). Pracowała tam w roszarni - fabryce lnu. Pani Adela postanowiła ją odwiedzić. Podróżowała pociągiem. Nie dojechała jednak do celu, bo została zatrzymana.

- Nie miałam żadnego dokumentu ani przepustki, zostałam aresztowana i osadzona w więzieniu w Działdowie - mówi Adela Borowik.
W więzieniu było ciężko. Pani Adela pamięta, że więźniowie musieli skakać tzw. żabki (trzymając się za stawy skokowe). Jeżeli ktoś nie dał rady tego robić, to zbierał cięgi gumową pałką po głowie.

- Prowadzali nas na okopy, żebyśmy je oplatali. Pamiętam jak dziś, gdy pocisk przeleciał tuż obok mnie - wspomina pani Borowik.

Jako więzień, pani Adela musiała wraz z innymi pieszo iść kilka dni do Kaliningradu. Nie było łatwo, bo akurat była zima.

- Szliśmy pieszo w łachmanach więziennych i drewniakach. Ja miałam tylko swój sweter. Na drogę dostaliśmy po dwa kilogramy chleba. Osiemdziesięciu mężczyzn go nie dostało, bo już zabrakło. Pamiętam, że jak nocowaliśmy w stodołach, to oni przychodzili do nas i prosili, żeby dać choć kęs chleba - mówi pani Adela.

Z tej wędrówki pani Adela pamięta coś jeszcze.

- W mieście Domnau trzech więźniów, którzy już nie dali rady iść, wsadzili na sanki. Oni już nigdy z nich nie wstali, bo zwyczajnie zamarzli - wspomina Adela Borowik.

Po pięciu dniach drogi więźniowie dotarli do Kaliningradu. Pani Adeli cudem udało sie uciec.

- Idąc ulicą szliśmy koło przystanku nr 8. Ja wiedziałam, że dojadę tym autobusem do koleżanki. Schowałam się za dom i uciekłam z kolumny. To było ryzyko, bo wiedziałam, że za próbę ucieczki jest kula w łeb - mówi pani Adela.

Odłamek w policzku

Po udanej ucieczce, pani Adela ukrywała się u swoich koleżanek, z którymi pracowała razem w fabryce. Musiała być bardzo ostrożna, żeby nie zauważył jej podwórzowy.

- Pamiętam, jak był nalot. Chłopcy skryli się w schronach, a ja z dziewczynami siedziałam w kuchni i modliłyśmy się "Pod Twoją obronę". Jak samoloty przeleciały, to my też zbiegłyśmy do schronu - dodaje kobieta.

Obok był malutki barak, w którym mieszkało małżeństwo z małym dzieckiem. Po nalocie została z niego tylko dziura w ziemi.

- Trafiła w nich bomba. Z tego baraku została tylko jama. Jak odkopaliśmy, to ciała kobiety z dzieckiem były całe. A dwóch Ukraińców, którzy akurat tam stali, to tylko szczęki znaleźliśmy. Tak ich porozrywało - wspomina pani Adela.

Potem było już tylko lepiej. Rosjanie weszli do Kalinigradu i wyzwolili miasto.
- Wyprowadzali nas kolumnami. Jak szliśmy, to jeszcze w sąsiednich miejscowościach byli Niemcy i strzelali do nas. Ja do dzisiaj mam odłamek w policzku - mówi.

29 kwietnia 1945 roku pani Adela wróciła do Grodna, a później do Białegostoku. Tam robotnikom, takim jak ona, były wydawane dokumenty.

- Te papiery bardzo się później przydały, bo 1992 roku wyszła specjalna ustawa. W 1952, gdy wyrabiałam nowy dowód osobisty w Krynkach, trzeba było wpisać, co robiło się w czasie okupacji. Napisałam, że byłam wywieziona na roboty do Niemiec. A moja sąsiadka, która była tam ze mną, napisała, że była w Góranach.
Później byłam jej świadkiem, że była tam ze mną - mówi pani Adela.

Krew nie woda

Podczas pobytu na robotach przymusowych, pani Adela poznała swojego przyszłego męża Arkadiusza Bronisława. Spotkali się w kantynie.

- Mój mąż i jego koledzy byli Polakami w armii radzieckiej. Zostali do niej wciągnięci, bo mieszkali na pograniczu, przy dawnej granicy polsko-rosyjskiej - mówi pani Adela.

Wojna i trudne warunki nie przeszkodziła rodzącemu się uczuciu.

- U mojego szefa na placu fabrycznym była altanka. Ja tam chodziłam pielić, a mój przyszły mąż skradał się do mnie. Byliśmy młodzi, a wiadomo, krew nie woda - wspomina z uśmiechem pani Adela.

Po powrocie do domu, młodzi wzięli ślub. A kilka miesięcy później na świat przyszedł syn.

Wciąż jednak nie było wiadomo, co dzieje się z siostrą pani Adeli - Leonardą. Wszyscy myśleli, że nie żyje. Aż do momentu, kiedy ze szpitala pod Gnieznem przyszły dokumenty, żeby uregulować rachunki.

- Mama pojechała do szpitala. Znalazła szpital i Lonię. Ona była taka wychudzona, tylko skóra i kości, sam szkielet. Powoli dochodziła do siebie, a później poznała kolegę mojego męża i wyszła za niego za mąż - mówi pani Adela.

Ze swoim mężem pani Adela przeżyła prawie czterdzieści lat. W marcu tego roku minęło dwadzieścia pięć lat, jak zmarł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny