Przyjrzyjcie się Państwo dokładnie tej fotografii, a na pewno podzielicie moją opinię, że fotograf utrwalił w scenerii parkowej grupę niezwykłych wojaków. Przede wszystkim zadziwiają ich twarze. Przecież to jeszcze chłopcy, młokosy.
Zamiast generalskich wąsów i brwi krzaczastych - małe twarzyczki, delikatne rysy. Jeden z nich, dodając sobie powagi, trzyma papieros w prawej ręce; zawadiacko przechylił też furażerkę i zapiął na zewnątrz pas wojskowy. Inny wypiął pierś i podniósł wysoko głowę. Niemal wszyscy patrzą z napięciem w obiektyw.
Założyli czapki, by wyglądać w miarę regulaminowo, choć niektóre z trudem dało się nacisnąć na duże opatrunki. Zamiast wojskowych butów pospolite kapcie (każdy z innego straganu), zamiast mundurów pstrokate szlafroki (ci w tyle, w mundurach, to obsługa szpitalna). Wśród siedzących są chłopcy z prymitywnymi protezami, z zagipsowanymi rękami na temblakach. Niewiele starsza od nich jest i siostrzyczka ze znakiem czerwonego krzyżyka na czepku.
To teraz odwróćmy zdjęcie na drugą stronę: "Dla Kochanych Rodziców. Posyłam tych paru Bohaterów, którzy za wolność i dobrobyt Naszej Ojczyzny już krew wyleli i jeszcze gotowe swe życie oddać w Ofierze. Skierniewice 1920 r." (do tego niewyraźna data miesiąca).
Nie ma podpisu, imion i nazwisk, numerów pułku. Wiadomo jednak, że do szpitali w Skierniewicach kierowano także rannych żołnierzy z terenów naszego regionu.
Czy rodzice autora tekstu, napisanego niewprawną ręką, mieszkali w Białymstoku? Bardzo prawdopodobnie, bo właśnie tu przechowała się ta stara fotografia z załamanymi rogami.
Jest jeszcze coś wzruszającego. Przecież wszyscy oni otarli się o śmierć, pocisk mógł uderzyć kilka centymetrów wyżej lub niżej, w lewo lub w prawo i zakończyć młode życie. Po takich dramatycznych przeżyciach, ewakuacji z pola walk (często w trakcie odwrotu własnych oddziałów) i po trudach transportu na dalekie zaplecze powinni mieć w oczach strach, zniechęcenie. Nic z tego, pozostali młodzieńczo radośni, gotowi do dalszych czynów.
Zachowały się w pamiętnikach i relacjach z tamtego okresu wzruszające opowieści o uczniach kierujących się wprost ze szkół do punktów werbunkowych, o harcerzach zgłaszających się w ordynku do komisji wojskowych, o synach wiejskich uciekających z domów, bo rodzice chcieli ich zatrzymać.
Młodzi ochotnicy fałszowali daty urodzenia, wspinali się na palce przez oficerami z komisji werbunkowych, robili groźne miny. Jednym z nich był Franciszek Piaścik z Kurpi, późniejszy profesor, znawca architektury ludowej.
Nie mijały młodych kule wroga, nie oszczędzały odłamki artyleryjskie. Byli zresztą skłonni do większego ryzyka niż zaprawieni w bojach żołnierze. Śmiałością nadrabiali braki w wyszkoleniu. Ci, którzy szczęśliwie przeszli szlak bitewny, wracali do ławek szkolnych w wolnej II Rzeczypospolitej, do zbolałych rodziców. Czyż trzeba im było tłumaczyć, czym jest patriotyzm i dlaczego to taka ważna cecha?! Czy można się dziwić, że w zacytowanym tekście jest tak dużo patosu?
A propos wieku, to z kolei Polacy spod Grodna tłumaczyli mi, jak po przejściu frontu latem 1944 roku też dokonywali manipulacji z datą swych urodzin. Ale w tym przypadku chodziło o obniżanie wieku, by uniknąć poboru do Armii Czerwonej. Dla nich była to obca armia, wielu bliskich pozostało w lasach. A kilka lat później zgłaszali się do sądów z wnioskiem o sprostowanie "pomyłki", bo czas było zakładać rodziny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?