Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Witold Pronobis: Inaczej sobie wyobrażałem dzisiejszą Polskę

Beata Bielecka
Dr Witold Pronobis, historyk, publicysta. Pracował na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1982 roku związał się z rozgłośnią Radia Wolna Europa w Monachium. Stworzył tu największy zbiór polskich wydawnictw podziemnych poza granicami kraju. Obecnie mieszka w Berlinie.
Dr Witold Pronobis, historyk, publicysta. Pracował na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1982 roku związał się z rozgłośnią Radia Wolna Europa w Monachium. Stworzył tu największy zbiór polskich wydawnictw podziemnych poza granicami kraju. Obecnie mieszka w Berlinie. Ewa Bielecka
Z Witoldem Pronobisem rozmawia Beata Bielecka.

Jako młody naukowiec zrezygnował Pan z kariery w kraju i zdecydował się na pracę w Radiu Wolna Europa. To był rodzaj misji, czy ucieczka z komunistycznej Polski?
Witold Pronobis: - Nie chciałbym robić z siebie kombatanta. Jednym z powodów wyjazdu była chęć napisania podręcznika najnowszej historii, wolnego od cenzury. Pomysł powstał po strajkach sierpniowych 1980 r. Miało go zrealizować niewielkie grono zawodowych historyków, wśród których także się znajdowałem. Po wybuchu stanu wojennego SB zarekwirowała nam maszynopisy. Gdy w 1982 r. trafiłem na konferencję naukową do Monachium pomyślałem, że pojawiła się okazja, by wypełnić tamto zadanie. Uradziliśmy z Mirkiem Chojeckim (twórca podziemnego wydawnictwa "Nowa" - przyp. red.), że napiszę podręcznik sam, pod naukowym patronatem Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku. W USA spotkałem Zdzisława Najdera, świeżo mianowanego dyrektora Radia Wolna Europa. Szukał kogoś, kto stworzy tam archiwum polskiej prasy i wydawnictw podziemnych. Podjąłem się tego, a w Monachium nocami pisałem swój podręcznik ("Polska i świat XX wieku"). Skończyłem go w 1986 r.

Praca w Wolnej Europie do bezpiecznych nie należała, że wspomnę zamach bombowy słynnego terrorysty Szakala na siedzibę radia w Monachium.
- Zagrożenie istniało. W 1981 r. prawdopodobnie z polecenia Nicolae Ceausescu podłożono bombę pod nasz monachijski budynek. Do historii przeszły też bułgarskie parasolki, których końcówki były nasączone trucizną. Zamordowano nimi dwóch dziennikarzy z rozgłośni bułgarskiej. Za mną też łazili esbecy, namawiali do współpracy.

Pana rodzinie, która została w kraju pewnie lekko nie było.
- Dla ostrożności używałem pseudonimu Michał Kołodziej. Jednak zanim żonie i synowi udało się też z Polski wyjechać, nękali ją dość regularnie. Straciła pracę w szkole. Rodzicom odmawiano wydania paszportu. Gdy byli już na emeryturze zapisali się na pielgrzymkę do Włoch. Przed odjazdem pociągu z Warszawy podeszło do nich dwóch esbeków i zabrało świeżo wyrobione paszporty. W 1986 r. mój brat brał udział w regatach i wraz z kilkoma innymi członkami załogi płynęli katamaranem do Anglii. Zaplanowaliśmy spotkanie w porcie remontowym pod Kilonią. Oczywiście zgłosiłem ten zamiar w naszej radiowej komórce bezpieczeństwa. Dwa dni później dowiedziałem się od nich o szykowanym przez polską bezpiekę porwaniu pracownika rozgłośni. Skojarzyli, że pewnie chodzi o mnie. Spotkanie doszło do skutku, ale byłem dobrze chroniony przez wywiad amerykański.

Jak docierały do radia informacje z kraju?
- Nie mieliśmy swoich korespondentów, ale po cichu współpracowali z nami zagraniczni dziennikarze akredytowani w Polsce. Dużo informacji docierało dzięki turystom, którzy, po wyborze Karola Wojtyły na papieża, częściej mogli wyjeżdżać na Zachód. Dostawaliśmy dużo listów. Po 1981 roku powstały biura Solidarności, komitety pomocy w Szwecji, Holandii, Paryżu, Berlinie, wydawnictwa emigracyjne i masa ośrodków polskich niezależnych od władz w Warszawie. Docierała do nas prasa solidarnościowa.

SB podsyłało wam też spreparowaną bibułę, żeby ośmieszyć radio.
- Pamiętam taki przypadek. Młody chłopak, zawodowy kierowca ciężarówki, chyba z Konina, za którego ręczyła nasza dziennikarka, przywiózł parę gazetek. Sprawdziłem je, informacje poszły na antenę. Za dwa tygodnie zadzwonił, że ma kolejną paczkę. Zawierała m.in. pismo gdańskiej Solidarności. Rozpoznałem w tym egzemplarzu tekst z wcześniejszego numeru pisma, a na drugiej stronie wywiad z Wałęsą, zawierający stwierdzenia, których nie mógł powiedzieć. Chodziło o frekwencję do niedawnych wyborów do sejmu PRL. Była to esbecka fałszywka zrobiona specjalnie dla nas. Pogadałem z tym chłopakiem i przyznał, że zwerbowała go SB. Wcześniej spowodował wypadek. Miał do wyboru, albo pójdzie do więzienia, albo będzie współpracował. Miał żonę i dziecko, więc się zgodził. Po rozmowie ze mną zdecydował, że nie wróci do Polski. Jakiś tydzień później przyszli do mnie niemieccy policjanci. Okazało się, że chłopak nie żyje. Potrącił go niezidentyfikowany samochód. Podejrzewano, że został zlikwidowany, ale do dziś tego nie wyjaśniono.

Radio finansowali Amerykanie. Z poczucia winy za Roosevelta, który oddał wschodnią Europę z Polską Stalinowi?
- Myślę, że tak. Ale Amerykanie chcieli też promować demokrację w krajach tzw. bloku sowieckiego.

Dość zaskakujące było umiejscowienie rozgłośni w Monachium, w kraju kojarzonym z Hitlerem, a nie demokracją. Dlaczego właśnie tam?
- Pomysłów na umiejscowienia radia było wiele, ale wszędzie Amerykanie spotykali się z odmowami. Bardzo chcieli umieścić rozgłośnię w Londynie, bo było tam największe skupisko niepodległościowych Polaków, m.in. z armii Andersa. Ale Anglia odmówiła. Odmówili też kategorycznie Francuzi i Portugalczycy. Ci ostatni zgodzili się na zbudowanie nadajników radia, ale nie wyrazili zgody na umiejscowienie u nich samej rozgłośni.

Bali się Stalina?
- Tak, a ściślej utrudnionych stosunków z Moskwą.
Dlaczego zgodzili się Niemcy?
- Nie musiano ich nawet pytać. Przecież początki radia sięgają 1949 r. Niemcy były wtedy jeszcze podzielone na strefy okupacyjne. Taka lokalizacja wywołała jednak napastliwe protesty całej Polonii. Pracowników radia uważano za zdrajców, którzy zgodzili się pracować w Niemczech, kojarzonym przez Polaków jako kraj zbrodniarzy wojennych i nazistów.
Od 1950 roku RFN mogło już prowadzić samodzielną politykę zagraniczną, a mimo to radio zostało w Monachium.
- Kanclerz RFN, Adenauer pytany wprost, czy w sytuacji, gdy Niemcy są już niezależni, powinni pozwolić, żeby na ich terenie istniała rozgłośnia, która niekoniecznie reprezentuje interesy Niemiec, odpowiedział stanowczo, że radio zostanie.
Jak Pan myśli, dlaczego?
- Niemcy uważali, że to może zepsuć stosunki z Ameryką - czego nie chcieli. Zapewne mieli też poczucie winy za niedawną przeszłość. Mimo to, co jakiś czas, temat wracał. W Bundestagu było około 50 interpelacji poselskich z konkluzją, że radio powinno zniknąć z Niemiec. Wreszcie zdecydowano, że powstanie specjalna komórka przy Bundestagu, która ma kontrolować czy radio nie szkodzi ich interesom narodowym. Głównie chodziło o sprawę granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Musieliśmy zobowiązać się do nie poruszania kwestii granic przez dziennikarzy RWE. Oczywiście nie mogliśmy zabronić poruszania tego tematu przez naszych antenowych gości, w tym na przykład polityków z polskiego rządu w Londynie. Największe zagrożenie, że radio zostanie zamknięte pojawiło się w okresie "Détente" (były to lata 70. i złagodzenie napięć między stronami zimnej wojny - przyp. red.) oraz za rządów kanclerza Brandta, który oficjalnie uznał istniejące powojenne granice i dążył do pełnego uregulowania stosunków Bonn z Warszawą i Moskwą. W USA też wielu kongresmenów opowiadało się za likwidacją rozgłośni. Kryzys minął, gdy w Polsce wybuchł ruch solidarnościowy, a nieco wcześniej ZSRR zdecydował się na okupację Afganistanu. Kohl, Reagan i Thatcher dostrzegli szansę na powrót demokracji do wschodniej Europy dzięki promowanemu przez RWE ruchowi "Solidarność". Paradoks polegał na tym, że to niechciane przez niemal wszystkich radio, także w kraju, które go tak niechętnie tolerowało - nieoczekiwanie wywarło ogromny wpływ na upadek komunistycznych reżimów, czyli - w rezultacie - także na zjednoczenie Niemiec.
Obserwując dzisiejszą Polskę myśli Pan: właśnie o taki kraj walczyłem? **
- Inaczej to sobie wyobrażałem. Rozczarowuje mnie środowisko, z którym się utożsamiałem, związki z byłymi aktywistami PZPR, sojusze wyborcze, które w każdym razie u mnie budzą protest. Realizm polityczny każe się z tym godzić.
Ja jednak patrzę na politykę inaczej - chyba bardziej uczciwie. Ale to mniej ważna okoliczność. Wygraliśmy przecież coś dużo bardziej istotnego: niezagrożoną dzisiaj niepodległość. Jak nigdy dotąd w naszych trudnych dziejach. Jakoś mało się o tym mówi, choć stanowi ten fakt zdecydowanie najważniejsze osiągnięcie tej "bezkrwawej rewolucji", w której RWE odegrało bardzo istotną rolę.

Czytaj e-wydanie »

**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny