Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiktor Zieliński złodziej mieszkaniowy

Włodzimierz Jarmolik
Złodziej w meloniku i lakierkach
Złodziej w meloniku i lakierkach Fot. sxc.hu
Wiktor Zieliński, złodziej mieszkaniowy, rodem z warszawskiej Woli. Ze zręcznością akrobaty potrafił on wspiąć się do niemal każdego okna.

Wiktor Zieliński sławą w białostockim światku przestępczym cieszył się w połowie lat 20. XX w.

Pracował zwykle w letnie, duszne noce, kiedy okna w wielu mieszkaniach były otwarte na oścież. Zagarnięte w czasie skoku rozmaite fanty sprzedawał zwykle paserom. Wiosną 1926 r. wolski lipkarz (tak nazywano złodzieja zakradającego się przez okno) dokonał zuchwałego włamania do budynku ambasady angielskiej przy Nowym Świecie. W jednym z biurek znalazł m.in. nabity rewolwer. Zabrał go ze sobą. Kiedy jednak spuszczał się z pierwszego piętra na chodnik, zauważył go posterunkowy. Wyciągnął pistolet i zaczął strzelać na postrach. Zieliński również odpowiedział ogniem. Na granatowym mundurze policjanta pojawiła się krew.

Agenci z warszawskiego Urzędu Śledczego szybko ustalili, który ze stołecznych opryszków włamał się do placówki dyplomatycznej. Rozpoczęły się poszukiwania. Sprawa nie była błaha. Kradzież na szkodę obcego państwa i próba zabicia policjanta na służbie - za to groziła długa odsiadka. Złodziej z Woli postanowił przeczekać policyjne obławy na prowincji. Niestety, kilka dni później, w Zielonce zastrzelony został posterunkowy. Teraz złodziej nie miał już chwili spokoju. Policja szukała go wszędzie.

Osaczony i zdesperowany młodzieniec przemienił się w zdecydowanego na wszystko bandziora. Rabował bez pardonu, strzelał i zabijał. Uwziął się zwłaszcza na ścigających go policjantów. Od czasu do czasu Urząd Śledczy otrzymywał od swoich konfidentów informacje, że Zieliński zaglądał do Warszawy. Policja oczywiście reagowała natychmiast na sygnały, za każdym razem jednak przybywała za późno.

Coraz bezczelniejszy Wiktorek bawił się z policją w kotka i myszkę aż do jesieni. W końcu nadszedł kres tych igraszek. 13 października 1926 r. komendant VI komisariatu otrzymał zawiadomienie o napadzie na sklep z wódką przy ul. Targowej. Właścicielka monopolki zeznała, że rabusiami kierował osobnik w meloniku, jesionce marengo i w lakierkach. Twarzy nie widziała, gdyż miał ją zasłoniętą chustką. Ponieważ opis ubioru pasował do stroju, w którym widywano ostatnio Zielińskiego, trop ten podchwycili zaraz wywiadowcy.

Śmierć złodzieja

Dzięki szpiclom ustalono, że sprawcy kradzieży na Towarowej zamelinowali się u rzeźnika Racińskiego, zajmującego pokój w domu nr 1 przy ul. Przyokopowej. Podjęto natychmiast obserwację tego miejsca. Zieliński rzeczywiście tam był.

Następnego dnia w południe naczelnik Urzędu Śledczego p. Chełmiński podjął decyzję o szturmie na bandycką kryjówkę. Czterech wybranych agentów podkradło się pod same drzwi. Jeden z policjantów szarpnął gwałtownie klamkę i z okrzykiem "hinty idą!" (hintami od niemieckiego "hund" nazywano pogardliwie policjantów), rzucił się na podłogę. Towarzystwo w melinie było jednak kompletnie pijane.

Jedynie Zieliński, który raczej się oszczędzał, zdążył wydobyć z kieszeni swojego brauninga. Rozpoczęła się krótka, acz gwałtowna strzelanina. Zieliński zginął na miejscu trafiony w lewe oko. Inni biesiadnicy też oberwali niezgorzej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny