Każdy chyba w życiu choć raz otarł się o obrazek z dziewczynką w niebieskiej sukience i nienaturalnie wielkimi oczami. Dopiero teraz do świadomości Polaków, za sprawą ekscentrycznego reżysera, dociera fakt, że autorką setek takich obrazków byłą niejaka Margaret Keane. Nie wiedzieliśmy też chyba, że jej mąż - agent nieruchomości i malarz mitoman przez kilka lat przypisywał sobie autorstwo jej prac, a rodzina zarabiała krocie. Kiedy prześledzi się jego determinację w promowaniu prac żony, choć może w jego mniemaniu, własnych łatwo zrozumieć mity o spełniających się "american dream". Bo i ten się spełnia. Tylko bufonada męża i nieumiejętność zrozumienia potrzeb duchowych żony przerywają tę finansową sielankę.
"Wielkie oczy" dzięki specyficznej grze Waltza przypominają jednak bardziej małżeńską komedyjkę niż biografię ukazującą sztukę i obyczajowość Ameryki przełomu lat 50. i 60. Kompilacja szaleństwa znanego z "Bękartów wojny" i "Django" w przerysowanej do granic postaci Waltera z pewnością rozbawi zaprzysięgłych fanów komediowej twarzy tego aktora. To on niepodzielnie rządzi na ekranie i od pewnego momentu to nie cierpienie artystki, a kolejny greps Waltza bardziej angażują emocje widza. A nie o to chyba do końca chodzi. Z pewnością finałowe sceny w sądzie zapadną w pamięć kinomanów, ale cały film, pomimo wywoływania uśmiechu na twarzy, raczej nie okaże się po latach tym szczególnie wybitnym w filmografii Burtona.
"Wielkie oczy" ogląda się bez bólu i właściwie tylko dla groteskowych min Waltza.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?