Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Werner Fahrenholz i Marianne Lovlie. Norwegowie na osłach wrócili do Polski

Norbert Ziętal [email protected]
Przeszli ponad 250 tys. km przez 43 kraje. Na zimę zatrzymali się w Polsce. Teraz  zamierzają wyruszyć na wschód.
Przeszli ponad 250 tys. km przez 43 kraje. Na zimę zatrzymali się w Polsce. Teraz zamierzają wyruszyć na wschód. Norbert Ziętal
Ona informatyczka, on inżynier budownictwa. Pewnego dnia porzucili wygodne posady i pieszo ruszyli w drogę. I tak wędrują już od kraju do kraju trzydzieści lat.

Hi (haj) - rzuca na przywitanie Marianne Lovlie. Norweżka, średniego wzrostu blondynka. W Skandynawii tak witają się wszyscy, wchodząc do sklepu, poczty, domu. Werner Fahrenholz, z pochodzenia Niemiec, obecnie obywatel Norwegii, na powitanie woła: hallo. Wygląda jak prawdziwy wędrowiec. Spodnie z pozszywanych, skórzanych łat, kamizelka, ciepły sweter. Marianne ubrana bardziej normalnie, jak zwykła kobieta.

Obecnie zatrzymali się na chwilę w Łopuszce Małej pod Kańczugą w woj. podkarpackim.

- Późną jesienią rozbili namiot. O, w tamtych krzakach - pokazuje Wilhelm Hajduk, mieszkaniec Łopuszki Małej. - Widać go było z mojego okna. Zaszedłem do nich, spytałem, kim są. Na szczęście znam angielski i oni też.

Opowiedzieli mu, że są wędrowcami. I że w tym namiocie nie jest im źle.

- Jak im mogło nie być źle? Takie zimno już było, a przecież prawdziwe mrozy dopiero miały nadejść - Wilhelm kręci głową.

Wieść o podróżnikach szybko rozeszła się po okolicy. Ludzie się interesowali przybyszami, każdy chciał pomóc. Nawet burmistrz Kańczugi zaoferował im wsparcie.

Wilhelm zaproponował turystom, aby zatrzymali się u niego. Przy pomieszczeniach gospodarczych ma pokój. Z piecem. Skorzystali, bo zima zapowiadała się mroźna.

W środku skromnie, ale przytulnie. Ciepło od pieca. Przy oknie łóżko. Niewielki stolik, kilka sprzętów. Na drzwiach wejściowych, od środka, norweskie flagi - proporce. Bo chociaż teraz Marianne i Werner są obywatelami świata, to nie porzucili swoich barw narodowych.

Trzydzieści lat temu wiedli normalne życie. Skończyli studia, Marianne była informatykiem, Werner inżynierem budownictwa. Mieli wygodne i dobrze płatne posady. Ich drogi zetknęły się we Włoszech. Niezależnie od siebie pojechali tam na wakacje. Los sprawił, że się spotkali. Przypadli sobie do gustu, postanowili, że razem spędzą resztę życia.

- Mogliśmy żyć, jak wielu innych ludzi - mówią. - Rano wstawać, iść na kilka godzin do pracy, do tych samych ludzi. Potem powrót do domu, obiad i siedzenie przed telewizorem. Wszystko na czas, z zegarkiem w ręku. Raz, dwa razy do roku wyjazd na wakacje. W konkretne miejsce z kolorowego folderu. I szybki powrót do szarej codzienności.

Oni chcieli żyć inaczej. Uciec od schematów, wyzwolić się z korporacyjnych ram.

Cały dobytek na trzech osłach

15 czerwca 1981 roku ruszyli z norweskiego Lillehammer, ostatniego miejsca, w którym mieszkali na stałe. Cały swój dobytek zapakowali na trzy osiołki, a właściwie oślice. Rosalitę, Catarine i Desire. Dźwigają ich namiot, ubrania, jedzenie, leki, narzędzia, mapy i wszystko, co potrzebne wędrowcom.

Dlaczego osły, a nie na przykład konie? - Osły to bardzo wytrzymałe zwierzęta i niekłopotliwe w utrzymaniu. Twarde tak jak my. Zjedzą byle co. A konie? A skąd wziąć codziennie choćby czystą wodę dla nich? - pyta Marianne.

Przez kilka lat wędrowali po Skandynawii. Tak polubili ten styl życia, że postanowili ruszyć dalej. Przez Finlandię dotarli do Rosji.

- 30 lat wędrówki. Ponad 250 tys. kilometrów. Odwiedziliśmy 43 kraje - Werner pokazuje kolorową tablicę, którą w czasie marszu przymocowują do jednego z osłów. Wypisane są na niej wszystkie kraje, które odwiedzili. Prawie cała Europa, do tego zachodnia Azja i północna Afryka. Wiele razy wracali do Norwegii i krajów, które już wcześniej zwiedzili. Zawsze napotykają coś nowego. Żyją rytmem natury. Wstają, gdy zaczyna robić się jasno. Karmią i poją zwierzęta, pakują się i ruszają w drogę. Gdy się zmęczą, odpoczywają, gdy ich coś zaciekawi - przystają. Nie spieszą się, nie mają konkretnego celu wędrówki. Poza tym, że chcieliby przejść 384 tys. km, czyli tyle, ile wynosi odległość Ziemi od Księżyca. Pokonali już dwie trzecie tej drogi.

Kontaktu z cywilizacją nie zrywają. Mają choćby telefony komórkowe. Gdy proszę o ich numery, Werner podsuwa kartkę i ołówek. Ale Marianne protestuje. Przecież mogę numery zapisać w swoim telefonie. - Po co niszczyć papier!

W Polsce zrywali jabłka

Każdy, kto ich spotka, zadaje sobie pytanie: z czego się utrzymują? Potrzeb mają niewiele, ale pieniądze są im konieczne. Przydały się choćby wtedy, jak służby graniczne nie chciały ich wpuścić do Szwajcarii. Bo osły i towarzyszące im psy nie miały chipów. Można to było od razu zrobić w punkcie sanitarnym, na przejściu granicznym. Jednak za każde zwierzę należała się opłata sto euro. Gdy szwajcarscy pogranicznicy już się cieszyli, że mają kłopot z głowy, bo skąd tacy wędrowcy mieliby mieć kilkaset euro, Werner wyciągnął plik banknotów i zapłacił.

- Utrzymujemy się z prac dorywczych. Choćby zrywamy owoce. W Polsce jabłka - tłumaczy Marianne.

Nie ukrywają, że często pomagają im dobrzy ludzie. Pozwolą rozbić namiot, dadzą zjeść, czasami czymś wspomogą. Marianne i Werner oprócz ojczystych: norweskiego i niemieckiego, znają również angielski, francuski, także trochę polski.

O Polakach mają dobre zdanie. Mimo przykrych przygód, które tu przeżyli. W okolicy Golubia-Dobrzynia, w Kujawsko-Pomorskiem, ktoś zastrzelił im osiołka. Specjalnie. Bezmyślna, ale fachowa robota, strzał w bok. Tak stracili Rosalitę. Przemierzyła z nimi całą Europę. W Niemczech chciano ją nawet aresztować za wtargnięcie do ogródka i zjedzenie kwiatów, ale ostatecznie darowano jej to przestępstwo. W Polsce bestialsko zabito.

Policja szybko ustaliła "myśliwego", a miejscowe władze samorządowe stanęły na wysokości zadania. Wkrótce para podróżników miała nową oślicę. Moonshine, czyli Blask Księżyca.

Nowy osioł pilnie poszukiwany

Podkarpackie także niezbyt ładnie przywitało wędrowców. W Nisku okradła ich banda pijaczków. Kilka tygodni temu spotkał ich kolejny cios. Blask Księżyca padła. Po prostu. Szła, zachwiała się i padła. Może nie wytrzymała trudów wędrówki?

- Pilnie potrzebujemy nowego osła. Dwa nie dadzą rady dźwigać naszego dobytku - martwi się Werner.

Kochają swoje zwierzęta. Oprócz osłów zawsze towarzyszą im psy. W ciągu 30 lat mieli ich już kilkanaście. Własnej rodziny nie założyli. Bo niby jak, przy takim trybie życia, wychować dzieci.

Ze swoimi rodzinami kontakt mają sporadyczny. Marianne po kilku latach wędrówki, gdy była w Norwegii, odwiedziła swoje siostry. Przyjęły ją chłodno, nie chciały rozmawiać. Werner do swojej rodziny dzwoni co roku przed świętami Bożego Narodzenia. Ale rozmowy są bardzo krótkie.

Wolni jak ptaki

Dlaczego wybrali taki sposób na życie?

- Nie mamy skrzydeł, ale jesteśmy wolni jak ptaki. Żyjemy poza systemem - mówi Werner.

Choć ostatnimi laty dopadały go myśli: koniec z wędrówką. Ale szybko mu przechodziło. Bo niby jakby miał żyć? W domu, przez telewizorem?

- Przez pierwsze miesiące brakowało mi spotkań z przyjaciółmi, ulubionych seriali w telewizji. Ale teraz wiem, że niepotrzebnie traciłam czas wpatrując się w ekran - mówi Marianne.

Przed nimi dalsza wędrówka. Najpierw Ukraina, potem Kazachstan, Rosja, Mongolia. 9 tysięcy kilometrów.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny