Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wasze logo, nasze miasto

Tomasz Maleta
To prawda, logo będzie symbolem radnych i urzędników, ale nie mieszkańców. Bo ci nie otrzymali szansy, by się na ten temat wypowiedzieć
To prawda, logo będzie symbolem radnych i urzędników, ale nie mieszkańców. Bo ci nie otrzymali szansy, by się na ten temat wypowiedzieć
Białostoczanie nie potrzebują symboli, by dobrze promować swoje miasto. Sami są najlepszymi ambasadorami. Nie zastąpi tego żadne hasło ani znak. Te, co najwyżej poprawią samopoczucie urzędnikom, którzy powieszą je sobie na ścianie lub zrobią tapetę na monitorze.

Od samego początku koncepcja zaprezentowana przez Eskadrę budziła negatywne odczucia wśród białostoczan. Wystarczyło wejść na pierwsze z brzegu miejskie forum internetowe. Użytkownicy nie pozostawiali suchej nitki na promocji. I to na długo przed wybuchem grudniowej afery z logo.

Ale wtedy radni niemal przez aklamację je przyklepali. Co prawda PiS było przeciwne, ale bardziej z powodu tego, że prezydent nie traktował opozycji poważanie. Czy dziś na sesji czeka nas powtórka z listopada?

Strategia bez strategii

Przypomnijmy. Strategia opracowana przez Eskadrę zakładała dwa etapy promocji miasta: pierwszy wewnętrzny, skierowany do samych białostoczan i drugi, promujący miasto na zewnątrz. Ten białostocki etap miał być swoistą trampoliną do ogólnopolskiego. I także od samego początku budził wątpliwości.

Do dziś nie mogę zrozumieć sensu rozbudzenia wśród białostoczan miłości do miasta i sposobu, w jaki to zrobiono. Dominująca rola urzędników, sztuczne fankluby, na siłę ściąganie ludzi o wschodzie na Rynek Kościuszki. Nie mówiąc o doborze twarzy kampanii, dla większości białostoczan anonimowych, ale też mało przekonujących (np. studentka z Łodzi - idealny symbol kampanii zewnętrznej, ale nie wewnętrznej).

Oczywiście można powiedzieć, że to tylko techniczne potknięcia i że przy zewnętrznej kampanii błędy zostałyby naprawione. Tyle że klamrą spinającą obie był "Wschodzący Białystok", promocja za pomocą haseł i symboli, z którymi nie utożsamiała się większość mieszkańców. Afera grudniowa z jednej strony najpełniej to ukazała, ale z drugiej przesłoniła filozofię promocji miasta: zbiurokratyzowaną, narzucaną przez urzędników czy też obywatelską, inicjowaną przez samych białostoczan (przy udziale magistratu, ale nie z nim w roli głównej).

Wydaje się, że właśnie takimi społecznymi inicjatywami (jest ich w ciągu roku bez liku, bo białostoczanie znani są ze swojej kreatywności) możemy zyskać znacznie więcej niż ślepą wiarą w dogmaty marketingowe, zakładające, że opracowana, spisana i opłacona strategia to standard, bez którego ani rusz.

Białostoczanie są najlepszymi promotorami i ambasadorami swojego miasta w kraju i za granicą. Bo - parafrazując słowa ministra Krzysztofa Skubiszewskiego - można strategii nie definiować, nie określać, ale jednocześnie dobrze wiedzieć, czym ona jest i jak ją realizować. I dlatego mieszkańcy nie potrzebują do tego żadnego systemu identyfikacji wizualnej czy biblii, a jedynie pewność, że bez dokumentów urzędnicy też będą wiedzieli, czym jest promocja "jako swoista racja stanu miasta" i jak ją realizować. Na razie jest zupełnie odwrotnie. Zwłaszcza patrząc na treść uchwały, nad którą radzić dzisiaj będą radni.

Symbol mimo woli

Jej najbardziej wizualnym filarem jest logo. - Chcę żeby to nie był znak prezydenta, a znak mieszkańców - zadeklarował prezydent podczas spotkania z dziennikarzami 28 maja. - A przede wszystkim reprezentantów mieszkańców, którzy ich reprezentują w radzie miejskiej.

To prawda, logo będzie symbolem radnych i urzędników, ale nie mieszkańców. Bo ci nie otrzymali szansy, by się na ten temat wypowiedzieć. To, co nastąpiło po ujawnieniu w Wigilię afery z pierwotnym logo, trudno uznać za dialog. Bardziej przypominało koszmarną serię pomyłek, paradoksów i wpadek magistratu.

Poczynając od sondażu przeprowadzonego przez OBOP, poprzez sposób organizacji konsultacji o logo po liftingu i traktowania na nich osób mających wątpliwości, czy nowy znak powinien być retuszem tego obśmianego, aż po brak możliwości wybrania w głosowaniu opcji: nie podoba mi się żaden znak.
Czyż tym samym nasze władze nie przebiły słynnego żartu Henry'ego Forda, który mawiał, że "każdy klient może mieć samochód w dowolnym kolorze pod warunkiem, że będzie on czarny". Przenosząc to na współczesny białostocki grunt: nieważne, że nam się logo nie podoba, mamy je mieć i koniec.

W sondażu na stronie "Porannego" z opcją "nie podoba mi się żadne" (wygrała) wzięło udział niemal tyle samo internautów, co w tym zamieszczonym na stronie urzędu miejskiego. Jak zatem odczytać intencję władz, które chcą, by logo Białegostoku było tym, które wybrali internauci? Jeśli tak bardzo włodarzom zależy na ich opinii, którą zimą tak dezawuowały (mówiąc, że anonimowe wypowiedzi na forach internetowych nie są żadnym argumentem), czyż nie powinni wskazać radnym wariantu "żaden znak"?

Wskazanie innej opcji udowadnia, że władze czynią z białostoczan zakładników czerwono-żółtego słoneczka. A argumenty szefa departamentu promocji w magistracie, że nie ma już czasu, bo to kolejny zamęt, bo pieniądze na promocję przepadną, dowodzą, jak bardzo sprawa ta przerosła naszych decydentów.
Lepiej będzie, gdy radni zostawią ją dzisiaj dla następców w szufladzie z adnotacją "sprawy niezałatwione". W przeciwnym razie udowodnią, że logo jest wyłącznie znakiem ich i urzędników, ale nie mieszkańców. Nasz jest Białystok.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny