Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Waldemar Szliserman w Monachium. Radio Wolna Europa było zakazane

Alicja Zielińska
Z kuzynami na wycieczce po Bawarii
Z kuzynami na wycieczce po Bawarii Archiwum domowe
Najpierw zaproszenie, potem wyczekiwanie na paszport, kolejka po wizę w ambasadzie, kombinowanie, jak przewieźć przez granicę obcą walutę. W PRL wyjazd za granicę, zwłaszcza na Zachód, to było nie lada wyzwanie. O swojej podróży do Monachium opowiada Waldemar Szliserman.

Był już 1975 roku. Polska pod rządami Gierka miała rosnąć w potęgę, a ludzie żyć dostatniej. Za granicę jednak wciąż trudno było wyjechać, bo to państwo decydowało, kto może z tego przywileju skorzystać, na jak długo wyjechać, ile waluty ze sobą zabrać, a nawet jakie upominki przywieźć dla najbliższych. Pan Waldemar Szliserman, który w Albumie już wielokrotnie gościł, opowiada o tym ze szczegółami i z właściwym sobie poczuciem humoru.

Zaproszenie z Monachium

- Mój tata Zygmunt miał cztery siostry,. Jedna z nich Irena w latach trzydziestych poznała chłopaka z rodziny niemieckiej, Niemców wtedy dużo mieszkało w Białymstoku. Ewald ukończył Szkołę Rzemieślniczą przy Antoniukowskiej. Młodzi ślub wzięli w kościele ewangelickim przy ul. Warszawskiej (obecnie kościół św. Wojciecha) i zamieszkali przy ul. Poprzecznej na Bojarach.

W 1939 roku, gdy wybuchła wojna i Niemcy wkroczyli do Białegostoku, wujek Ewald z ciocią Ireną i dwójką dzieci: Irenką i Januszem Harym postanowili wyjechać do Niemiec. Nie wiem, czy się bali Sowietów, którzy mieli za kilka dni zająć Białystok na mocy porozumienia Hitler Stalin, czy też wyjechali, bo takie dostali polecenie od władz niemieckich. Początkowo mieszkali w Mławie, a potem w Berlinie.

Po wojnie przenieśli się do Monachium w Bawarii. Kontakty z nimi były luźne, najwyżej jeden list do roku. Dopiero za czasów Gierka to się zmieniło. W 1975 roku otrzymałem list z zaproszeniem, abym ich odwiedził w Monachium. Jakże z takiej propozycji nie skorzystać!

Wyrwać się z kraju, zobaczyć inny świat - pan Waldemar uśmiecha się jeszcze i teraz do tych wspomnień. Taki wyjazd to było marzenie. Przecież wówczas na wakacje można było co najwyżej do krajów demoludu, jak się określało państwa tzw. bloku sowieckiego.

Zanim jednak mógł zobaczyć ten kapitalistyczny świat, czekała go - jak wszystkich wtedy - przeprawa z otrzymaniem paszportu.

A po co tam jedziecie, obywatelu?

- Z oficjalnym zaproszeniem udałem się do Biura Paszportowego MO. Ubek niewątpliwie, bo tacy tam pracowali, wziął mnie w obroty: A po co tam jedziemy, obywatelu? A co to za krewni? I czy wiecie, obywatelu, że w Monachium jest Radio Wolna Europa i pewnie natychmiast was tam będą werbować do wywiadu przeciwko PRL - wspomina tę rozmowę pan Waldemar. - Musiałem podpisać zobowiązanie, że absolutnie nie dam się zwerbować do obcego wywiadu i że powrócę do Polski w oznaczonym terminie. No i że nie powiem nikomu o tej rozmowie.

Po dość długim oczekiwaniu otrzymałem paszport na wyjazd na trzy miesiące. Przy odbiorze też zostałem pouczony, że nie mam prawa na kontakty z Radiem Wolna Europa. Potem jeszcze w ambasadzie RFN w Warszawie musiałem odstać kilka godzin w kolejce po wizę, tu z kolei wbito mi pieczątkę: bez prawa zatrudnienia.

Po tych formalnościach zaczęły się inne, nie mniej karkołomne ze zdobyciem pieniędzy. Trzeba było mieć zezwolenie na zakup waluty, oficjalnie zaś można było kupić tylko 10 dolarów. Przelicznik wówczas był bardzo korzystny, ale i tak to niewiele było.

- Napisałem więc podanie o zezwolenie na zakup 100 dolarów do dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Sportu i Turystyki przy WRN, ale odmówił. Pozostałem więc przy tych 10 dolarach. Gdybym kupił dolary u cinkciarzy a celnicy je znaleźli, pieniądze by mi zabrano, a Urząd Celny wytoczył by mi sprawę karną za nielegalne posiadanie obcej waluty. Wolałem nie ryzykować. No więc z takim tylko kapitałem, jak dziad - mówi z sarkazmem pan Waldemar - wyruszyłem do Monachium.

W Pradze miałem przesiadkę , ale przez godzinne opóźnienie nie zdążyłem na właściwy pociąg i musiałem czekać na kolejny kilka godzin. A tu kolejne rozczarowanie. Pracownik kolei nie chce mi wymienić czeku na 200 koron, odsyła mimo nocy do banku. Przyjechałem na miejsce późnym wieczorem i moi kuzyni nie doczekawszy się mnie, wrócili do domu. Przy dworcu wziąłem taksówkę, upewniwszy się wpierw u kierowcy , pokazując adres i moje 10 dolarów, czy wystarczy. On powiedział: ja, ja. Po opłaceniu kursu zostało mi kilkanaście fenigów.

Inny świat

No i zjawiłem się u swojej rodziny, w zupełnie innym świecie. Wszystko było inne, duży dom, pięknie urządzony, w łazience wanna wpuszczona w podłogę, pralka automatyczna (u nas były Franie na korbkę). Kuzyni zajmowali się ogrodnictwem - tu też pełno było nowości - zautomatyzowane szklarnie, klimatyzacja. Przed domem BMW i Audi, a ja z kilkoma fenigami.

Przez kilka dni wstydziłem się przyznać. Czułem się bardzo poniżony, bo przecież stać mnie było na normalną wymianę. Przez tydzień ciocia i wujek wozili mnie po mieście, pokazywali zabytki, kościoły, stadion olimpijski, wysoką wieżę telewizyjną z restauracją na czubku iglicy, która oszklona cały czas obracała się wokół swojej osi. Z góry był piękny widok na miasto, obiekty olimpijskie i przeszklony, zawieszony na grubych linach dach nad stadionem (olimpiada w Monachium była w 1972 roku).

Ale najbardziej zdziwiło mnie, że w kompleksie olimpijskim była wydzielona wysepka z małą cerkiewką, jak się okazało, została zbudowana przez rosyjskiego czy ukraińskiego batiuszkę. Nie zburzono jej. W Polsce na pewno by nie zwracano na to uwagi. Wielką atrakcją był też wyjazd z wujostwem i szwagierką w Alpy i zwiedzanie zamku Mittenwalden.

Marki na prezenty

Było lato, odbywało się święto piwa, w rynku stały długie stoły i ławy, przy których siedzieli uradowani mieszkańcy i przy chóralnych śpiewach pili kufle piwa, ale pijanych na polską modę nie widziałem.

Wielki szok przeżyłem też w supermarketach. Dziś mamy je i w Białymstoku, ale wtedy nie mogłem się nadziwić, jak w jednym sklepie może być tyle towarów. Wujostwo namawiało mnie, żebym wybrał prezenty dla żony i dzieci, ale ja nie chciałem powiedzieć, że nie mam pieniędzy, odpowiadałem, że później.

Przyznałem się dopiero kiedy spóźniłem się na obiad, jak poszedłem sam do miasta i wracałem na piechotę. No i wtedy już musiałem powiedzieć całą prawdę, jak to nasze ludowe państwo wysyła swoich obywateli za granicę. Na drugi dzień dostałem sporą gotówkę i już mogłem zrobić prezenty.
Planowałem dłuższy pobyt, sądziłem że uda mi się znaleźć u wujka lub sąsiadów jakąś prace i zarobię trochę. Ale kiedy zwróciłem się z taką propozycją, wujek przecież zatrudniał kilku Turków, ale jak zobaczył w moim paszporcie adnotację ambasady niemieckiej, że pobyt jest bez prawa zatrudnienia, to odmówił. Akurat sąsiad wujka zapłacił 5 tys. marek kary za zatrudnienie na czarno obcokrajowców.

Po trzech miesiącach wróciłem pełen wrażeń do domu. Na granicy czekała mnie ostatnia przeprawa - musiałem się tłumaczyć polskim celnikom, skąd mam tyle prezentów, skoro wpisałem w deklaracji 10 dolarów. Ale szczęśliwie wszystko dowiozłem do domu.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny