Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walczył o niepodległość Polski

Alicja Zielińska [email protected] tel. 85 748 95 45
Mieczysław Kulczakiewicz (z lewej) z kolegami z wojska
Mieczysław Kulczakiewicz (z lewej) z kolegami z wojska
W 1939 roku poszedł bronić kraju - pisze o swoim ojcu Henryk Kulczakiewicz z Ciechanowca. Dołączone do relacji fotografie redakcja "Kuriera Porannego" nagrodziła w konkursie na wspomnienia z II wojny światowej.

Mieszkaliśmy we wsi Wiercień Duży. Rodzice moi, Mieczysław i Jadwiga, byli rolnikami. Posiadali ok. 12 ha ziemi, w tym 5 ha lasu. Tatuś miał też pasiekę z 40 ulami oraz grał na skrzypcach w kapeli wiejskiej. W długie zimowe wieczory babcia opowiadała, jak było za cara, a rodzice przy lampie naftowej czytali nam książki. "Starą baśń" Kraszewskiego, ballady Mickiewicza, Marii Konopnickiej "O krasnoludkach i sierotce Marysi". W niedzielę po południu tatuś spotykał się z kolegami z wojska.

Miałem 11 lat. Uczyłem się w szkole w Wiercieniu. Byłem aktywnym uczniem. Uczestniczyłem m.in. w zbiórce pieniędzy na zakup broni dla wojska. Z tych składek kupiono karabin maszynowy i z delegacją uczniów przekazaliśmy go wojskowym na uroczystości w Bielsku Podlaskim.

Tatuś poszedł na front

W marcu 1939 r. ogłoszono mobilizację. Ze wsi do wojska poszło czterech mężczyzn, także mój tatuś. Mamusia musiała przejąć rolę gospodarza. Latem tatuś, jako rolnik, otrzymuje przepustkę na żniwa. W domu wielka radość. Ja z bratem zdajemy egzaminy do gimnazjum w Bielsku Podlaskim.

1 września była piękna słoneczna pogoda. Nie poszliśmy jednak do szkoły. We wsi panowały smutek i przygnębienie. Młodzi chłopcy poszli na front. Tatuś też pojechał razem z nimi. Był najstarszy z poborowych, przeszedł przeszkolenie jako saper. Niemieckie samoloty zrzucają bombę na szkołę w Wiercieniu Dużym. Spada na szczęście obok budynku. W Siemiatyczach wskutek nalotów zniszczona zostaje ul. Głowackiego. Po raz pierwszy zobaczyłem spalonego człowieka.

Mamusia otrzymuje nakaz doprowadzenia konia i wozu do punktu mobilizacyjnego. Nasz koń rasy arab był dobrze utrzymany, wzięto go do kawalerii, a wóz na tabory. Wszędzie płacz i lament. Ludzie są przerażeni, że w czasie walk wszystko spłonie. Ale żyć trzeba. Pomagamy w gospodarstwie. Z bratem młócimy cepami zboże.

Pewnego dnia widzimy, jak Niemcy wiozą polskich jeńców. Wydaje się nam, że wśród nich jechał tatuś, bo jeden z mężczyzn pomachał nam rękami i miał wąsy. W domu martwimy się, jak zniesie tę niewolę.
Otrzymujemy przykrą wiadomość, że stryjeczny brat tatusia, Jan Niewiarowski, w walce z Niemcami został ranny i zmarł w szpitalu w Bielsku Podlaskim.

Koniec września i pierwsze dni października są zimne. Pada deszcz. Całą rodziną kopiemy motyczkami kartofle. Ale którejś nocy wielka radość. Wraca tatuś. Zmoknięty, nieogolony, w wojskowym mundurze. Opowiadał, że jednostka w której służył, wchodziła w skład samodzielnej brygady operacyjnej Polesie, dowodzonej przez gen. Franciszka Kleeberga. W potyczce stoczonej z Sowietami (był rozkaz, żeby z Rosjanami nie wszczynać walk) tatuś został wzięty do niewoli. Sowieci uznali, że jest oficerem, bo dobrze mówił po rosyjsku. Uratował się tylko dzięki temu, że miał spracowane ręce, pełne odcisków. Bo na tej podstawie NKWD oceniało, kogo zwolnić, a kogo zatrzymać w obozach.

Uciekłem przed Sybirem

Kiedy tatuś wrócił, rodzice postanowili wysłać mnie i brata do gimnazjum w Bielsku Podlaskim, żebyśmy nie tracili roku. Zamieszkaliśmy u wujka Malewskiego. Dziadek dowoził żywność oraz drewno na opał. Po feriach zimowych, 5 stycznia 1940 r., dowiedzieliśmy się, że wujka w czasie świąt aresztowano i osadzono w więzieniu w Brześciu.

Szkoła została przekształcona, na wzór sowiecki, w dziesięciolatkę. Do programu nauczania wprowadzono jako obowiązkowy przedmiot język rosyjski.

Noc z 12 na 13 kwietnia. Kołatanie do drzwi, wujna Leontyna otwiera. Wchodzi dwóch mundurowych i jeden w cywilu. Każą się pakować, będą wywozić na Sybir. Można wziąć ze sobą do 30 kg na osobę. Wujostwo nie miało dzieci, enkawudziści chcieli mnie zabrać z nimi. Przeraziłem się. Powiedziałem, że chcę wyjść do ubikacji. Wyszedłem i już nie wróciłem. W ten sposób uratowałem się przed wywózką. Wujenka zmarła na Sybirze.

Niemcy rozstrzeliwują ludzi

I jeszcze jedna pamiętna noc. 21 czerwca 1941 r. Obudziły nas kanonada artyleryjska nad Bugiem, a wraz ze wschodem słońca eskadry samolotów na niebie. Zaczęła się wojna sowiecko-niemiecka.
Znowu wszyscy się boją.

Nocujemy w schronie, zbudowanym przez tatusia. Był to dół przykryty drągami z usypaną na wierzchu ziemią. Rano poszedłem z bratem w stronę szosy, zorientować się, co się dzieje. To, co zobaczyliśmy, było straszne. Na drodze stały wraki samochodów, a wewnątrz leżeli zabici ludzie. Wokół unosił się rój much.

Naraz patrzymy, idzie trzech żołnierzy sowieckich z podniesionymi rękoma do góry. Niemiec, nie zważając na to, skierował w ich stronę karabin maszynowy. Po chwili padli na ziemię zabici.
Po południu rozległy się we wsi strzały z broni ręcznej. Rodzice kazali nam iść do schronu. Tatuś został na zewnątrz. Kiedy prosiliśmy, by też się ukrył, odpowiadał, że on, żołnierz, wie, które kule są bezpieczne. Po jakimś czasie mówi, żeby siedzieć cicho, bo przed szkołą Niemcy rozstrzeliwują ludzi.

Nastała okupacja niemiecka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny