Do baraku weszła szczupła, wysoka dziewczyna. Stanęła na baczność i złożyła meldunek o wykonanym zadaniu. Na pytanie dowódcy, to gdzie jest ta amunicja, którą przyniosła, odpowiedziała, że nie może oddać natychmiast, bo musi się rozebrać. Po kwadransie na stole leżał gorset uszyty z dwóch lnianych ręczników, a w nim rząd po rzędzie były wszyte naboje.
Tak wspominał spotkanie z łączniczką "Sokół" Antoni Dąbrowski "Zając", dowódca oddziału partyzanckiego obwodu Augustów AK.
Tą odważną, młodą dziewczyną była Renata.
W partyzantce
Wyciąga z torebki dokumenty, zaświadczenia. Skrupulatnie rozkłada na stole, podaje do czytania. Żeby na wszystko, co powie, było potwierdzenie. Zresztą, o wszystkim nie da rady powiedzieć, bo płacze. Zbyt bolesne są te wspomnienia.
Renata Tawrell, po mężu Gaczkowska, przedstawia się. Pochodzi z Kresów, spod Grodna. Rodzice mieli duże gospodarstwo, około 50 hektarów. Wkroczyli Sowieci i ziemię skonfiskowali.
Za okupacji niemieckiej los też ich ciężko doświadcza. Renata, jej ojciec i brat zostają aresztowani przez gestapo. Mają jednak szczęście, udaje im się uciec z transportu. Wstępują do partyzantki.
W marcu 1943 roku Renata składa przysięgę i przyjmuje pseudonim "Sokół". Nie ma jeszcze osiemnastu lat, ale podaje się za pełnoletnią. Przechodzi szkolenie i musztrę. Staje się łączniczką Komendy Obwodu Niemen i żołnierzem Wojskowej Służby Kobiet Armii Krajowej. Przenosi meldunki, amunicję, utrzymuje łączność między oddziałami terenowymi i leśnymi.
- Nieraz, jak przyszłam do oddziału w Puszczy Augustowskiej, to miałam krwawe rany od tych kul - uśmiecha się. Bo jak wynika z raportu Antoniego Zajkowskiego, łączniczka "Sokół" potrafiła przenieść 400 nabojów w ręcznikach owiniętych wokół ciała.
Pieszo chodziła. Po 60 km i więcej. Bywało, że i 100 km trzeba było przejść. I nocą, by się nie natknąć na niemiecki patrol. Zawsze polnymi drogami, przez lasy. Spała na łąkach, w stogach albo w zbożu.
Przeprowadzała też przez granicę Polaków, którym groziło aresztowanie przez Sowietów. Augustów, Sokółka, Dąbrowa - znała te tereny na pamięć.
W więzieniu
W 1944 roku dowództwo AK wydaje rozkaz podjęcia walki z Niemcami, zanim na tereny II Rzeczpospolitej wkroczy Armia Czerwona. To osławiona akcja "Burza". Renata bierze w niej udział na równi z kolegami z partyzantki. Ale niestety, wraz z grupą około 30 akowców zostaje aresztowana przez NKWD. Przeżywa gehennę.
- Siedziałam w piwnicznych lochach razem ze szczurami, bez światła dziennego, na posadzce, głodna - opowiada drżącym głosem. - Każdej nocy zabierano mnie na przesłuchania, bito i kopano do krwi. Miałam połamane palce i ręce. Wybite wszystkie zęby w dolnej szczęce. Kiedy mdlałam, polewali zimną wodą, a potem żołnierz wyprowadzał i przykładał pistolet do głowy. Było mi już wszystko jedno, prosiłam, żeby szybciej strzelał, bo dłużej tego nie zniosę, to śledczy pluł i mówił, że szkoda na mnie kuli, bo i tak zdechnę.
W łagrach
Po roku zostaje zwolniona, ale na akowców wciąż trwa nagonka. W kwietniu 1946 roku Renata znowu zostaje aresztowana. Trybunał wojskowy KGB wydaje wyrok: 10 lat kary i konfiskata mienia. Miejsce odsiadki: łagry Workuty na Uralu.
- To było piekło - załamuje ręce. - Praca ponad siły. Piłowanie, ładowanie drzewa do wagonów, krycie dachów, układanie torów, kopanie zamarzniętej ziemi, żeby zarobić na 300 gramów chleba. Zaczęłam chorować na malarię i gruźlicę. Pamiętam, w szpitalu lekarz na obchodzie powiedział: Ta to już umrze niedługo.
Zrehabilitowana
- A ja się nie dałam, przeżyłam - uśmiecha się przez łzy pani Renata. Niebawem wszystkich chorych z łagra załadowano do żelaznych, zakratowanych pociągów i przewieziono do więzienia w Brześciu nad Bugiem. Odebrał nas tam major bezpieczeństwa i za parę dni wszystkich wypuszczono. Po pięciu latach!
- Kazano jechać, gdzie kto chce i szukać rodziny oraz pracy. Tylko nie mówić, że byliśmy zesłani. Ja pojechałam do Gdańska. Długo dochodziłam do zdrowia.
Jak to wszystko zniosła? Wzrusza ramionami.
- Młoda byłam, pełna wiary, że to, co robię, jest słuszne, że tak trzeba.
Pokazuje dokument z białoruskimi stemplami, z datą 17 lipca 1991 roku. Kolegium Sądowe do spraw Karnych Sądu Najwyższego Republiki Białorusi uchyliło wyrok sądu wojskowego z 14 czerwca 1946 roku i umorzyło sprawę z powodu braku elementów przestępstwa.
- Ot, gorzka satysfakcja po latach - dodaje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?