Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uczeń zabił nauczycielkę. Zastrzelił ją po zakończeniu roku szkolnego

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Państwowa Szkoła Rzemieślniczo-Przemysłowa w dawnej fabryce Commichaua. Antoniuk 1921 r.
Państwowa Szkoła Rzemieślniczo-Przemysłowa w dawnej fabryce Commichaua. Antoniuk 1921 r.
Dochodziła godzina 14.45, gdy idąc ulicą Knyszyńską nauczycielki zbliżały się do ulicy Zjazd, prowadzącej na wiadukt przy Dąbrowskiego. W tym momencie padły strzały. Strzelającym był uczeń Józef Muklewicz. Jedna z czterech kul ugodziła polonistkę. Nauczycielka zmarła na miejscu.

Była niedziela, 3 lipca 1927 r. W Szkole Rzemieślniczo-Przemysłowej od rana odbywała się uroczystość rozdania świadectw maturalnych. Przybyli na nią liczni goście. Zjawił się starosta i komendant policji. Nastrój był podniosły, pogoda piękna. Mało kto zwrócił uwagę, że przyszedł też jeden z najgorszych uczniów, Józef Muklewicz.

Do szkoły został przyjęty w 1924 r. Z trudem zdał do drugiej klasy. Ze względu na niedostateczne wyniki musiał ją powtarzać. Ale 18-latkowi nauka już nie była w głowie. W październiku 1926 r. przestał uczęszczać do szkoły. Po kilku miesiącach, nakłoniony przez ojca próbował powrócić do nauki. Jednak nie odpowiadało mu to, że znów musi zaczynać drugą klasę. On chciał być w trzeciej. Sprzeciwiła się temu większość nauczycieli, ale winą za ten werdykt Muklewicz obarczył młodą, 26-letnią polonistkę Jadwigę Kondratowiczównę.

Pomimo więc, że uczniem szkoły nie był, gdy przybył na uroczyste rozdanie świadectw dojrzałości, to ci którzy go spostrzegli przyjęli to za demonstracyjny wybryk. Tymczasem uroczystość przebiegała w niczym niezmąconym, podniosłym nastroju. Po stosownych przemówieniach młodzież wśród oklasków otrzymywała z rąk dyrektora szkoły wymarzone matury.

Około godziny 14 zebrani zaczęli się rozchodzić do domów. Kondratowiczówna, mieszkająca na Elektrycznej, wraz z koleżanką Wiktorią Znajewską, udała się pieszo w kierunku śródmieścia. Była godzina 14.45 gdy idąc ulicą Knyszyńską nauczycielki zbliżały się do ulicy Zjazd, prowadzącej na wiadukt przy Dąbrowskiego. W tym momencie padły strzały. Strzelającym był Józef Muklewicz. Jedna z czterech kul, które ugodziły Kondratowiczównę "przeszyła kręgosłup i utkwiła w sercu, powodując natychmiastową śmierć". W chwilę po dokonaniu zbrodni Muklewicz skierował rewolwer w siebie i "wystrzelił w lewy bok poniżej piersi". Znajewska, której nic się nie stało, sprowadziła pomoc. Kondratowiczównę i ciężko rannego Muklewicza przewieziono do szpitala Św. Rocha na Lipową.

Józef Muklewicz usłyszał wyrok: 10 lat więzienia

We wtorek 5 lipca odbył się pogrzeb zamordowanej nauczycielki. Do kaplicy św. Rocha na 9 rano przyszły tłumy białostoczan. Byli też przedstawiciele władz. Po żałobnym ceremoniale uformował się wielotysięczny kondukt, który bardziej przypominał wielką manifestację. W drodze na cmentarz św. Rocha zatrzymano się przy budynku szkoły. Dyrektor wygłosił przemówienie. Po nim wystąpił przedstawiciel uczniów.

Po przybyciu na cmentarz nad grobem przemawiali ksiądz prefekt Antoni Zalewski i prof. Kolendo. Płomienną mowę wygłosił ksiądz Macault. Był Francuzem mieszkającym w Białymstoku. Jako, że Kondratowiczówna pobierała u niego lekcje francuskiego, przeto kapłan przemówił nad jej trumną właśnie w tym języku. Zaczął słowami: "Padła od kul jednego z tych, którego wychowywała. Oto kres bolesny Jadwigi Kondratowiczówny!" Dalej ze słowami pocieszenia zwrócił się do matki i dwóch sióstr zamordowanej. Starannie dobierając słowa wspominał zmarłą, podkreślając jej "naturę inteligentną i żywą, słodką, dobrą, ujmującą swą delikatnością i szczerą radością". Wypominał zło, które dopuściło do tak ohydnej zbrodni. Pytał dlaczego "mógł znaleźć się w łonie młodzieży potwór, który pod płaszczykiem uczniowskim krył narzędzie zbrodniarza". Kończąc swą mowę zwrócił się Macault ku trumnie. Pochylił się nad nią i rzekł: "Nieszczęście twoje sprawiło mi zaszczyt w mojej starości mówić o tobie".

Tymczasem Muklewicz osadzony w areszcie oczekiwał na proces. Rozprawa rozpoczęła się 15 grudnia 1927 r. o 10 rano od incydentu proceduralnego. Broniący Muklewicza mecenas Leonard Celarius nie przekonał sądu co do zasadności przesłuchiwania długiej listy świadków obrony. Wobec tego adwokat zrzekł się obrony i opuścił salę.

Muklewicz oświadczył, że nie potrzebuje obrońcy. Na pytanie sędziego, prezesa sądu Tadeusza Dynowskiego "czy oskarżony przyznaje się do winy", odparł pewnym głosem "tak". I były to jego ostatnie słowa w tym procesie. O godzinie 18 głoszono wyrok. "Józef Muklewicz, lat 20, skazany został na dziesięć lat ciężkiego więzienia".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny