[galeria_glowna]
Frezer Krzysztof Barynów całe życie przepracował w Uchwytach. Skończył przyfabryczną szkołę zasadniczą. I od 33 lat wstaje rano o godzinie piątej, a przed szóstą przechodzi przez bramę.
- To mój drugi dom, bo daje mi pracę, a wiadomo, że bez pracy jak bez ręki - mówi Barynów. - Dlatego teraz protestuję, bo boli mnie to, co się dzieje z zakładem. Kiedyś mieliśmy cztery fabryki, a teraz mało co z tego zostało.
Jak wielu innych, tak i Barynów, od roku pracuje na trzy czwarte etatu. Na rękę dostaje całe 1300 zł. A na utrzymaniu rodzina. Żałuje, że tak się wszystko pozmieniało.
- Najgorsza była ta cała prywatyzacja, to ona zaczęła nas dołować. A teraz już coraz gorzej i gorzej - dodaje.
Legenda odchodzi w cień
Nikt do tej pory nie wyobrażał sobie Białegostoku bez Fabryki Przyrządów i Uchwytów Bison-Bial. W najlepszych czasach pracowało tu nawet cztery tysiące ludzi.
Najlepiej wiodło się w Uchwytach w czasach socjalistycznej współpracy między bratnimi krajami - do 1990 roku połowa produkcji jechała do Związku Radzieckiego.
Na dobre nie wyszło fabryce nadejście wolnego rynku, mimo że Uchwyty zapisały piękną kartę w walce o demokrację. Jako pierwsza wniosek o rejestrację złożyła w mieście właśnie NSZZ "Solidarność" w Uchwytach. I choć nasz sąd wojewódzki odrzucił go 10 listopada 1988 roku, za przykładem poszły inne zakłady pracy z Białostocczyzny.
Ale pod względem ekonomicznym i handlowym nadeszły ciężkie czasy. Eldorado na radzieckim rynku skończyło się. Prywatyzacja, która w pewnym momencie wydawała się jedyną deską ratunku, szybko wpędziła firmę w kolejne kłopoty.
Z Uchwytów wyszło wielu odnoszących sukcesy przedsiębiorców. Wystarczy wspomnieć tylko firmę ChM z podbiałostockich Lewickich, producenta specjalistycznych implantów i narzędzi dla ortopedii i traumatologii czy białostocki PromoTech. Tu także 20 lat na różnych stanowiskach, poczynając od frezera, przepracował obecny wicemarszałek Sejmu Krzysztof Putra.
- To, co stało się z Uchwytami jak w soczewce pokazuje, jak wielu cwaniaków kręciło się wokół polskich przedsiębiorstw w trakcie ich przekształceń - ostro ocenia Krzysztof Putra. - Ta firma nigdy nie miała szczęścia do solidnego właściciela, który miałby na celu rozwijanie produkcji i sprzedaży. Została źle sprywatyzowana. Wiele razy interweniowałem w sprawie fabryki, ale nie można cały czas jak policjant stać przy właścicielu. Znam tę załogę i wiem, że to niezwykle dzielni ludzie. I że potrafią walczyć o tę fabrykę.
Długi, głodówka i demonstracje
Pod koniec lat 90. ponad połowa akcji zakładu trafiła w ręce warszawskiego Metalexportu. Pięć lat później nad Uchwytami zawisło widmo bankructwa, gdy okazało się, że mają 51 milionów złotych długów. Majątek w zastaw wzięły banki. Pracownicy przez wiele miesięcy nie dostawali całej pensji. Fabryce groziła upadłość.
Uchwyty zastrajkowały. Demonstrowały na ulicach Białegostoku i w Warszawie - pod siedzibą Metalexportu. Niektórzy posunęli się nawet do głodówki. "Kurier Poranny" zorganizował wtedy dla nich akcję pomocy.
Powoli jednak zakład wyszedł na prostą. Z jednej strony przyczyniła się do tego determinacja załogi, która szukała pomocy dosłownie wszędzie, z drugiej Bison wciąż miał rynki zbytu na swoje dobrej jakości produkty. Uchwyty tokarskie i imadła ze znakiem Bison nadal sprzedawały się do ponad 50 krajów świata.
Taczka argumentem dla zarządu
Kolejna dekada minęła w miarę spokojnie - na spłacaniu starych długów. Pojawiły się plany przeprowadzki z centrum na ulicę Gen. Andersa. Tam miały powstać nowoczesne hale za pieniądze ze sprzedaży terenów przy Łąkowej.
W ostatnim czasie o Uchwytach znów zrobiło się głośno. Już w ubiegłym roku zaczęły się pojawiły się informacje o zwolnieniach i kłopotach z wypłatą.
Sprzedany został zakład w Kolnie, posypały się zwolnienia w oddziale w Bielsku Podlaskim. Teraz Bison-Bial to zaledwie około 500 pracowników.
1,7 hektara nieruchomości przy ulicy Łąkowej w Białymstoku już jest w rękach dewelopera - firmy Jazbud. Zostało jeszcze ponad siedem hektarów, hale fabryczne, biurowiec. Do tego dochodzi prawie pięciohektarowa nieruchomość przy ulicy Gen. Andersa. A także dwuhektarowy teren w Bielsku Podlaskim i ośrodek wypoczynkowy w Rajgrodzie.
W listopadzie ubiegłego roku zakładowi związkowcy zawiadomili prokuraturę rejonową o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez zarząd fabryki. Zarzucili szefom działanie na szkodę spółki, bo ich zdaniem zbyt tanio sprzedano zakład w Kolnie. Ponadto wyprowadzono majątek spółki i szastano pieniędzmi w kryzysie. Jednak nie przekonali prokuratorów do przyjrzenia się bliżej sprawie. Prokuratura odmówiła wszczęcia dochodzenia, stwierdzając - brak danych.
Początek tego roku był już gorący. Zarząd chciał zwolnić kolejnych dwieście osób. Lęk o pracę i przyszłość fabryki powrócił.
Jedna demonstracja już była. Przed głównym wejściem do fabryki stanęła taczka, która po wojnie woziła pierwsze cegły na budowę zakładu.
Dla tych, co chcą nas zwalniać - informuje wisząca na niej kartka. Od tygodnia w fabryce trwa pogotowie strajkowe.
Co wyśledzą śledczy
- Pieniądze, których oczekują pracownicy, trzeba jakoś zarobić. Jak sami sobie nie pomożemy, to nikt nam nie pomoże - Janusz Defański, od dwóch lat wiceprezes Bison- Bialu, przekonuje, że rozumie obawy załogi. - Gdyby tak nie było, to tak często byśmy nie rozmawiali z ludźmi. Ale teraz wszystko musi być podporządkowane nadrzędnemu celowi - przetrwaniu firmy.
Jednocześnie okazało się, że podejrzenia ma także Ministerstwo Skarbu Państwa. Na jego polecenie w ubiegłym tygodniu fabrykę wzięli pod lupę śledczy. Ministerstwo wciąż ma udziały w spółce. Jest teraz zaniepokojone tym, że działania jej zarządu mogą prowadzić do utraty wartości majątku fabryki, a tym samym utraty wartości akcji skarbu państwa.
Dlatego resort skarbu złożył zawiadomienie do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Sprawa trafiła do białostockiej prokuratury okręgowej. Konkretnie chodzi o jedną umowę, którą podpisał obecny zarząd. Jaką? - to tajemnica. Za miesiąc będzie wiadomo czy rozpocznie się śledztwo w tej sprawie.
Ale szefowie Bison-Bialu twierdzą, że nie mają sobie nic do zarzucenia.
- Cały czas działamy w jak najlepszej wierze i podporządkowaliśmy swoje działania dobru firmy - zapewnia Janusz Defański.
- To ostatni duży zakład w mieście, nie pozwolimy go rozwalić, będziemy walczyć do upadłego - zapowiada Tadeusz Łukjan, pracownik Bison-Bialu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?