Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uchwyty - historia upadku. Zarząd nie ma sobie nic do zarzucenia. (wideo, zdjęcia)

Aneta Boruch
Przed głównym wejściem do fabryki stanęła taczka, która po wojnie woziła pierwsze cegły na budowę zakładu.
Przed głównym wejściem do fabryki stanęła taczka, która po wojnie woziła pierwsze cegły na budowę zakładu. Fot. Wojciech Oksztol
Kiedyś pracowały tu tysiące, teraz zostało kilkuset ludzi. Dziś fabryką interesuje się prokurator i ABW. Nad zakładem wisi widmo strajku.

[galeria_glowna]

Frezer Krzysztof Barynów całe życie przepracował w Uchwytach. Skończył przyfabryczną szkołę zasadniczą. I od 33 lat wstaje rano o godzinie piątej, a przed szóstą przechodzi przez bramę.

- To mój drugi dom, bo daje mi pracę, a wiadomo, że bez pracy jak bez ręki - mówi Barynów. - Dlatego teraz protestuję, bo boli mnie to, co się dzieje z zakładem. Kiedyś mieliśmy cztery fabryki, a teraz mało co z tego zostało.

Jak wielu innych, tak i Barynów, od roku pracuje na trzy czwarte etatu. Na rękę dostaje całe 1300 zł. A na utrzymaniu rodzina. Żałuje, że tak się wszystko pozmieniało.

- Najgorsza była ta cała prywatyzacja, to ona zaczęła nas dołować. A teraz już coraz gorzej i gorzej - dodaje.

Legenda odchodzi w cień

Nikt do tej pory nie wyobrażał sobie Białegostoku bez Fabryki Przyrządów i Uchwytów Bison-Bial. W najlepszych czasach pracowało tu nawet cztery tysiące ludzi.

Najlepiej wiodło się w Uchwytach w czasach socjalistycznej współpracy między bratnimi krajami - do 1990 roku połowa produkcji jechała do Związku Radzieckiego.

Na dobre nie wyszło fabryce nadejście wolnego rynku, mimo że Uchwyty zapisały piękną kartę w walce o demokrację. Jako pierwsza wniosek o rejestrację złożyła w mieście właśnie NSZZ "Solidarność" w Uchwytach. I choć nasz sąd wojewódzki odrzucił go 10 listopada 1988 roku, za przykładem poszły inne zakłady pracy z Białostocczyzny.

Ale pod względem ekonomicznym i handlowym nadeszły ciężkie czasy. Eldorado na radzieckim rynku skończyło się. Prywatyzacja, która w pewnym momencie wydawała się jedyną deską ratunku, szybko wpędziła firmę w kolejne kłopoty.

Z Uchwytów wyszło wielu odnoszących sukcesy przedsiębiorców. Wystarczy wspomnieć tylko firmę ChM z podbiałostockich Lewickich, producenta specjalistycznych implantów i narzędzi dla ortopedii i traumatologii czy białostocki PromoTech. Tu także 20 lat na różnych stanowiskach, poczynając od frezera, przepracował obecny wicemarszałek Sejmu Krzysztof Putra.

- To, co stało się z Uchwytami jak w soczewce pokazuje, jak wielu cwaniaków kręciło się wokół polskich przedsiębiorstw w trakcie ich przekształceń - ostro ocenia Krzysztof Putra. - Ta firma nigdy nie miała szczęścia do solidnego właściciela, który miałby na celu rozwijanie produkcji i sprzedaży. Została źle sprywatyzowana. Wiele razy interweniowałem w sprawie fabryki, ale nie można cały czas jak policjant stać przy właścicielu. Znam tę załogę i wiem, że to niezwykle dzielni ludzie. I że potrafią walczyć o tę fabrykę.

Długi, głodówka i demonstracje

Pod koniec lat 90. ponad połowa akcji zakładu trafiła w ręce warszawskiego Metalexportu. Pięć lat później nad Uchwytami zawisło widmo bankructwa, gdy okazało się, że mają 51 milionów złotych długów. Majątek w zastaw wzięły banki. Pracownicy przez wiele miesięcy nie dostawali całej pensji. Fabryce groziła upadłość.

Uchwyty zastrajkowały. Demonstrowały na ulicach Białegostoku i w Warszawie - pod siedzibą Metalexportu. Niektórzy posunęli się nawet do głodówki. "Kurier Poranny" zorganizował wtedy dla nich akcję pomocy.

Powoli jednak zakład wyszedł na prostą. Z jednej strony przyczyniła się do tego determinacja załogi, która szukała pomocy dosłownie wszędzie, z drugiej Bison wciąż miał rynki zbytu na swoje dobrej jakości produkty. Uchwyty tokarskie i imadła ze znakiem Bison nadal sprzedawały się do ponad 50 krajów świata.

Taczka argumentem dla zarządu

Kolejna dekada minęła w miarę spokojnie - na spłacaniu starych długów. Pojawiły się plany przeprowadzki z centrum na ulicę Gen. Andersa. Tam miały powstać nowoczesne hale za pieniądze ze sprzedaży terenów przy Łąkowej.

W ostatnim czasie o Uchwytach znów zrobiło się głośno. Już w ubiegłym roku zaczęły się pojawiły się informacje o zwolnieniach i kłopotach z wypłatą.

Sprzedany został zakład w Kolnie, posypały się zwolnienia w oddziale w Bielsku Podlaskim. Teraz Bison-Bial to zaledwie około 500 pracowników.

1,7 hektara nieruchomości przy ulicy Łąkowej w Białymstoku już jest w rękach dewelopera - firmy Jazbud. Zostało jeszcze ponad siedem hektarów, hale fabryczne, biurowiec. Do tego dochodzi prawie pięciohektarowa nieruchomość przy ulicy Gen. Andersa. A także dwuhektarowy teren w Bielsku Podlaskim i ośrodek wypoczynkowy w Rajgrodzie.

W listopadzie ubiegłego roku zakładowi związkowcy zawiadomili prokuraturę rejonową o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez zarząd fabryki. Zarzucili szefom działanie na szkodę spółki, bo ich zdaniem zbyt tanio sprzedano zakład w Kolnie. Ponadto wyprowadzono majątek spółki i szastano pieniędzmi w kryzysie. Jednak nie przekonali prokuratorów do przyjrzenia się bliżej sprawie. Prokuratura odmówiła wszczęcia dochodzenia, stwierdzając - brak danych.

Początek tego roku był już gorący. Zarząd chciał zwolnić kolejnych dwieście osób. Lęk o pracę i przyszłość fabryki powrócił.

Jedna demonstracja już była. Przed głównym wejściem do fabryki stanęła taczka, która po wojnie woziła pierwsze cegły na budowę zakładu.

Dla tych, co chcą nas zwalniać - informuje wisząca na niej kartka. Od tygodnia w fabryce trwa pogotowie strajkowe.

Co wyśledzą śledczy

- Pieniądze, których oczekują pracownicy, trzeba jakoś zarobić. Jak sami sobie nie pomożemy, to nikt nam nie pomoże - Janusz Defański, od dwóch lat wiceprezes Bison- Bialu, przekonuje, że rozumie obawy załogi. - Gdyby tak nie było, to tak często byśmy nie rozmawiali z ludźmi. Ale teraz wszystko musi być podporządkowane nadrzędnemu celowi - przetrwaniu firmy.

Jednocześnie okazało się, że podejrzenia ma także Ministerstwo Skarbu Państwa. Na jego polecenie w ubiegłym tygodniu fabrykę wzięli pod lupę śledczy. Ministerstwo wciąż ma udziały w spółce. Jest teraz zaniepokojone tym, że działania jej zarządu mogą prowadzić do utraty wartości majątku fabryki, a tym samym utraty wartości akcji skarbu państwa.

Dlatego resort skarbu złożył zawiadomienie do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Sprawa trafiła do białostockiej prokuratury okręgowej. Konkretnie chodzi o jedną umowę, którą podpisał obecny zarząd. Jaką? - to tajemnica. Za miesiąc będzie wiadomo czy rozpocznie się śledztwo w tej sprawie.

Ale szefowie Bison-Bialu twierdzą, że nie mają sobie nic do zarzucenia.

- Cały czas działamy w jak najlepszej wierze i podporządkowaliśmy swoje działania dobru firmy - zapewnia Janusz Defański.

- To ostatni duży zakład w mieście, nie pozwolimy go rozwalić, będziemy walczyć do upadłego - zapowiada Tadeusz Łukjan, pracownik Bison-Bialu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny