Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uchodźcy z Dalekiego Wschodu koczują w lesie na granicy polsko-białoruskiej. Nie mogą ani wrócić na Białoruś, ani przejść do Polski

Martyna Tochwin
Martyna Tochwin
Szacuje się, że w obozowisku, stworzonym przez migrantów na polsko-białoruskiej granicy we wsi Usnarz Górny, może koczować około pięćdziesięciu osób. Ale to szybko może się zmienić, bo jak relacjonują nasi pogranicznicy, co rusz podjeżdżają białoruskie ciężarówki z których wysiadają kolejni chcący przekroczyć polską granicę uchodźcy.

Białoruskie kamazy regularnie dowożą na granicę kolejnych migrantów. To się nigdy nie skończy, będzie tylko gorzej - mówią pogranicznicy, z którymi rozmawialiśmy.

Od kilku dni są na pierwszym froncie walki o utrzymanie naszej granicy w ryzach. Wspólnie z wojskiem, które wspiera ich w uszczelnieniu odcinka polsko-białoruskiej granicy. Szturmują ją uchodźcy z Dalekiego Wschodu, głównie z Iraku i Afganistanu.

- Oni myślą, że są już pod granicą niemiecką albo francuską. Ci, którzy mówią po angielsku, pytają nas, czy to Germany. A gdy my mówimy „no, no, it’s Poland”, to oni z niedowierzaniem kręcą głowami. Wmówiono im, że są już na wymarzonym zachodzie, oszukano ich - relacjonują pogranicznicy.

W pasie granicznym we wsi Usnarz Górny uchodźcy stworzyli obozowisko. W ciągu dnia spacerują wzdłuż granicy, nocą śpią na gołej ziemi. Bez śpiworów, namiotów, tylko przy rozpalonych ogniskach. To wtedy najczęściej słychać przeraźliwy płacz malutkich dzieci. Wśród grupy koczujących uchodźców jest bowiem co najmniej dwoje niemowlaków.

- Gdy dwa tygodnie temu szła do nas pierwsza fala migrantów, to wśród nich było najwięcej młodych mężczyzn, którzy tam zostawili swoje matki, żony, dzieci. Oni przeszli granicę i teraz wygodnie mieszkają w naszych ośrodkach dla uchodźców. A dla tych kobiet i dzieci nie ma już miejsca i muszą tu koczować. To nieludzkie - mówią pogranicznicy.

Cały czas mają na oku uchodźców. Z naszej strony pilnują ich wspólnie z żołnierzami zawodowymi. Z białoruskiej „czuwa” tamtejsza służba graniczna. Uchodźcy nawet, gdy ruszają na spacer wzdłuż granicy, mają po obu stronach żołnierzy. Tak, aby niepostrzeżenie nie prześlizgnęli się ani w głąb Białorusi, ani na stronę polską. Są dosłownie uwięzieni.

- Na własne oczy widziałem, jak Białorusini popychali uchodźców karabinami, aby przechodzili przez granicę. Chcą ich tu wcisnąć na siłę - mówią.

Pogranicznicy nie mogą ich wpuścić. Ale nie ukrywają, że zwyczajnie po ludzku, jest im ich żal. W sklepach, m.in. w pobliskich Krynkach kupują im jedzenie. Płacą swoimi prywatnymi pieniędzmi. I choć oficjalnie nie mogą im nic dać, bo przekazując cokolwiek, naruszyliby granicę, to robią to, gdy jest już ciemno. Bez kamer i świadków.

- Dajemy im wodę, jedzenie. Nawet konserwy wieprzowe, których ze względów religijnych teoretycznie nie mogą jeść. Ale oni to wszystko zjadają, bo są wygłodniali. Mieli jakieś zapasy, ale one się przecież kiedyś skończą. Pomagamy im, jak możemy. Trudno zresztą, żebyśmy byli zupełnie znieczuleni. Nawet wśrod nazistów byli dobrzy ludzie, którzy pomagali Polakom. My też mamy serca - zapewniają.

- Sam mam 2-letnie dziecko w domu i jak słyszę płaczące maluchy, to żal ściska mi serce. Któregoś razu też im podrzuciłem batoniki, czekolady, trochę słodkości - dodaje inny pogranicznik.

Pomagać starają się też miejscowi i przedstawiciele organizacji pomocowych. Przynoszą jedzenie w garnkach. Gdy byliśmy pod obozowiskiem, przygotowana była już porcja jedzenia do „przekazania”. Kilka pudełek pizzy, garnek z obiadem, karton soków i pasztetów. Były też ręczniki i śpiwory.

Mimo indywidualnej pomocy, miejscowi starają się trzymać jednak z daleka od obozu i uchodźców. Boją się ich. Tego, że nie rozmawiają w tym samym języku, że są wyznawcami islamu, że są ekstremistami. Tym bardziej, że w okolicy krąży już masa plotek i historii na ich temat.

- Ponoć w Wojnowcach uchodźcy chcieli wsiąść do otwartego samochodu stojącego przed domem. Gdzieś indziej jeden z nich został zatrzymany, jak dobijał się do jakiegoś domu. Słyszałem też, że próbują wchodzić do chlewów - opowiada młody mieszkaniec wsi Minkowce, położonej kilka kilometrów od Usnarza.

Przyznaje, że choć sam nie jest zbyt strachliwy, to jednak jakaś obawa przed uchodźcami w nim jest.

- Jakbym ich zobaczył na drodze, to raczej bym do nich nie podszedł. Zamknąłbym się w domu i zadzwonił do straży granicznej. Bo wiadomo, czy mi czegoś nie zrobią? Tutaj ludzie myślą tak samo i dlatego siedzą w domach, szczelnie zamykają swoje domy i zagrody. Tak na wszelki wypadek - mówi mężczyzna.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny