Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tylko fotograf operowy Michał Heller zajrzy tam, gdzie nie sięga wzrok melomana (zdjęcia, wideo)

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Michał Heller - fotograf operowy fotografuje nie tylko spektakle
Michał Heller - fotograf operowy fotografuje nie tylko spektakle Jerzy Doroszkiewicz
Michał Heller, fotograf opery Opery i Filharmonii Podlaskiej, podzielił się z wielbicielami fotografii swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi sztuki fotografii. Jego zestawy zdjęć z prób i spektaklu musicalu „Doktor Żywago” wygrały konkurs fotografii teatralnej sezonu 2017/2018.

- Dostałem te pracę w 2012 roku, przedtem nigdy wcześniej nie fotografowałem teatru – wspomina Michał Heller. - Kiedy przyszedłem do opery, wydawało mi się, że jestem już ukształtowanym fotografem komercyjnym. Zajmowałem się też fotografią usługową. Miałem za sobą już bardzo dużo zniszczonych obiektywów, aparatów. Etat fotografa zwolnił się zupełnie przypadkowo. Sam termin brzmi pięknie – etat fotografa – jest taki niedzisiejszy. Ale też nic w tym dziwnego, bo w Polsce nie ma drugiego takiego miejsca, jak ten teatr. Zdarza mi się fotografować w innych teatrach, ale nigdzie nie ma tyle serca, tyle ciepła, takiego oddania sztuce i nigdzie, żaden artysta nie czuje się taki doceniony i spełniony, jak tutaj. I to nie jest wyłącznie moja refleksja, ale wszystkich artystów, którzy tutaj przyjeżdżają. To naprawdę niezwykłe miejsce i dlatego fotografia także ma niezwykłą pozycję.

Jak dostać pracę fotografa operowego?

- Pierwsze zdjęcia teatralne, które zrobiłem na zlecenie opery, pochodziły z musicalu „Korczak” - wspomina Michał Heller. - Ówczesny dyrektor, Roberto Skolmowski, po obejrzeniu moich zdjęć, które specjalnie go nie interesowały, bo nie było wśród nich fotografii z teatru, powiedział mi kiedy mam przyjść na spektakl z publicznością. Powiedział mi: „Proszę zrobić zdjęcia, które ja będę mógł pokazać światu”. Tę formułkę zapamiętam chyba do końca życia. Podczas spektaklu okazało się, że jest tak duża odległość pomiędzy mną, a tymi artystami, że obiektyw który mam w torbie w ogóle się do tego nie nadaje. Zadzwoniłem do znajomego, który mi podwiózł pod główne wejście do opery „dłuższy” obiektyw i zrobiłem zdjęcia cudzym obiektywem. Miałem wtedy Nikona D3, doskonały, profesjonalny korpus, ale kiedy naciskałem spust migawki, był głośny jak kowadło. Nie wiem jak widzowie to znieśli. Mój znajomy w Warszawie na przykład dostał butami w czasie fotografowania podczas spektaklu. W każdym razie, kiedy pokazałem zdjęcia, zebrało się kilkuosobowe konsylium i powiedzieli, że dostałem tę pracę. I to były moje pierwsze zdjęcia teatralne.

Michał Heller znalazł własny sposób na fotografię teatralną

- Moja metoda fotografowania teatru polega na tym, żeby nikt na zdjęciach nie zobaczył, że ja coś udaję robiąc te zdjęcia – tłumaczy Michał Heller. - To musi być taki przekaz, który uświadomi osobom oglądającym zdjęcia, a raczej da im odczuć, że kiedy je robiłem – byłem szczery. Że to wszystko, co widzą – jest naprawdę. Fotograficznie, droga do tego „naprawdę”, polega na tym, że kiedy się robi fotosy z przedstawienia – nigdy nie można być fotosistą. Nie można pokazać, że się fotografuje teatr, deski, widoczny makijaż. Próbowałem kiedyś fotografować spektakl takim bardzo „długim” i bardzo drogim obiektywem. Robiłem potężne zbliżenia i wtedy okazało się, że makijaż widać bardzo dokładnie, w końcu musiał być widoczny z widowni z odległości 25 metrów. Z bliska wygląda właśnie jak makijaż teatralny. Kiedy fotografuję spektakl, staram się być fotoreporterem, nigdy fotosistą. Staram się pokazywać to co się dzieje na scenie, tak jakby działo się gdzieś na ulicy, nawet jeśli jest wymyślona. Mamy przecież do czynienia ze światem, który w całości jest wykreowany. Jeżeli aktor udaje, że gra, a fotograf udaje że robi zdjęcia człowiekowi, który gra – nie jest najlepiej. Fotograf musi znaleźć człowieka w aktorze i sfotografować tego właśnie człowieka, postać, którą gra, a nie aktora, który się w niego wciela. To jest moja metoda.

Nigdy nie fotografuję podłogi, tego po czym aktorzy chodzą. Bo czarna pomalowana podłoga to nie jest prawda. Przecież doktor Żywago nigdy nie chodzi po takiej podłodze. Chodzi po trawie, po ulicy, po parkiecie w mieszkaniu, po dywanie. Nigdy też nie fotografuję śpiewaków operowych z otwartymi buziami. To moje credo. Ekspresja śpiewaka operowego to ekspresja głosu. Nie da się go oddać na zdjęciu. Często człowiek z otwartą buzią na zdjęciu po prostu głupio wygląda. Staram się fotografować śpiewaków jak aktorów dramatycznych. To trudne, ale wykonalne.

Jak udokumentować cały spektakl?

Jak fotografuję spektakl? Zaczynam od pierwszej próby czytanej – zawsze staram się na niej być. Potem przychodzę na próby reżyserskie, sceniczne, w częściowych kostiumach. Staram się być na wszystkich próbach, które wydają mi się przełomowe. Tak naprawdę – najważniejsza jest chyba ta pierwsza próba, na której nic się nie dzieje. Przychodzi reżyser, przedstawia jakieś swoje pomysły na inscenizację, czasem wyświetla jakieś slajdy, niekoniecznie związane z samym spektaklem. A wszystko po to, żeby każdy mógł wyczuć, o co mu chodzi, jak on to widzi, w jakiej stylistyce chciałby pracować. Wtedy też nie robię zdjęć – czasem nawet nie można, bo zdarzają się na przykład projekty scenograficzne, których jeszcze nie można upubliczniać, bo mogą się zmienić, albo reżyser chce je zachować w tajemnicy. Mam wielkie szczęście, że mogę usiąść między artystami i nikt mnie nie przepędza. Może wiedzą, ze bardzo kocham tych wszystkich ludzi, którzy tu pracują? Jestem jednym z nich.

A potem ilość informacji o spektaklu zaczyna narastać. Wreszcie nadchodzi moment, kiedy trzeba zrobić zdjęcia i to jest zawsze trochę stresujące. Byłem w różnych teatrach i myślę, że metodologia robienia zdjęć nie jest wszędzie taka sama. Przychodzę na próby generalne, które zwykle robione są w pełnych kostiumach, w pełnych dekoracjach, przy pełnych światłach. Wszystko ma wyglądać tak, jak później będzie oglądał to widz. Zanim rozpocznę fotografowanie, kontaktuję się z szefem sceny. On zwykle wydziela rząd drugi i trzeci taśmą. Poruszam się w ich obrębie, podchodzę czasem bliżej i fotografuję. Bardzo często proszę o pomoc moją żonę Kasię. Wtedy fotografujemy na dwa aparaty, dzięki temu możemy wyłapać perspektywy, które są nieosiągalne dla jednego człowieka.

Moim zdaniem, przychodząc na próbę generalną, fotograf powinien już wiedzieć, jak się ustawić. W tym teatrze scena jest ogromna. Jeżeli człowiek pójdzie w złą stronę, to będzie pudło. Ktoś może się odwrócić plecami albo czegoś kluczowego nie będzie widać. Czasem robię sobie nawet szkice. Wszystkie zdjęcia, które oglądacie później państwo z premiery, to w ogóle nie są zdjęcia z premiery. Z premiery są tylko te, kiedy ludzie wchodzą na salę i zrobione na samym końcu, kiedy są oklaski. Cała reszta powstała na próbach generalnych, kiedy fotograf ma taką perspektywę i taką możliwość poruszania się po widowni, której nigdy by nie miał podczas prawdziwego spektaklu. Można być bardzo blisko i sfotografować takie widoki, które na spektaklu są niefotografowalne.

Największa porażka Michała Hellera

Największym wyzwaniem podczas pracy w takim teatrze, gdzie około dwustu osób to tylko chór, orkiestra i artyści występujący gościnnie, a jeszcze jest administracja i każdy czegoś potrzebuje, w zakresie fotografii, to za nimi nadążyć. Największą porażką był koncert symfoniczny pod batutą maestro Diadury. Po prostu na ten koncert nie poszedłem. Teraz już nie potrafię sobie przypomnieć, jak to się stało, że o nim nie wiedziałem. Bo największą porażką fotografa na pewno jest nieobecność. Dziękuję Bogu i Opatrzności, że sprawdzam kalendarz, koledzy do mnie dzwonią i mówią, co mam zrobić. W ciągu siedmiu lat nieobecność zdarzyła mi się tylko raz.

Po co fotografowi duży aparat?

Próba jest wyzwaniem dla każdego fotografa. Pierwszy raz zapytałem dyrygenta, czy można, a on odpowiedział: rób pan, jak trzeba. No i zrobiłem. Parę lat później przyjechał jakiś dyrygent z Litwy, nie znałem go. Zapytałem, a on odpowiedział, że nie jest Marylin Monroe. I rzeczywiście – nie wyglądał. Wtedy pojawił się inspektor orkiestry i powiedział Litwinowi, że trzeba zrobić zdjęcia, bo taka jest tradycja. I tak powstała nowa, świecka tradycja.

Z orkiestrą miałem jeszcze jedną zabawną przygodę. Kupiłem sobie bardzo mały aparat, który jest reklamowany jako niezauważalny. Na próbie ustawiłem się koło kontrabasów, a wszyscy zaczęli się oglądać i patrzeć na ten aparat. I doszedłem do wniosku, że kiedy kładę na ramieniu takiego wielkiego białego kindziuka (profesjonalne obiektywy Canona mają jasny kolor – przyp. Redakcji) to w ogóle nie zwraca na to uwagi, a jak przychodzę z „niewidzialnym” jest popłoch, bo coś się zmieniło.

Fotograf operowy robi zdjęcia nie tylko ze spektakli

- Czasem sam teatr wygląda jak statek kosmiczny – przypomina Michał Heller, mając na myśli podświetlanie gmachu. - A podczas „Requiem” był pokaz slajdów „Sądu Ostatecznego”. To było wydarzenie i trzeba to było zrobić w sposób odjazdowy.

Robię też zdjęcia orkiestry bez orkiestry, żeby woźny orkiestrowy, Jurek który przyszedł tu na zastępstwo ponad 30 lat temu i został, miał łatwiejszą pracę. Od tego czasu prowadzi zeszyty w których notuje każdy skład orkiestrowy, który ustawia. Ma ich cały stos. Dwie osoby na ich podstawie napisały już prace magisterskie z muzykologii. Żyjemy w dziwnych czasach, kiedy fotografia staje się tylko ilustracją do czyjegoś pomysłu. Zdjęcia ustawienia orkiestry pokazują podstawową, rdzenną rolę fotografii. Woźny orkiestrowy drukuje je sobie w formacie A4, wsadza do klasera i rozstawia na ich przykładzie orkiestrę, kiedy przedstawienie wraca na afisz. Jeżeli ktokolwiek z muzyków powie, że mu nie pasuje, woźny idzie po klaser, i pokazuje palcem jak było. Mówię wszystkim fotografującym – jeśli kiedykolwiek wyczujecie taki kontekst, wykorzystujcie to. To jest krew w żyłach każdego fotografa.

Drukowany później program do „Doktora Żywago” robiliśmy w plenerze. Postanowiliśmy stworzyć studio w pobliżu Pałacu Branickich i sfotografować aktorów w atmosferze bardzo eleganckiej burżuazji. Biegam tam codziennie, to była też moja osobista sprawa. Okazało się, że w teatrze wszystko jest nieprzewidywalne. Zawieźliśmy tam meble, zdjęcia trwały dwa dni , a i tak jedna z aktorek była później „doklejana” do zdjęcia przy pomocy fotomontażu – w rzeczywistości one spotkały się tylko w przestrzeni zdjęcia.

Mamy też niezwykłą kolekcję instrumentów. One stanowiły kanwę do ilustracji kwartalników ilustrujących koncerty symfoniczne.

Na innym zdjęciu można zobaczyć wnętrze szafy organowej. Czasem w zawodzie fotografa niezwykłe jest to, że bywamy w takich miejscach, w których nikt inny być nie może. Szafa ma dwa piętra. Ten instrument mieści się w pierwszej dziesiątce na świecie. Ma cztery tysiące piszczałek. Sterowanie pomiędzy manuałem a szafą organową odbywa się dwiema sieciami WiFi. Jak się tam idzie robić zdjęcia, to łapie strach, że gdzie się człowiek nie obróci to torba albo aparatem uszkodzi jakąś piszczałkę.

Ilustracja do folderu międzynarodowego konkursu organowego zaprowadziła mnie do różnych zabytkowych instrumentów w regionie. Sfotografowałem klawiaturę, która ma ponad 300 lat i tak wygląda. Są XIX wieczne piszczałki strojone ręcznie młoteczkiem, przez wbijanie tych elementów do środka.

Fotografuje się też połamany puzon. Fotograf operowy przydaje się, żeby zrobić dokumentację dla ubezpieczyciela, czasem dla serwisu, bo trzeba wycenić naprawę. Jest firma, która produkuje krzesła koncertowe i ich siłowniki ciekną. Co ja się nafotografowałem tych siłowników. Niedługo sam będę mógł takie produkować.

Aby uzyskać pieniądze do rewitalizacji przestrzeni betonowych w podziemiach opery narzędziem po części byłem ja. Prowadzi do niej wejście wielkości kwadratowego stołu, trzy osoby wtarabaniły mnie przez te dziurę do wnętrza, nie ma tam okna, jest strasznie duszno. Siedziałem w takiej kreciej ciemności, błyskałem niemal na oślep lampą błyskową, a jako że to teatr bajkowy, to jeszcze musiałem na gotowe zdjęcia nałożyć później meble, żeby można było uzmysłowić komuś, kto chciałby dać na to pieniądze – co tam można pomieścić. A można i kartony, i beczki i mrowie kostiumów. Podczas robienia zdjęć mogłem tylko na podglądzie w aparacie sprawdzać, czy coś w ogóle wychodzi.

Kolejny temat to jest plakat operowy. Od początku pracy zrobiłem w operze 1800 tematów. Tyle mam katalogów w komputerze z dokładnymi datami. Na przykład do „Brzydkiego kaczorka” zdecydowałem się na trikowe ujęcie pokazujące tego samego aktora w dwóch wariantach kostiumu.

Kiedy nie ma modela, potrzeba… Hellera

- Sam wystąpiłem na plakacie we fraku maestro Grzegorza Berniaka, bo akurat takie zdjęcie było potrzebne, a na nikogo pod ręką nie pasował – kontynuuje wspomnienia Michał Heller. - Teatr się podzielił – jedna część powiedziała, że stoi jakiś stary pryk, a to był plakat promujący koncert młodych dyrygentów. Pewnie oznaką starości była ogolona głowa. Druga część uznała, że to maestro Berniak, który też nie jest już taki młody.

Robię też dużo fotografii studyjnych, rozstawiam lampy. To ilustracje do różnych programów, nuty, batuty. To wyzwania, które ze sceną, estradą, w ogóle nie mają nic wspólnego.

A pewnego dnia przyszedłem do teatru i doszedłem do wniosku, że ktoś go zapakował. Myślałem, ze do Białegostoku przyjechał Christo i robi dzieło sztuki, ale potem skojarzyłem, że powodem były mistrzostwa w fitness, a wszyscy uczestnicy są pomalowani na brązowo. Jedynym warunkiem podpisania umowy z organizatorem było zabezpieczenie ścian. Fotoreportaż, który wtedy zrobiłem mógłby być najbardziej zabawnym i przewrotnym fotoreportażem o mistrzostwach świata w fitness na świecie. Bycie fotografem teatralnym i praca w takiej instytucji wymaga dużego dystansu do tego co się tutaj dzieje i do siebie samego. Czasami trzeba pomyśleć, że nie warto dać się zwariować i staram się tak pracować każdego dnia.

Premiera ważniejsza niż nagroda

Po odbiór nagrody za zwycięstwo w konkursie fotografii teatralnej Michał Heller wysłał do Warszawy żonę.

- Miałem do zrobienia premierę, szczerze mówiąc, dyrektor pewnie by mnie puścił do tej Warszawy – zastanawia się Heller. - Wszystkie fotosy były już zrobione, gdyby rodzice popilnowali dzieci, a Kasia zrobiła zdjęcia gości i oklasków, pewnie by wybrnęła z tego zadania. Ale pomyślałem, że moje miejsce jest tu i najważniejsze, żebym był ze wszystkimi. I teraz gdybym miał taki dylemat – zostałbym. To jest mój teatr, posada, moi przyjaciele. A kiedy wszyscy wyszli się kłaniać, dyrektor zaprosił mnie na scenę i powiedział, że wygrałem konkurs fotografii teatralnej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny