Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Janczyło: Nie miałem żadnego prywatnego interesu w przedszkolach

Tomasz Maleta
Tomasz Maleta
Tomasz Janczyło do rady miasta Białystok kandydował w 2014 roku z pierwszego miejsca na liście Platformy Obywatelskiej.
Tomasz Janczyło do rady miasta Białystok kandydował w 2014 roku z pierwszego miejsca na liście Platformy Obywatelskiej. Wojciech Wojtkielewicz
O kulisach upamiętnienia Żołnierzy Wyklętych, autonomii radnego wobec klubu i fermencie wokół trzylatków opowiada Tomasz Janczyło, radny Platformy Obywatelskiej.

Kurier Poranny: W ostatnim czasie głośno o Panu w białostockiej polityce. Można powiedzieć, że miesza Pan w niej i to sporo.

Tomasz Janczyło: Nie wiem, czy mieszam, ale staram się wykonywać mandat radnego i prezentować swoje poglądy na sprawy, którymi żyje nie tylko miasto, ale i kraj.

Tylko, że czasami Pana szarże rykoszetem uderzają we własne środowisko. Tak było w przypadku projektu stanowiska rady miasta upamiętniającego Żołnierzy Wyklętych. Musiał Pan sobie chyba zdawać sprawę, że brak wyłączenia z niego postaci Rajmunda Rajsa „Burego” od razu spotka się z ostrą reakcją Sławomira Nazaruka, przedstawiciela Forum Mniejszości Podlasia, zarazem Pańskiego kolegi klubowego. A może zabrakło Panu takiej wyobraźni?

Przy okazji przyjęcia stanowiska Rady Miasta Białystok, które było symbolicznym złożeniem kwiatów bohaterom, stała się jedna bardzo ważna rzecz: usłyszeliśmy wiele stwierdzeń, że „Bury” nie jest Żołnierzem Wyklętym, a bandytą. Dla mnie wzorem do naśladowania jest rotmistrz Pilecki i stawianie na równoważni jego i „Burego” jest nieporozumieniem. Co warto podkreślić, stwierdzenia potępiające „Burego” padły w przeddzień ogólnopaństwowego święta upamiętniającego Żołnierzy Wyklętych i w dniu, kiedy w budynku urzędu wojewódzkiego, w którym odbywała się sesja rady miasta, otwarta została wystawa im poświęcona. I to są właśnie okazje, by o tego typu sprawach dyskutować.

Ale o tym mógł Pan z radnym Nazarukiem dyskutować przed zaproponowaniem projektu stanowiska. Nic dziwnego, że później radni PiS odwdzięczali się wam pięknym za nadobne podnosząc, że przez kłótnie w klubie PO, pozostali radni niepotrzebnie tracą czas, a mogliby rozwiązać wiele istotnych problemów nurtujących białostoczan.

W żadnym wypadku nie była to wojenka między mną a radnym Nazarukiem. Być może kolega źle odczytał moje intencje, zrażony tym, co się działo dwa lata wcześniej podczas nadania jednemu z białostockich rond nazwy Żołnierzy Wyklętych. Wtedy była prawdziwa batalia. Tym razem chodziło o coś zupełnie innego. Jako radny, także Platformy Obywatelskiej, też chcę pokazywać swój patriotyzm i swoje przekonania. Czyny, które popełniał „Bury” wymagają potępienia. I to są właśnie okazje, by mówić o tych sprawach.

Z drugiej strony warto oddać należną cześć prawdziwym bohaterom, którzy walczyli o wolną Polskę i którzy, jako to ujął radny Marek Jerzy Chojnowski, zachowywali człowieczeństwo.

Ale ostatecznie tego ostatniego zdania zabrakło, a klub Platformy Obywatelskiej wyszedł z Pana inicjatywy mocno poobijany wizerunkowo.

Klub niewątpliwie jest bardzo ważnym miejscem do zgłaszania różnego rodzaju stanowisk, ale przy sprawach symbolicznych jest też okazja do zamanifestowania autonomii radnych.

I taką autonomię zamanifestował radny Nazaruk. Dostał Pan partyjną burę za „Burego”? Bo Pana inicjatywa nadwerężyła delikatnie mówiąc relacje z Forum Mniejszości Podlasia, którego Platforma zawsze w ostatnich latach starała się być adwokatem.

Bury nie dostałem, choć niewątpliwie była to okazja do tego, by jeszcze raz ze sobą porozmawiać. Zostałem poproszony, by jak najwięcej spraw konsultować w gronie kolegów radnych. I rzeczywiście być może stanowisko odnośnie Żołnierzy Wyklętych należało wcześniej z nimi uzgodnić. Będą o tym pamiętał w przyszłości.

Nie mniejsze kontrowersje wywołała sprawa dofinansowania do niepublicznych przedszkoli. By rozładować spodziewany brak miejsc magistrat wyszedł z propozycją, by otrzymały one wsparcie na poziomie 99 proc. tego, co w tej chwili otrzymują od miasta placówki publiczne. Pan optował za tym rozwiązaniem, a radni PiS zarzucili Panu, że ma Pan w tym prywatny interes, bo ścisłe współpracuje z jednym z prywatnych przedszkoli.

Widzę w tym przede wszystkim interes mieszkańców. Jeśli ktoś zna się na oświacie niepublicznej, a ja rzeczywiście całe życie zawodowe jestem z nią związany, to wie, że brak miejsc dla trzylatków i brak reakcji ze strony miasta spowoduje stworzenie ogromnego rynku dla przedszkoli niepublicznych. I ich właściciele, czy organy prowadzące, będą przyjmować dzieci za czesne. To dla nich dużo bardziej opłacalne. I to jest właśnie ten prawdziwy ich interes. Mi zaś chodziło jedynie o to, by rodzice trzylatków, których nie stać na płacenie czesnego, mogli skorzystać z dofinansowania prawie takiego samego, jak w przypadku przedszkoli publicznych.

Personalne mieszanie mnie w to przez radnych PiS jest wielkim nieporozumieniem, bo zamydla właściwy problem. Radni PiS-u choć o nim wiedzieli od początku roku, to nie zgłaszali żadnych swoich pomysłów na jego rozwiązanie. Dopiero nadzwyczajna, marcowa sesja w dwóch turach spowodowała, że coś wypracowali.

Konkretnie - konkurs ofert dla placówek niepublicznych.
Tyle że jest to już musztarda po obiedzie, bo niepubliczne placówki wcześniej rozpoczęły rekrutację. I z tego, co się zdążyłem zorientować, to raczej w ten konkurs ofert nie będą wchodzić. A pomysł 99 proc. dofinansowania zaproponowany przez magistrat był najbardziej racjonalny, elastyczny, dający możliwość łatwego wycofania się przez miasto w kolejnych latach.

Podczas tej sesji nadzwyczajnej radni PiS- u podnosili, że zasiadał Pan w radzie nadzorczej fundacji, która prowadziła przedszkole niepubliczne.

W czerwcu zeszłego roku złożyłem rezygnację. Nie moja wina, że odpowiednie procedury w Krajowym Rejestrze Sądowym wciąż trwają. Nie będę jednak ukrywał, że jestem związany z tą fundacją. I tyle. Dla dobra sprawy nie brałem udziału w głosowaniu nad zmianą uchwały związanej z dotowaniem placówek niepublicznych, by nie dać pożywki do przedstawiania problemów związanych z trzylatkami przez mój pryzmat.

To dlaczego podpisał się Pan jako przedstawiciel związków zawodowych pod opinią o projekcie magistratu o 99 proc. dofinansowaniu. Tutaj też powinien się Pan chyba wyłączyć?

Tak się dzieje, że w Forum Związków Zawodowych wszystkie sprawy związane z oświatą trafiają do Obywatelskiego Związku Zawodowego Pracowników Oświaty. Jako jego szef jestem członkiem prezydium Forum Związków Zawodowych i dlatego podpisałem się pod opinią. Zresztą ustaliłem to telefonicznie z przewodniczącym Forum Eugeniuszem Muszycem.

On twierdzi, że za wydanie tej opinii upomniał Pana. I podpisał inną, w której - tak samo jak wcześniej oświatowa Solidarność i ZNP - negatywnie odnosi się do pomysłu magistratu.

Szkoda, że między nami była jedynie rozmowa telefoniczna, a nie mailowa wymiana zdań. Uważam, że miałem prawo wydać nie tylko opinię, ale jeszcze z pozytywną adnotacją. Bo propozycja prezydenta była najlepszym rozwiązaniem trudnej sytuacji, w której znaleźli się rodzice trzylatków na skutek zmiany ustawy o systemie oświaty.

Jak to się stało, że z jednej strony prowadził Pan działalność gospodarczą w oświacie, był pracodawcą, a zarazem działał jako szef związku zawodowego pracowników oświaty?

Rzeczywiście, kiedyś wydawało mi się, że tych dwóch ról nie da się pogodzić. Nasz ogólnopolski związek zawodowy z centralą w Białymstoku powstał z potrzeby ochrony interesów pracowniczych, wspierania się w poszukiwaniu pracy i rozwoju.

To Solidarność oświatowa i Związek Nauczycielstwa Polskiego nie wystarczały?

Dla wielu ludzi te dwie centrale już nie wystarczały. Zostałem też poproszony przez kolegów, by stanąć na czele nowego związku, wspomóc go organizacyjnie i poprowadzić. I rzeczywiście spraw do rozwiązania w oświacie jest dużo. Jest to potężna grupa zawodowa zarówno nauczycieli, jak i pracowników obsługi. Tym różnimy się od innych związków, że staramy się przywiązywać dużą wagę do współpracy z pracodawcami. Nie konflikt, a kompromis jest naszą dewizą. Tym bardziej że często zgłaszali się do nas pracownicy narzekający, że inne związki zostawiają ich samych sobie albo na takiej zasadzie: że nasz związkowiec musi mieć pracę, a reszta nas nie obchodzi. My tak do sprawy nie podchodzimy. Nasz związek jest przykładem inicjatywy oddolnej, powstałej z potrzeby serca nauczycieli i pracowników oświaty.

Nadal prowadzi pan działalność biznesową w branży oświatowej.

Tak, jestem związany choćby z Fundacją Polska Edukacja.

I w tych Pana przedsięwzięciach działa związek zawodowy, któremu Pan szefuje?

Może paru członków by się znalazło.

To Pana pierwsza kadencja w samorządzie. Tak wyobrażał Pan sobie białostockie życie partyjno-samorządowe czy może coś Pana zaskoczyło?

Chciałbym, aby rada miasta zajmował się sprawami ważnymi dla Białegostoku.

Odkąd pamiętam, to radni - bez względu na barwy partyjne - zawsze to podkreślają. Tylko jak przychodzi co do czego, to praktyka mija się z retoryką.

Bo często gubimy się w wielogodzinnych niuansach na tematy, które tak naprawdę nie mają większego znaczenia dla mieszkańców.

Choćby dwugodzinna dysputa o „Burym”

Do tego się już odniosłem, ale bardziej widać to na przykładzie przedszkoli, z których łatwiej zrobić sprawę polityczną, i tak się stało, niż zaproponować konkretne rozwiązanie. I o to mam największy żal do radnych z klubu Prawa i Sprawiedliwości.

Sylwetka

Tomasz Janczyło do rady miasta Białystok kandydował w 2014 roku z pierwszego miejsca na liście Platformy Obywatelskiej w okręgu nr 2 obejmującego osiedla: Centrum, Sienkiewicza, Białostoczek, Jaroszówka, Wygoda. Jest wiceprzewodniczącym komisji samorządności i bezpieczeństwa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny