Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Frankowski: o rodzinie, piłce i zarabianiu pieniędzy

Fot. B. Maleszewska
Tomasz Frankowski: Pięć lat we Francji przyniosły mi pierwsze duże pieniądze, ale byłem młody i roztargniony. Jedynie z czym wróciłem do Polski, to było fajne auto – model BMW. Dość owocne były za to czasy gry w Wiśle Kraków, bo i się dobrze zarabiało.
Tomasz Frankowski: Pięć lat we Francji przyniosły mi pierwsze duże pieniądze, ale byłem młody i roztargniony. Jedynie z czym wróciłem do Polski, to było fajne auto – model BMW. Dość owocne były za to czasy gry w Wiśle Kraków, bo i się dobrze zarabiało.
Teraz gram. Potem czas chcę poświęcić rodzinie - mówi Tomasz Frankowski, piłkarz Jagiellonii Białystok w rozmowie z Agatą Sawczenko.

Jak to się stało, że zaczął Pan grać w piłkę nożną?
Tomasz Frankowski:
– Dzieciństwo spędziłem, jak wszyscy wiedzą, w Białymstoku, na osiedlu Piasta. Trochę też u babci przy Jurowieckiej, czyli w bliskiej odległości od stadionu Jagiellonii. I oczywiście już wtedy kopałem piłkę, jak większość maluchów w tamtych czasach.

Do Jagiellonii trafiłem poprzez nabór w 1984 roku. Moja szkoła wygrała wtedy turniej. A ja dzięki temu zostałem wyróżniony. Trener Mojsiuszko mój rocznik dokooptował do swojej grupy, która zaczynała treningi. Miałem 10 lat.

Kiedy piłka stała się Pana sposobem na życie? – Myślę, że uświadomiłem to sobie gdzieś w okolicach 18. roku życia. Wtedy przyszło zrozumienie, że jest się dobrym, gra się w reprezentacji, osiąga się sukcesy. Wówczas zacząłem debiutować w swojej pierwszej dorosłej reprezentacji – Jagiellonii. Powoływany byłem też do reprezentacji Polski. Tam mnie zauważył zespół z Francji. Strasburg postanowił mnie najpierw wypożyczyć, potem wykupić z Jagiellonii. I tak w wieku 19 lat znalazłem się we Francji.

I już wtedy zdecydował się pan postawić tylko na piłkę nożną? – Wtedy tutaj w Białymstoku uczyłem się w Technikum Budowlanym. I w pewnym momencie – zdawałem akurat do piątej klasy – stanąłem przed dylematem: czy kończyć szkołę i nie wyjeżdżać do Francji, czy jednak postawić wszystko na piłkę. Zdecydowałem, że jednak piłka mnie bardziej pociąga i przerwałem naukę, mimo że został mi tylko rok. I mam nadzieję, że nie był to zły wybór.

Bywa, że nagła kontuzja przekreśla karierę sportowca. Czy Pan kiedykolwiek zastanawiał się nad taką ewentualnością? Czy miał Pan plan awaryjny? – Był taki moment, gdzieś w okolicach 2007 roku, kiedy kontuzja goniła kontuzję. Już byłem zaawansowanym wiekowo piłkarzem, a tu nagle problemy z kolanem, problemy z kostką, z mięśniem przewodziciela. Rzeczywiście, przez prawie rok nie grałem w piłkę. To była taka depresja, bo już mi się wydawało, że nie wybrnę z tego jako piłkarz, że czas – jak to się mówi w piłkarskim żargonie – zawiesić buty na kołku. Jednak wybrnąłem z tego kłopotu. Od tego czasu nie miałem żadnej kontuzji – poza pękniętym żebrem jakieś półtora roku temu. I prawdę mówiąc, zupełnie o tym problemie nie myślę.

Zarobki dobrych sportowców nie są małe. Jednak wiadomo, że każde pieniądze można przejeść. Jak radzą sobie sportowcy z odkładaniem na emeryturę? Co robicie, by wystarczyło Wam na przyszłość? Przy podejmowaniu decyzji o inwestycjach korzystacie z usług doradców finansowych? – Tak naprawdę w polskiej piłce nie dyskutuje się o zarobkach. Oczywiście, zdarzają się grupki chłopaków, którzy między sobą rozmawiają na te tematy. Ale zazwyczaj jest tak, że piłkarz siedzący obok drugiego w szatni przez dwa-trzy lata nawet nie wie – bo w Polsce jest to temat tabu – ile ten drugi zarabia, czy jest lepiej zarabiającym, czy słabiej, czy jest zadowolony z tego. Ważne, aby ta pensja – co nie zawsze jest w Polsce takie pewne – wpływała regularnie na konto. A czy korzystamy z doradców finansowych? Zależy, jakie to są zarobki. Trudno przy dochodach 3-4 tys. zł posiłkować się doradcami, którzy sami nie wiedzą za bardzo, jak to pomnożyć i proponują odkładanie po 100 czy 500 złotych miesięcznie – a to młodego sportowca raczej nie zainteresuje. Ale są też w polskiej piłce zarobki po 50-80 tys. zł na miesiąc, gdzie rzeczywiście można oprzeć się o wiedzę doradców, aby spokojnie starać się je pomnażać lub też aby tego nie stracić. Ważne, by nie robić tego chaotycznie, by nie nastawiać się na szybki zarobek. Zdecydowana większość piłkarzy, którzy postawili na ryzyko, to jednak te pieniądze straciła.

Co znaczy ryzyko, szybkie pieniądze? Chodzi o hazard? – Nie tylko hazard. To były też szybkie, niepewne inwestycje, które – zamiast 10 proc. zysku rocznie – miały kilkukrotnie pomnożyć w ciągu roku pierwszy zarobiony milion. I po jakimś czasie niestety się okazywało, że ani tych inwestycji już nie ma, ani tego miliona.**

A jak Pan inwestował swoje pieniądze? – Pięć lat we Francji przyniosły mi pierwsze duże pieniądze, ale byłem młody i roztargniony. Jedynie z czym wróciłem do Polski, to było fajne auto – model BMW. Dość owocne były za to czasy gry w Wiśle Kraków, bo i się dobrze zarabiało, i mieliśmy fajnego doradcę, który pomógł nam zaoszczędzić trochę tych zarobionych pieniędzy. A potem można je było dobrze zainwestować w mieszkania, w jakieś działki. Wtedy się mówiło, że to rosnąca inwestycja. I okazało się to prawdą.

Kiedy tak naprawdę zaczął Pan myśleć o życiu „po piłce”? – To już było gdzieś po trzydziestce. Zazwyczaj kariera piłkarza czy sportowca trwa krótko. Zarabia dobrze – ale na przykład tylko przez pięć lat. Uświadomili mi to starsi koledzy z Wisły Kraków, kiedy byłem jeszcze jednym z najmłodszych tam piłkarzy. Ja jeszcze grałem, a oni powoli kończyli już karierę. I okazywało się, że dwóch na trzech z nich żyło świetnie do momentu skończenia gry w piłkę. Potem jeszcze było nieźle przez miesiąc, dwa, trzy, cztery. A jeszcze później przyznawali: Słuchaj, zaczynają się schody: dochodu brak, a kredyty spłacać trzeba. Na tej kupce z oszczędnościami już niewiele zostaje. A tylko czasami się zdarza, że żona ma dobrą pracę. I co robić? Stajemy się nagle normalnymi śmiertelnikami. Już nikt nas nie klepie po plecach, jacy to świetni piłkarze jesteśmy. Bo rok po zakończeniu kariery już nikt w Polsce o piłkarzu nie pamięta. A żyć trzeba. Jak się nie skończyło dobrej szkoły i jak się nie ma dobrze zainwestowanych pieniędzy, to zaczynają się kłopoty. I wtedy nastąpiła u mnie ta świadomość, że jednak wypada rozsądniej wydawać pieniądze i myśleć o przyszłości. I od tej pory cały czas staram się znaleźć taki kompromis między dobrym życiem teraz, ale również chęcią dobrego życia później.

Jakie perspektywy mają piłkarze kończący karierę? Mogą zostać trenerem, celebrytą... – Na palcach jednej ręki można policzyć takich byłych sportowców-celebrytów: Majdan, Hołowczyc, Saleta. Ale czy za bycie celebrytą płacą? Obawiam się, że nie.

Można też zostać dziennikarzem sportowym... – Ale tu też trzeba mieć skończoną jakąś szkołę. Bo na początku to może i jakaś telewizja sportowa wyciągnie rękę. Ale jak ktoś jest mało elokwentny, to sobie w takiej pracy nie poradzi. Mówi się za to, że trenerem zostać jest najłatwiej. Z tym, że też tu weryfikacja umiejętności następuje szybko. Jeżeli rok, dwa po otrzymaniu papierów trenerskich nie ma się ugruntowanej marki, to jest się trenerem w trzeciej lidze za 2 czy 3 tys. zł miesięcznie i to płatne nieregularnie. Oczywiście – jest to jakiś pomysł, jak nie ma innego. Ale nie każdy chce tak żyć. Trzeba przyznać, że profesjonalne podporządkowanie się pracy trenera jest niezwykle trudne, o wiele cięższe niż praca piłkarza. To jest całkowite poświęcenie się pracy i dlatego mówią, że najlepsi trenerzy to ci bez rodziny. Dlatego ja nie widzę się kompletnie w tej roli.**

Co więc Pan będzie robić za kilka lat? – No właśnie, od kilku lat – bo łatwo nie jest – próbuję sobie tak zorganizować ten biznes, o którym rozmawiamy, żeby nie musieć wcale kurczowo też trzymać piłki. A żeby po zakończeniu gry w piłkę móc w końcu poświęcić czas wyłącznie rodzinie i dzieciom.

Inwestuje Pan w nieruchomości. Skąd Pan wie, co przyniesie pieniądze? – Nie wiem. Kilka moich interesów okazało się chybionych.

Zdarzyło się, że stracił Pan pieniądze? – Inwestowanie zawsze ma coś z hazardu. Choć wtedy mi się wydawało, że inwestuję w biznes obarczony małym ryzykiem, to okazało się inaczej. To na szczęście nie były jakieś wielkie straty. W biznesie jest jak w każdej dziedzinie: człowiek czasem błądzi i podejmuje złe decyzje, bo nieomylni to są tylko ci, co nic nie robią.

Nieruchomości to dobra inwestycja? – Dobra. Ale pod warunkiem, że mają dobrą lokalizację i dobry biznesplan. Tak mi kiedyś w Ameryce pewien Żyd powiedział: jeśli coś kupujesz, to po trzykroć się zastanów, czy jest to dobra lokalizacja. Bo lepiej poczekać i się wstrzymać z inwestycją, jeżeli lokalizacja nie jest odpowiednia. Z tym, że też – aby te inwestycje przynosiły dochód, potrzebny jest ogrom pracy. Bo nie ma co ukrywać, że czasy w Polsce, w Białymstoku, są trudne.

Gdzie Pan planuje przyszłość: w Białymstoku czy w Krakowie? – Decyzja jeszcze nie jest podjęta. Oczywiście, tutaj mam rodzinę, tutaj bardzo dobrze się czuję. Pod względem piłkarskim wyrobiliśmy Jagiellonii dobrą pozycję. No, ale wciąż w Krakowie mam dom, wciąż mam wielu znajomych. Oczywiście to nie jest kłopot. Białystok od Krakowa nie jest daleko. Można mieszkać w Krakowie, a mieć biznes w Białymstoku i na odwrót. Mam znajomych, co mieszkają i w Hiszpanii, i w Polsce. I to nie jest żaden kłopot. Wsiadają w samolot i w dwie godziny i są w stolicy.

W Krakowie prowadzi Pan Akademię Piłkarską. – To jest hobby. Hobby, o którym myślę, że się zajmę po piłce. To nie jest absolutnie zasadne zarabianie, tylko próba odwdzięczenia się piłce, i być może wytrenowania i wypromowania młodych chłopaków, zdolnych chłopaków z okolic Krakowa. Teraz bardziej tym wszystkim zajmuje się Mirek Szymkowiak i jego podopieczni, a ja tylko z doskoku. Nie ukrywam, że moja forma piłkarska trochę przeszkadza mi w tym prowadzeniu akademii. Pierwotnie zamierzałem skończyć grę w piłkę w grudniu 2010 roku. A się okazało, że klub prolongował umowę o kolejne półtora roku. I te półtora roku oddala mnie od akademii.

Nie myślał Pan, by również w Białymstoku założyć taką Akademię? – Nie ma co ukrywać, że był taki pomysł. Oczywiście w ogóle nie chciałem konkurować z Jagiellonią, która tworzy swoją akademię. Ale po rozmowach z kolegami z Krakowa uznałem, że jest to zbyt pracochłonne przedsięwzięcie. I trudno było zorganizować grupę sześciu-siedmiu trenerów, którzy by wiedzieli, jak przeprowadzać selekcję, tak abym ja w to nie musiał angażować się za bardzo. Bo nie ma co ukrywać – wciąż jestem czynnym piłkarzem i staram się przede wszystkim jak najlepiej wykonywać mój zawód, bo z tego na koniec każdego spotkania jestem rozliczany: przez trenera, kibiców, no i mojego syna...

Dziękuję za rozmowę..

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Polacy chętniej sięgają po krajowe produkty?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny