Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To nie jest brzytwa za Krywlany

Tomasz Maleta
Podlaskie lotnisko regionalne to ciągle odległa przyszłość
Podlaskie lotnisko regionalne to ciągle odległa przyszłość sxc.hu
Od początku w sprawie portu regionalnego potrzebne jest decydowanie zrozumiałe dla wszystkich.

Historię budowy podlaskiego lotniska można opisać w niejednej białej księdze i to w kilku tomach. Marne to pocieszenie dla tych Podlasian, którzy przez kolejną dekadę, by odebrać rodzinę z lotniska, będą musieli tłuc się do Warszawy. Alternatywne propozycje o szybkiej kolei czy "autostradzie" do stolicy, są tak samo mało realne. Z tą jednak różnicą, że na te inwestycje nie ma pieniędzy, a na podlaski aerodrom są.

W nauce istnieje pojęcie brzytwy Ockhama, zwane także zasadą ekonomii myślenia. Jest to jedna z podstawowych praw, których przestrzega się w trakcie tworzenia poprawnych teorii naukowych. W praktyce tłumaczy się je tak: proste rozwiązanie jest najlepsze albo nie wymyślaj nowych czynników, jeżeli nie istnieje taka potrzeba, a jeżeli już, to udowodnij najpierw ich istnienie.

Przenosząc to nasz podlaski grunt lotniskowy, można by powiedzieć, że problemy z Sanikami to brzytwa za Krywlany. Wybór białostockiej lokalizacji wydawał się najlepszy, najprostszy, najbardziej logiczny. Co nie oznacza, że także i tu lotnisko by powstało.

By wyjaśnić ten paradoks, posłużę się następującym porównaniem. Przez wiele lat odpowiedź na pytanie: "Na Wschód od Wisły - przekleństwo na wieki czy nigdy niewykorzystana szansa?" wydawała się oczywista. Bo zawsze brakowało pieniędzy. Dziś, gdy Bruksela sypnęła nie groszem, a milionami euro, znaczenia nabiera drugi trzon pytania. Bo okazuje się, że pieniądze to nie wszystko.

Główna przeszkoda tkwi gdzie indziej. Lotnisko nie miało szans powstania, bo wbrew deklaracjom podlaskiej klasy samorządowo-politycznej (od prawa, przez centrum, do lewa), nie jest ono dla niej inwestycją fundamentalną. W przeciwnym razie byłoby co najmniej od dekady.

W tym miejscu usłyszę głosy oburzenia byłych decydentów: jak to? Za naszych czasów nie było na nie pieniędzy. To ja na to: skoro jest to inwestycja strategiczna, to pieniądze na nią powinny się znaleźć choćby pod ziemią. I jak zatem wyjaśnić obecną sytuację, gdy pieniądze są, a my nadal w nieskończoność o lokalizacjach?

Wszystkich przykładów, że lotnisko nie było sprawą fundamentalną, nie sposób wymienić. W kadencji samorządu, w której władzę w regionie sprawował PiS, jeden z członków zarządu województwa sam sobie dodawał skrzydeł, mówiąc, że "nawet boeing może wystartować z 1800 metrów, a na Krywlanach pas można przedłużyć w jedną lub w drugą stronę". Ale od razu skrzydła te podcinał mu jego kolega klubowy z frakcji topolańczyków.

Gdy władzę przejęła w województwie PO i mimo już wcześniej sygnalizowanej niechęci polityków tej partii do lokalizacji na Krywlanach, wydawało się, że nic nie stanie na przeszkodzie budowy lotniska. Było zaś jak w filmie "Czy leci z nami pilot". Z tą różnicą, że nie wszystkim do śmiechu. Zaczynając od słynnego przejęzyczenia marszałka o wyborze Topolan, po dziwną spółkę werbalną samorządu wojewódzkiego i gminy Białystok. Potem mieliśmy jeszcze pomysł kopca papieskiego. Ujrzał on światło dzienne zanim zapadła decyzja o tym, że lokalizacja portu na Krywlanach definitywnie wypada z gry. Kilka dni później była słynna piątkowa sesja sejmiku, na której zapadła decyzja o wyborze Sanik. Słynna, bo na sobotę wyznaczono konsultacje w Michałowie i Zawadach, które przegrały w wyścigu. No i w końcu listopad 2010, szczyt kampanii wyborczej do samorządu. Na specjalnie zwołanej konferencji czterej członkowie zarządu województwa ubiegający się o reelekcję przekładają dokumentację w sprawie budowy lotniska z jednego departamentu do drugiego.

A przecież po batalii o Rospudę kurs na lokalizację blisko terenów chronionych powinien włączyć u inwestora system wczesnego ostrzegania. Zwłaszcza wtedy, gdy przyrodnicy zaczęli zarzucać konsorcjum Arup/Ekoton uchybienia w raporcie w sprawie Sanik. Uwagi nie pochodziły bowiem spod szyldu organizacji cieszącej się niechlubną sławą w Białymstoku, ale od podmiotów mających renomę. Zarówno wśród organizacji przyrodniczych (PTOP), jak i instytucji państwowych (parki narodowe). Zastrzeżeń tych nie mogła nie wziąć na serio Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, jeśli sama chciała być traktowana poważnie. Dlatego dzisiejszy spór zarządu województwa z konsorcjum, których finałem ma być proces sądowy, przypomina tytuł innej komedii "Spokojnie, to tylko awaria". Czy przez ostatnie lata nie raczono nas bowiem opowieściami, że to nie inni politycy czy mieszkańcy będą decydować o wyborze lokalizacji, ale eksperci. To wczoraj fachowcy byli cacy, a dziś są be?

Z drugiej strony, ten dysonans odzwierciedla podstawowy problem, jakim jest decydowanie: wizja i pewność, dokąd zmierzamy. Bo wieloletnie turbulencje z lotniskiem przypominają samolot, którym kieruje autopilot. A dwaj piloci, zamiast wspólnie doprowadzić do szczęśliwego lądowania, bronią się przed przejęciem sterów. I tak ten niekończący się lot trwa od kilkunastu lat. A zapewnienia, że miasto Białystok nie ma nic do tego, że pieniądze przeznaczone na lotnisko nie zmarnują się i zostaną przeznaczone na drogi wojewódzkie, brzmią lekko mówiąc niepoważnie. Irytacja jest tym większa, jeśli słyszy się, że turyści z Zachodu lecą do Kowna, wynajmują samochód i po 160 kilometrach są na Suwalszczyznie. Nie mówiąc już o tym, że Lublin, który zdawało się był za nami lata świetlne, doczeka się swojego portu.

Stara maksyma mówi, że mamy takich decydentów, na jakich sobie zasłużyliśmy. Złośliwi powiedzą: takich, jakich sobie wybraliśmy. Ci, którzy nie głosowali lub głosowali inaczej, od razu zaprotestują przeciwko wrzucaniu ich do wspólnego worka. Istota sprawy jest jednak głębsza, nie ogranicza się jedynie do aktu wyborczego. Po prostu: oczekiwania i wymogi stawiane decydentom uległy pauperyzacji i swoistemu relatywizmowi. A oni czując, że w gruncie rzeczy nie są pod pręgierzem opinii publicznej, dość skwapliwie to wykorzystają. Widać to dobitnie pod decyzji GDOŚ w sprawie lotniska.

W każdej demokracji aksjologicznej werdykt ten oznaczałby koniec kariery politycznej i samorządowej wszystkich tych, którzy nie dopuszczali, że GDOŚ może wydać taką decyzję. I zapewniali, że wszystko jest na najlepszej drodze do budowy lotnisko. W Podlaskiem zaś ów werdykt był przepustką do dalszego decydowania.

Tyle, że regionowi od dawna w sprawie portu lotniczego potrzebne jest decydowanie zrozumiałe dla wszystkich, transparentne, aktywne. Dopóty tego nie będzie, nie będzie lotniska. Bez względu na to, kto następny przejmie stery. I ile będzie miał pieniędzy na lot.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny