Bez wątpienia Przemek "Perła" Wejmann i Jacek Miłaszewski to świetni producenci, a kiedy do studia Perlazza wchodzą zawodowi muzycy - efekt jest powalający. I tak właśnie jest z muzyką The Sixpounder - dosłownie i w przenośni. Wyobraźnia, potęga brzmienia, suspens w kompozycjach - jest nowocześnie, a w dodatku - uniwersalnie.
Od pierwszych nut "Heaven" czuć, że nie będzie tu brania jeńców. Przede wszystkim za sprawą Filipa Sałapy. Występujący jako Frantic Phil krzykacz growluje, wrzeszczy, a nieco później po prostu rewelacyjnie śpiewa. A wspiera go nawałnica najczystszych metalowych riffów poparta niesamowitym bębnieniem Artura Konarskiego. A gitarzyści - tak samo sprawnie szaleją jako metalowi młotkowi, jak i generują dźwięki bliskie psychodelicznym początkom Jimi Page.
Jeszcze cięższą kompozycję "Faith" wspiera swoją gitarą Jacek Hiro z zespołu Sceptic. Brutalność wylewa się z głośników, ale co ważne - proporcje są tak idealnie dobrane, że słucha się tego genialnie, a progresywne wstawki dają oddech mniej zdesperowanym fanom.
Sprzedaż albumu z pewnością ma podnieść zaproszenie do zagrania w "The Hourglass" ważnych gości. To Vogg z zespołu Decapitated i żywa legenda death metalu - Peter, lider grupy Vader, którego głos otwiera kompozycję. Fantastycznie zaaranżowane bębny to jeszcze jeden atut tej kompozycji.
Jednym z najważniejszych utworów nowego The Sixpounder jest "Burn". Szaleńcze tempo nie jest bynajmniej dalekim echem Deep Purple. Ten metalowy płomień to destylat wszystkiego co najlepsze z ostatnich dwóch dekad gatunku, wyczyszczone i skroplone w retortach Perły. I znów grupa zaskakuje wielobarwnością kompozycji.
Dramatycznym krzykiem "This is war" rozpoczyna się "Ten Thousand Teenage Killing Machines". I nawet jeśli to nieco naiwne - wierzyć, ze metal może coś zmienić - dobrze że takie kompozycje powstają. Wojny, szczególnie domowe, zaczynają się coraz bliżej nas i zawsze - tak samo niespodziewanie. Równie niespodziewanie pojawiają się elementy melodii niemal z przebojów z lat 80. Genialne.
Następny klasyczny tytuł w świecie heavy to "Betrayal". Zahaczające o stoner riffy ukazują jeszcze jedno oblicze The Sixpounder. Ileż w tych rozwalcowanych na miazgę nutach jest melodii, a ileż wściekłości. No i cały czas kontrolujący każdą frazę Filip Sałapa - jeden z najciekawszych wokalistów, jacy ostatnio nagrali swój głos na płycie.
Podobnie jest w "Let's Have Dinner Baby". Tu oprócz momentów bliskich progresywnemu metlowi można usłyszeć wyeksponowany momentami bas Jarka Grzeszczyka i oczywiście grzmoty spod pałek Artura Konarskiego.
Najspokojniejszy utwór na płycie - "Dead Man Walkin" porusza motyw spotkania ze śmiercią i - co ciekawe - zaśpiewany jest w manierze bliskiej choćby… Peterowi Gabrielowi. Znakomicie, z uczuciem, melancholią. A i brzmienia, którymi posługuje się zespół mogą się kojarzyć z Limp Bizkit, ale ich korzenie są o wiele silniejsze i mocniej osadzone.
Krążek kończy obdarzony silnym powerem "New World Order". Podsumowuje w pewien sposób materiał płyty, przypomina o najlepszych cechach wokalisty, sumując również wyśmienitą pracę gitarzystów - Pawła Ostrowskiego i Michała Woźniaka.
The Sixpounder miał swoje pięć minut w telewizji - i dobrze. Znacznie ważniejsze jestnagranie płyty na światowym poziomie, w polskim studiu, z własnymi kompozycjami, które mogą zabrzmieć w dowolnym zakątku świata i porwać tłumy. A czyż nie o to każdemu muzykowi chodzi?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?