Lubiła, gdy na nią tak mówiono: właśnie ciotka Tekla. Poznała moich rodziców w nietypowych okolicznościach - opowiada pani Krystyna. - Mój tata Wiktor Nazarko był maszynistą. W 1939 roku, jeszcze przed wybuchem wojny został oddelegowany do pracy w Grodnie.
Mama była w ciąży ze mną, została w Białymstoku, ale z tęsknoty za mężem też przyjechała do Grodna. I ja się tam urodziłam. A ponieważ tata musiał jeździć w dalekie trasy, więc żeby żony z małym dzieckiem nie zostawiać samej, zaczął szukać jakiejś kobiety. I wówczas zjawiła się Tekla. Młoda, energiczna, jak opowiadała mama, weszła, zdjęła płaszcz. - Ja tu przyszłam do pomocy - oznajmiła. I zaczęła myć podłogę.
Trafiła do obozu w Ravensbruck
Kiedy Niemcy wkroczyli do Grodna, tacie udało się przewieźć mamę i mnie na parowozie przez granicę. Wróciliśmy do Białegostoku do naszego domu przy ulicy Młynowej 44.
Tekla została w Grodnie, pochodziła z zamożnej rodziny, miała trzech braci. Ani kto pomyślał, że tak tragicznie potoczą się ich losy. Jeden z braci był w partyzantce. Niemcy wpadli na jego trop. W 1942 roku, po wigilii, gdy wszyscy poszli spać, podjechali hitlerowcy i zabrano całą rodzinę. Trafili do obozów koncentracyjnych, Tekla do Ravensbruck. Miała wtedy niespełna 25 lat.
Rodzice zobaczyli się z nią dopiero po wyzwoleniu. Tekla przyjechała do Białegostoku. Zastanawiała się, co dalej robić, czy wracać do Grodna, nie wiedziała, czy ktoś z bliskich żyje. Moja mama poradziła jej, by została z nami, jak rodzina będzie jej szukać, to właśnie tu w Białymstoku.
Przywiozła mi lalkę
Pamiętam, Tekla przywiozła mi piękną lalkę. Istne cudo, otwierała i zamykała oczy, mówiła "mama". Bawiłam się nią tylko w domu.
Opowiadała o cierpieniach, których zaznała w obozie. W Ravensbruck hitlerowcy przeprowadzali zbrodnicze doświadczenia pseudomedyczne na więźniarkach, w większości młodych Polkach. Kiedy zjawiła się u nas była porośnięta jakby mchem, z dużym brzuchem. Sąsiad powiedział do mamy: pani Nazarko, przecież ona jest w ciąży, kogo wy bierzecie. A mama: trudno, jak urodzi dziecko, to będziemy chować. Ten brzuch, okazało się był z głodu.
Nikt z rodziny nie przeżył
Nikt z najbliższej rodziny Tekli nie przeżył wojny. Przez Czerwony Krzyż odnalazła tylko ojczyma, którego Niemcy nie aresztowali, bo w czasie obławy gdzieś wyjechał, i siostrę cioteczną. Mieszkali w Bostonie, w USA. Tekla zaczęła z ojczymem korespondować. UB przechwyciło listy, zaczęto ją szykanować, chciano wyrzucić z pracy. Ojciec koleżanki mamy, przedwojenny komunista, ale z tych uczciwych, poręczył za nią i bezpieka dała jej spokój.
Traktowaliśmy Teklę jak kogoś najbliższego. Ona zresztą też czuła się u nas jak w rodzinie. Nawet kiedy dostała oficjalnie z magistratu przydział na samodzielny pokój w budynku obok, to i tak przychodziła po pracy do moich rodziców, jadła z nami obiad, do siebie szła tylko spać. A potem już w latach 60., gdy rodzice wyprowadzili się do bloku przy Grottgera, to Tekla zamieszkała z nimi.
W tym czasie ponownie nawiązała kontakt z ojczymem w Stanach. On chciał, żeby przyjechała do niego. I udało się, nie wiem jakim cudem, ale dostała pozwolenie na wyjazd na stałe. To było w 1965 roku. Popłynęła Batorym. Na statku poznała pewną panią z Chicago. Zaprzyjaźniły się, Tekla taka była, że umiała zjednywać ludzi. I ta pani powiedziała, że gdyby coś jej nie wyszło i miała kłopoty, to niech się z nią skontaktuje.
Wyjechała do Ameryki
Kiedy Tekla dotarła do Bostonu, to w tym czasie niestety zmarł jej ojczym. Niewiele jej tam zostawił w spadku. Pół roku przebywała u siostry ciotecznej, ale tu chciano z niej zrobić służącą, jak mi opowiadała, pojechała więc do tej pani z Chicago, poznanej na statku. A potem znowu kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności. W cerkwi, gdy poszła się pomodlić, poznała panią Ninę, która zabrała ją do siebie i bardzo jej pomogła.
Pisaliśmy ze sobą, Tekla dzwoniła. W 1970 roku zaprosiła mego męża do Stanów, pobył trochę, po kilku latach pojechał też nasz syn. W 1988 roku podczas jednej z rozmów zażartowałam, że w końcu i mnie mogłaby zaprosić. Ona od razu: ależ oczywiście, przyjeżdżaj. I mnie również dopisało szczęście, dostałam wizę.
Wzięłam roczny urlop w szkole (byłam nauczycielką) i pojechałam. Tekla, kochana ciotka na powitanie zafundowała mi trzytygodniową wycieczkę po Stanach. Los Angeles, Hollywood, Las Vegas, Grand Canyon - cudowne widoki, niezapomniane wrażenia.
Chciałam zarobić, jak każdy, dostałam pracę u Ukrainki. Bardzo sympatyczna pani, która w Polsce skończyła studia medyczne, w czasie wojny uciekła do Austrii, a stąd do Ameryki. Złamała rękę i potrzebowała kogoś do opieki. Mieszkała w pięknym wieżowcu, kamerdyner otwierał drzwi.
Zbliżało się Boże Narodzenie. Tekla zawsze święta przeżywała, wracały tragiczne wspomnienia z okupacji. Postanowiliśmy ze szwagrem, który też był w Chicago, że urządzimy taką szczególną wigilię dla Tekli, żeby się cieszyła. Zaprosiliśmy znajomych, i rzeczywiście było bardzo miło. Kolega lekarz w pewnym momencie wziął Teklę za rękę i zaniepokojony stwierdził, że ma przyspieszony puls. Poradził, żeby się zbadała. Ona zbagatelizowała: Jestem najzdrowsza na świecie - odpowiedziała i przypomniała zasadę, którą powtarzała: Żyj tak jakbyś miał żyć sto lat, a możesz umrzeć jutro.
Zabrałam ją do Polski
W marcu Tekla zachorowała. - Nic takiego, to przeziębienie - uspokajała. Po kilku dniach, gdy poczuła się lepiej, szwagier zaproponował, żebyśmy w niedzielę wpadli ją odwiedzić. Bardzo się ucieszyła na tę wizytę. Przyjeżdżamy, a tu drzwi zamknięte na głucho, nikt nie odpowiada. Czekamy, szukamy po dzielnicy. Nie ma. W końcu coś mnie tknęło. - Otwieraj okno, mówię do szwagra, wchodzimy do środka. Weszliśmy i straszny widok: Tekla leżała nieżywa w łóżku, a jej ukochany pies przy niej warował. Zmarła nagle.
Rozpacz, wiadomo, ale moja decyzja była natychmiastowa: zabieram ją do Polski. Wiedziałam, że Tekla tego by chciała. W ciągu dwóch tygodni udało mi się załatwić wszystkie formalności. Odbyło się uroczyste pożegnanie w domu pogrzebowym, jak na filmie "Kochaj albo rzuć", gdy Pawlak z Kargulem pojechali do Ameryki. Była wystawiona księga pamiątkowa, gdzie można było się wpisać oraz skarbonka na pieniądze zamiast kwiatów.
Tekla wyglądała pięknie. Przyszło dużo ludzi. Była bardzo lubiana. Wszyscy o niej mówili z życzliwością. Pomogła wielu osobom. Jak ktoś z naszych znajomy jechał do Chicago, to mówiliśmy: skontaktuj się z Teklą, ona ci pomoże. Sobie skąpiła, a dla innych okazywała zawsze wielkie serce.
Rodzice zadecydowali, że Tekla spocznie w grobie rodzinnym obok brata babci, on też był samotny. Postawiliśmy pomnik. I tak ciotka Tekla wróciła do nas.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?