MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Teatr Wierszalin. Piotr Tomaszuk jako Magister Ludens, czyli Ofiara Wilgefortis jako chrześcijaństwo pełne miłości i równości (zdjęcia)

Jerzy Doroszkiewicz
Teatr Wierszalin - Ofiara Wilgefortis - premiera 13.12.2019
Teatr Wierszalin - Ofiara Wilgefortis - premiera 13.12.2019 Jerzy Doroszkiewicz
„Bóg jest miłością”, ale jaki Bóg i czym miłość jest w XXI wieku zdaje się pytać Piotr Tomaszuk jako Magister Ludens. Ubierając „Ofiarę Wilgefortis” w szaty średniowiecznego misterium, ulicznych korowodów, zachowując niepowtarzalny styl Teatru Wierszalin, na nowo przypomina pytanie o fundament ludzkości, człowieczeństwa. O miłość.

Historia Wilgefortis, jak mało która, znakomicie wpisuje się w sposób myślenia o teatrze Piotra Tomaszuka. Bo przecież to opowieść o przekraczaniu granic, ale też o marzeniu ludzi wieków średnich o równości, braterstwie, wolności. Piotr Tomaszuk z legendy o świętej dziewicy, która wymodliła sobie twarz Jezusa, mężczyzny z brodą, co przypłaciła ukrzyżowaniem, pozostawia w realiach sennego koszmaru, ale drobnymi często elementami stroju bohaterów przypomina, że takie rzeczy mogą wydarzać się tu i teraz, wystarczy tylko otworzyć szeroko oczy.

Ot choćby figur apodyktycznego ojca. Człowieka, który chce rządzić nie tylko królestwem, ale też przede wszystkim swoją rodziną. Spełnienie w boju mu nie wystarcza. Dariusz Matys w tej roli może łamać miecze, giąć zbroję gigantycznej ruchomej rzeźby przedstawiającej jego postać wyrzeźbionej dłutem Mikołaja Maleszy, ale ducha córki nie złamie. Za to stanie się klasycznym sprawcą przemocy domowej. Czyż nie tak traktowano kiedyś izolację krnąbrnych, acz wysoko urodzonych panien, jak nie zamykając je w wieży? Człowiekiem zaślepionym idee fixe, nieczułym na głos własnego dziecka.

Maczystowski narzeczony zachowujący się jak klasyczny kryptogej to kolejna niezwykle intrygująca figura tej wersji „Ofiary Wilgefortis”. Widać, że Mateusz Stasiulewicz bardziej ceni sobie prawdziwą męską przyjaźń zawartą na polu boju z monarchą, pieczętując ją uściskami, niż podbój miłosny. Tu odwagi dodaje sobie alkoholem i wulgarnością, ale i tak zdezerteruje przerażony odmianą przyrzeczonej narzeczonej.

Jest też lud ciemny, ale ufny w cuda, w moc świętych, w zmartwychwstanie. Ma prawo modlić się, wierzyć, ale przerażony widzialnym cudem za chwilę może obrócić się przeciwko cudotwórczyni. Bo dlaczegóż miałaby być wywyższona, kiedy może być poniżona, zredukowana do roli jarmarcznej atrakcji. Siła zawiści jest bowiem równie potężna i wszechogarniająca jak internetowego hejtu.

Piotr Tomaszuk, reżyser, ale i przecież aktor, będąc narratorem, singerem, steruje tempem opowieści, Adrian Jakuć-Łukaszewicz czujnie wzmacnia sceny czasem korzystając jedynie z uderzeń w kawałki drewna, wybijając rytm tej historii. Fantastyczne rzeźby krążą po scenie, skupiony Rafał Gąsowski jako Jezus, podaruje część siebie ziemskiej kobiecie, by samemu być na drugim planie. Planie, w którym dzięki maestrii reżyserskiej Piotra Tomaszuka dzieje się równie wiele, a każda ze scen ze swoją plastycznością, godna jest uwiecznienia przez dawnych mistrzów światłocienia. Są klasyczne dla Teatru Wierszalin sceny zbiorowe, dynamiczne zagarnianie teatralnej przestrzeni, ale wszystko podporządkowane jest wizji Piotra Tomaszuka.

Wilgefortis po trzykroć jest kuszona. I właśnie jedno z pokuszeń ma przecież charakter religijny. Przeciwny (jak pięknie później tę figurę wykorzystał w powieści „Jeremiasz” Piotr Nesterowicz) przyjmuje postać biskupa. Bo Piotr Tomaszuk dyskretnie przestrzega przed wiarą ślepą, bezrefleksyjną, podobnie jak przed bezrefleksyjną, jakąkolwiek, nienawiścią. Czym pokonać kuszenie ma idealnie dopasowana do postaci Wilgefortis Katarzyna Wolak? Ano miłością, wiarą i nadzieją. Zaś jej symboliczne zaślubiny z Jezusem nie mogą nie wyciskać łez.

I nie rzecz tu w zjednoczeniu z Bogiem, być może marzeniu niejednej dewotki, a wieloznaczności symboliki zamiany twarzy. Bo Wilgefortis w relacji z Jezusem nie traci twarzy. Jak przy sakramencie małżeństwa narzeczeni wymieniają się obrączkami, tak przecież Jezus zyskuje w treści dramatu jej twarz, a ona jego. Ofiarowali sobie nawzajem coś, co na ziemi jest tak ważne, tak istotne i coś co dziś, w XXI wieku tak łatwo stracić. Twarz.

Nie wykreowany wizerunek, ale boski zamysł co do zewnętrznej ludzkiej postaci, przez niewierzących określany tylko genotypem. Piotr Tomaszuk zdaje się jednak sięgać dalej, głębiej niż dostrzega mędrca szkiełko i oko. I bardziej uspokaja tych w kryzysie wiary, jeśli nie w Boga, to w moc miłości - znajdziesz Go (Ją), kiedy nie będziesz szukał.

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny