Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr Dramatyczny. Napis to nie Bóg mordu ani nie Rzeź (zdjęcia, wideo)

Jerzy Doroszkiewicz
Wideo
od 16 lat
Bulwarowa komedyjka znad Sekwany najpierw epatuje powtarzanym w kółko wulgarnym określeniem jednego z bohaterów sztuki, a później zmienia się w kpiny z poprawności politycznej. Straszni mieszczanie wchodzą w nowe role, ale i tak pozostaną mieszczanami.

Rzecz jednak w tym, jak to jest napisane, jak przedstawione i jak zagrane. Wiadomo, Białegostoku raczej nie będzie stać na zatrudnienie Christopha Waltza czy Kate Winslet, jednak zestawiając te dwa francuskie teksty, wybrałbym twórczość Yasminy Rezy, która zainspirowała Polańskiego. Reżyserka białostockiego „Napisu” Julia Mark postawiła na tekst Géralda Sibleyrasa. Dzięki temu na scenie widzimy trzy pary, w miejsce dwóch. Scenografią przypomina ubiegłoroczny pomysł Wojciecha Stefaniaka wykorzystany przez Grzegorza Chrapkiewicza w Centrum Kultury w Gdyni.

Sześć foteli przypominających wyjątkowy design lat 60.XX wieku, kojarzące się z ówczesnym wzornictwem tło, sukienka w jaką przyodziana jest Monika Zaborska-Wróblewska pysznie się ze sobą komponują, podobnie jak klasyczny kostium Krystyny Kacprowicz-Sokołowskiej. Obydwie panie mają za to całkiem współczesne buty, w których wyglądają naprawdę z dużą klasą. Za to panowie ubrani są bardziej współcześnie, szczególnie zabawnie wygląda najstarszy scenariuszowo Sławomir Popławski w kolorowych chinosach. Kiedy ze sceny padają słowa o wchodzeniu w XXI wiek, a w tle brzmi muzyka z lat 50. XX wieku, wrażenie pewnej schizofrenii pogłębia się. Doszukiwanie się w komedii post modernistycznego misz maszu byłoby chyba jednak nadużyciem.

Skoro cała akcja, związana z wulgarnym napisem w windzie, rozgrywa się w paryskiej kamienicy w „dobrej” dzielnicy, wiadomo, że na celowniku będą „straszni mieszczanie”. Zagrać jest ich łatwo, bo swoją sztucznością i pseudo intelektualnym bełkotem bawią kolejne pokolenia i dramaturgów, i widzów. Zmieniły się tylko tematy ich dyskusji. Już nie narzekają na służących, a wśród sekretów nie chowają seksu ze służbą czy pokątnych aborcji, ale miast mówić Murzyni z dumą kochają Afroamerykanów, w kółko powtarzając, że najważniejsze są „tolerancja i jawność”. Wyśmiewają nowych lokatorów, że widzą różnice choćby pomiędzy kobietą i mężczyzną, jednocześnie – jak za dawnych lat plotkując i knując spiskowe teorie już nie tylko na temat samego napisu, ale i statusu społecznego nowych sąsiadów. A wszystko t o nie tylko w imię politycznej poprawności, ale i kultu młodości. Jedni objawiają to jazdą na wrotkach, świeżo upieczona matka idiotka potrafi tylko powtarzać extra cool, zaś wszyscy chcą uczestniczyć w święcie chleba. Kiedy ów nowy lokator, ofiara anonimowego windowego graficiarza, zwraca uwagę, że to jeden z najważniejszych symboli chrześcijańskich, francuski dramaturg każe swoim bohaterom oskarżyć go o klerykalizm. Mimo to w zakończeniu tej mało zabawnej w całości farsy, to chleb odegra główną rolę. Czyżby nie wszystko stracone?

W spektaklu występują (na zdjęciu od lewej): Monika Zaborska-Wróblewska, Bernard Bania, Agnieszka Możejko-Szekowska, Miłosz Pietruski, Krystyna Kacprowicz-Sokołowska i Sławomir Popławski

Teatr Dramatyczny w Białymstoku. Obraźliwy napis w windzie o...

Na pewno swojej szansy nie straciła Agnieszka Możejko-Szekowska. Zmieniona nie do poznania przez wielu nie tylko okazjonalnych teatromanów, z szarej zahukanej myszki, która zdaje się być całkowicie we władzy przyczajonego tyrana domowego, staje się samostanowiącą kobietą, a jej krzyku protestu nie powstydziłaby się i Kinga Preiss. Fantastycznie neurotyczny w pierwszej scenie Miłosz Pietruski, jako obrażony napisem Lebrun, później jakby drogą artystycznej mimikry dopasowuje się do kolegów i koleżanek z zespołu. Pod koniec przedstawienia ujawnia się talent komediowy Sławomira Popławskiego, ale wiadomo – role chytrego imprezowego pijaczka zawsze wpadają łatwo w oko.

Reżyserce udało się w tej ascetycznej przestrzeni nieźle pokierować sceną spotkania pani Lebrun z panią Cholley. Monika Zaborska-Wróblewska i Agnieszka Możejko-Szekowska zmieniają się miejscami na fotelach, to skracając to wydłużając dzielący je dystans, a i potraktowanie powitalnego ciasta uzasadnia konieczność ustawienia w kącie sceny kiczowatej palmy. Najbardziej udanie wypada chyba scena nauki rodzenia. Na pograniczu wulgarności, ale i perwersji zdaje się być najbardziej krwistym momentem tego przedstawienia. Warto też docenić odważny, a zarazem inteligentny plakat do spektaklu.

Straszni mieszczanie pozostaną nadal mentalnymi prowincjuszami, nawet jeśli będą chwalili życie w nowej Europie, nie widząc różnicy między Grekiem i Polakiem. Widz jednak chyba mimo wszystko ją dostrzega, podobnie jak umie odróżnić dobre role od złych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny