Minimalistyczna scenografia, jaką przygotował Bartholomäus Martin Kleppek i ustawiony na środku sceny mikrofon mogą być zapowiedzią wszystkiego – od rockowego koncertu przez stand up po rodzaj parteitagu. Po części ta obietnica zdaje się być spełniona – w kpiarski, odpowiadający zdaje się mentalności Witolda Gombrowicza, sposób.
Autora gra Andrzej Kłak, właśnie zwolniony z Teatru Polskiego we Wrocławiu (komplikacje z wyborami dyrektora białostockiego Teatru Dramatycznego są niczym, w porównaniu z sytuacją sceny w stolicy Dolnego Śląska). Na scenie spotyka się z cała galerią postaci, w większości symbolizującą polską emigrację, a w istocie polskie wady i przywary. Jacek Jabrzyk, który wcześniej reżyserował gościnnie „Rewizora” poznał doskonale białostocki zespół i obsadę dobrał bezbłędnie, zaś kostiumami jego wybór wsparł wspomniany już pan Kleppek. Cwałujący z husarskimi skrzydłami Krzysztof Ławniczak w roli Posła/Ministra jest tak obłędny, iż trudno się dziwić, że ten sam patent, tyle że zwielokrotniony powtórzył reżyser wraz z choreografem Mikołajem Mikołajczykiem w przepysznej scenie łowów zakończonej sfingowanym pojedynkiem. Wyśmiewając szlachciurskie i tromtadrackie zapędy Polaków, jednego z biznesmenów, niejakiego Pyckala, scenograf odział w lisią czapę z kitą, jako żywo przypominającą nakrycie głowy sławnych dwie dekady wcześniej T-Raperów znad Wisły. Biorąc pod uwagę groteskowość powieści Gombrowicza – zabieg ten, dzięki być może mimowolnemu przesunięciu akcentów, zyskał taki odbiór.
Cudowne frazy Gombrowicza płynące z ust Krzysztofa Ławniczaka o powinnościach wobec Ojczyzny, o konieczności promowania polskich pisarzy na obczyźnie, później zaś polskiej honoru i odwagi, w drugiej części spektaklu bledną wobec uwypuklonych wątków homoseksualnych. Świetnie zagrany przez Marka Tyszkiewicza „puto” Gonzalo, ze sceny na scenę ujawnia coraz więcej cech niewieścich, by wreszcie wystąpić w błękitnej sukience na wysokich obcasach. Dużo subtelniejszy w roli geja i alkoholika był Marek Tyszkiewicz w monodramie „Spragniony”, ale tu mamy do czynienia z komediodramatem. Zabawna choreograficznie choć nużąca wydaje się scena wyimaginowanej walki pomiędzy Ignasiem (w tej roli Patryk Ołdziejewski, który znów musi grać na gitarze i pokazywać pośladki) i przegiętym sługą Horacjem. Wreszcie obnażając się i ruszając w taniec swoją seksualność ujawnia też sam sceniczny Gombrowicz. W rozmowie dla „Magnesu Kuriera Porannego” Jacek Jabrzyk podkreślał pewien dramat postaci ojca – starego wiarusa i syna, którego wysyła na wojnę, a więc właściwie pewną śmierć. Na scenie Teatru Dramatycznego zdaje się, że nie tylko syn, ale i ojciec odkrywają swoją prawdziwą seksualność, podobnie jak cały obnażony Związek Kawalerów Ostrogi.
W Białymstoku wśród całego stadka „T-Raperów znad Wisły” Maxi Kazem jest opowiadający o swoich łowach na młodych chłopców Gonzalo, szczęściem same łowy (te a la "Pan Tadeusz", nie na na młodych chłopców) to jedna z najlepszych teatralnych scen tego momentami dłużącego się przedstawienia. Szalony finał, zgodny z tekstem Witolda Gombrowicza zostawia widzów w dobrym nastroju, ale ewidentnie zagłusza pytania o patriotyczne obowiązki, o relację Ojczyzna- Synczyzna. Trawestując słowa padające ze sceny: „oby wreszcie coś się zmieniło, oby ruszyć do przodu”.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?