Akcja „Autostrady” rozgrywa się w Arizonie. Dramaturg stopniuje napięcie, zanim widz przekona się, że męki twórcze dopadają niejakiego Charliego Coxa w momencie, kiedy dowiaduje się, że zapadł na stwardnienie zanikowe boczne. Niespełniony pisarz, który do tej pory redagował cudze książki zamierza opisać własne życie. I wtedy pojawia się fundamentalne pytanie – czy może umrzeć ktoś, kto niczego nie przeżył?
Michael McKeever pod płaszczykiem zgrabnie napisanego tekstu każe bohaterom swojego spektaklu zmierzyć się z krytycznym spojrzeniem na własne życie. Muszą się zastanowić, czy to strach, bojaźń przed wyzwaniami, czy marzenie o przysłowiowym świętym spokoju, nie kierowała ich wyborami. Taką postacią jest główny bohater komedii – ów nieuleczalnie chory Charlie Cox. Dopiero, kiedy stanie w obliczu ostatecznej prawdy, zdecyduje się odnaleźć w sobie uczucia.
Reżyserujący przedstawienie Andrzej Mastalerz świetnie obsadził role w „Autostradzie”. Sławomir Popławski jako niedowierzający werdyktowi lekarskiemu redaktor zdaje się być urodzonym do tej roli. Komediowo potraktowana śmierć, jak w najlepszych filmach Woody’ego Allena ma twarz Marka Cichuckiego, zaś ociemniała miłość to drapieżna i seksowna Katarzyna Siergiej. Kiedy Eros i Tanatos biorą w obroty redaktora, można się pośmiać. Wycofana, melodramatyzująca Monika Zaborska i grający rolę tępego osiłka Bernard Bania uzupełniają tę ludzką menażerię.
Zobacz też: