Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoła Talentów. Nie zmarnowali pieniędzy podatników

Jerzy Doroszkiewicz
Premiera musicalu jazzowego Arka Noemi wypełniła salę kameralną Białostockiego Teatru Lalek. Dziewięcioro absolwentów Szkoły Talentów udowodniło, że talent posiada. I co dalej?
Premiera musicalu jazzowego Arka Noemi wypełniła salę kameralną Białostockiego Teatru Lalek. Dziewięcioro absolwentów Szkoły Talentów udowodniło, że talent posiada. I co dalej? Wojciech Wojtkielewicz
Wiele osób włożyło mnóstwo energii, by absolwenci Szkoła Talentów mogli pokazać, że nie zmarnowali czasu i pieniędzy podatników.

O Szkole Talentów pisaliśmy wielokrotnie. O tym, jak powstawała, o kłopotach z nazwą i roszczeniach wdowy po Czesławie Niemenie, a później o rozstaniu z Operą i Filharmonią Podlaską, której miała być naturalnym wsparciem kadrowym. Zagrożoną likwidacją placówkę uratowali - pod pręgierzem opinii publicznej- radni i oto doczekali się pierwszych absolwentów.

Przed dziewięciorgiem młodych ludzi stanęło zadanie karkołomne. Mieli pokazać publiczności polską premierę amerykańskiego musicalu. W dodatku jazzowego i dla dzieci. Na taki pomysł wpadła Agata Obuchowicz, wicedyrektorka Studium Wokalno-Aktorskiego, podczas wyjazdu do Nowego Jorku. Tam poznała Eli Yamina, który zaznajamia amerykańskie dzieciaki z jazzem i jego historią, a nawet - jako pianista, kompozytor i nauczyciel - sam tworzy. Na swoim koncie ma pięć musicali jazzowych dla dzieci i zgodził się, by oparte na kanwie biblijnego potopu bardzo współczesne libretto przełożyć na język polski i wystawić w Białymstoku.

Tego zadania podjęła się grupa utalentowanych nauczycieli i współpracowników Szkoły Talentów. Znana z gry na pianinie w spektaklu "Prohibicja" Ula Kisiel zajęła się przetłumaczeniem libretta. Wydaje się, że z powodzeniem. Zachowana została niemal wszędzie bluesowo-jazzowa fraza, w dialogach czasem usłyszeć można język potoczny, który tak samo trafia do dorosłych, jak i do dzieci - głównych odbiorców spektaklu. Pozostając przy muzyce - świetnie brzmi grający na żywo zespół kierowany przez pianistę Krzysztofa Kulikowskiego z Piotrem Chociejem na kontrabasie, jazzującym gitarzystą Marcinem Nagajewiczem i multisaksofonistą Kamilem Skorupskim.

Cóż warta jednak byłaby muzyka w musicalu bez partii wokalnych?. Przygotowaniem głosów zajęła się bardzo lubiana przez swoich uczniów w Białymstoku dr Ewa Barbara Rafałko. Z każdej z osób grających w musicalu starała się wydobyć najlepsze cechy, a przebojowa pieśń o gepardzie w wykonaniu Moniki Ozorowskiej mogłaby z powodzeniem pojawić się nie tylko w części teatralnej festiwalu Jesień z Bluesem. Młodzi ludzie mają w sobie siłę, śpiewają na głosy i przede wszystkim widać, że im się chce.

Ponieważ spektakl ów był jednocześnie ich egzaminem, nie mogło zabraknąć zadań natury tanecznej. Świetnie zaplanowane sceny zbiorowe to zasługa święcącej niedawno triumfy w roli organizatorki festiwalu Kalejdoskop - Karoliny Garbacik. Znana białostocka choreografka z powodzeniem zapanowała nad zespołem, a scena choćby z przygotowaniami do podróży tytułową arką (z rekwizytami w postaci modnych toreb lotniczych) jest tylko jednym z przykładów zrozumienia istoty musicalu jako wielowymiarowego widowiska.

Ograniczenia - i techniczne i kosztów - zna też doskonale inna białostoczanka - Martyna Stepan Dworakowska. W prosty i pomysłowy sposób przygotowała stroje aktorom, z których każdy musi zagrać po kilka ról. Są ludźmi, by za chwilę, wzorem biblijnej Arki, stać się różnymi gatunkami zwierząt, nie wyłączając pływających żółwi morskich. Dorośli podczas premiery byli zachwyceni, aż strach pomyśleć jakie piski szczęścia usłyszeliby aktorzy musicalu, gdyby grali przed przedszkolakami, szczególnie że w kilku scenach płodne, acz roślinożerne króliczki mogą zostać pożarte przez lwa czy wspomnianego już opętanego bluesem geparda.

I tu, na końcu, musi pojawić się Robert Drobniuch. Zaproszony przez Szkołę Talentów białostocki emigrant (jest dyrektorem kieleckiego teatru "Kubuś") tak poprowadził absolwentów, że korzystając z genialnych rekwizytów (ale i bez nich), odgrywali aktorskie etiudy z zapałem i przede wszystkim z dystansem do siebie. Bo wiedzą, że musical ma być przede wszystkim dobrą zabawą, a jeśli przy okazji libretto nauczy czegoś widzów - o tolerancji, współpracy, poszanowaniu słabszych, to jeszcze lepiej.

Nasi radni słabszych uszanowali i pozwolili szkole przetrwać. Teraz ciekawi mnie tylko, jak przetrwa ów dyplomowy spektakl. Czy podobnie, jak w przypadku większości artystycznych stypendiów prezydenta miasta nie stanie się efemerydą - jak choćby praktycznie niedostępny nawet dla mediów pokaz Joanny Stelmaszuk-Troc, czy wystawiony zaledwie dwukrotnie spektakl-koncert Marii Żynel, czy jednak pojedzie w Polskę. Jestem przekonany, że nawet gdyby aktorom towarzyszył playback (wyłącznie ze względu na koszty) niejeden dzieciak piszczałby z zachwytu oglądając to przemyślane i pełne humoru widowisko w swojej miejscowości. A może Szkoła Talentów wykształciła już jakiegoś menedżera, który zadba, by zanim absolwenci rozjadą się po świecie, jak najwięcej mieszkańców Podlaskiego mogło zapłacić i zobaczyć na własne oczy, jakie skarby wyrosły w Białymstoku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny