Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szewski poniedziałek. Oddał swoją duszę Bogu lub szatanowi.

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Reklama magazynu z obuwiem Marii i Romana Samitowskich z 1912 roku.
Reklama magazynu z obuwiem Marii i Romana Samitowskich z 1912 roku. Fot. ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Szewc Wincenty Młyńczyk, jak zwykle czekał na klientów, których nie było. O godzinie 13., nie widząc dla siebie żadnej przyszłości, poszedł do mieszkania i wypił esencję octową. Niestety zmarł.

Dosłowny szewski poniedziałek wydarzył się w Białymstoku 15 marca 1926 roku. Na ulicy Lipowej, naprzeciw cerkwi, w okazałej kamienicy Jankiela Epsztejna, od początków XX wieku swój "Magazyn Obuwia Damskiego, Męskiego i Dziecinnego" miał mistrz cechu szewców m. Białegostoku Roman Samitowski.

Szewc był to doskonały. Wykonane przezeń buty nagradzano złotymi medalami na wystawach od Rostowa nad Donem aż po Neapol, a jego sklep cieszył się wielką renomą wśród białostoczan.

I oto w marcowe poniedziałkowe popołudnie wybuchła sensacja. "Pan Roman Samitowski, właściciel sklepu z obuwiem został aresztowany". Opowiadano, jak to na "własne oczy" widziano szewca prowadzonego "środkiem ulicy do kryminału".

Ktoś inny opowiadał, że kilku policjantów "ciągnęło go po ulicy". Nikt jednak nie potrafił powiedzieć co się stało.

Wkrótce cała afera wyjaśniła się. Okazało się, że Samitowski w towarzystwie policjantów poszukiwał swojego subiekta Kazimierza Pławskiego, który ukradł z magazynu 24 pary obuwia.

Był on synem ogrodnika zatrudnionego w województwie. Jakież było zdziwienie, gdy 18 par trefnych butów odnaleziono na strychu urzędu. Sensację podgrzało jeszcze to, że wspólnikiem Pławskiego był Władysław Wandali.

Chłopiec ów był krewnym słynnego w Białymstoku powstańca z 1863 roku, Mamerta Wandali. Trzecim złodziejaszkiem okazał się ich kolega Ryszard Gonecki. Wszystkich chłopców mających po 14, 16 lat osadzono w areszcie. Sensacja pękła, ale ten poniedziałek długo był jeszcze wspominany przez szewca Samitowskiego.

O wiele bardziej dramatyczna szewska historia wydarzyła się 19 lipca 1926 roku. W kamienicy Tryllingów na rogu Lipowej i Nowego Świata mieścił się Magazyn Obuwia Wincentego Młyńczyka, założony w 1889 roku. Po I wojnie, podupadający na zdrowiu i starzejący się Wincenty przekazał rodzinny interes energicznemu juniorowi - Stanisławowi.

To on wprowadził, jako jeden z pierwszych w Białymstoku, sprzedaż ratalną skierowaną jednak wyłącznie do "Panów Urzędników i Pracowników Urzędów Państwowych". Mogli oni nabyć buty za pół ceny, a na resztę Młyńczyk udzielał kredytu. Otrzymać go można było "na mocy imiennych zaświadczeń władzy przełożonej".

Tymczasem do domu Wincentego Młyńczyka, na Starobojarską 20 zaczęła zaglądać bieda. Mistrz Wincenty próbował jakoś jej zaradzić. Otworzył nawet niewielki zakład naprawy obuwia, ale niewiele z tego wychodziło. W feralny dzień Młyńczyk, jak zwykle czekał na klientów, których nie było. O godzinie 13, nie widząc dla siebie żadnej przyszłości poszedł do mieszkania i wypił esencję octową. Próbowano go ratować.

Niestety, po przewiezieniu do szpitala nieszczęśnik zmarł.

Bohaterem jeszcze bardziej ponurej historii był inny białostocki szewc, Józef Majewski. 6 listopada 1926 roku posterunek policji na dworcu PKP został powiadomiony, że w odległości kilometra od stacji, tuż za zielonym mostem, w miejscu, gdzie odchodziła bocznica kolejowa do fabryki Sztejna, leży trup. Widok był makabryczny. Mężczyzna miał poderżnięte gardło (brzytwa leżała obok) i wbity w okolice serca sztylet. Policjanci zanotowali skrupulatnie, że denat miał "twarz zalaną krwią, zbroczone ubranie oraz buciki".

Szybko ustalono, że był to 28-letni Józef Majewski, bezrobotny szewc z szosy Żółtkowskiej. W śledztwie odtworzono ostatnie godziny jego życia. Otóż poprzedniego dnia odwiedził on swą narzeczoną, mieszkającą przy Grunwaldzkiej 25. Wspominał jej o swojej ciężkiej sytuacji materialnej. Rozstając się z panną powiedział, że widzą się po raz ostatni i wyszedł.

Zaniepokojona dziewczyna znalazła list, który Majewski zostawił. Pisał w nim, że to jego ostatnie słowa, i że znaleźć go będzie można na polu za "zielonym mostem".

Zrozpaczona panna, nie bacząc na listopadowy, ponury wieczór pobiegła na wskazane miejsce, lecz z powodu ciemności nie znalazła ukochanego. Dopiero w niedzielny poranek idący do pracy kolejarz zauważył zwłoki. Przy zmarłym znaleziono list. Ostatnie jego zdanie brzmiało: "Oddaję swoją duszę Bogu lub szatanowi". A następnego dnia, jakby nigdy nic, nastał kolejny szewski poniedziałek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny