Katastrofa na Motławie w 1975 roku
To było 100 - 200 metrów na północny wschód od miejsca, gdzie dziś oba brzegi Motławy na Ołowiance i ulicy Wartkiej spina zwodzona kładka. 47 lat temu przystań Sienna Grobla z ulicą Wiosny Ludów połączyła przeprawa, obsługiwana przez dwa niewielkie promy. Jednostki były pozbawione własnego napędu, w poprzek Motławy przemieszczały się dzięki mechanizmowi linowemu. Bywały kursy, w czasie których na pokładzie jednego promu znajdowało się nawet 75 osób. Zbyt dużo jak na wielkość promu.
Tak też było 1 sierpnia 1975 roku. Był piątek, trwały przygotowania do Jarmarku św. Dominika. Część ludzi wracała z plaży w Stogach do Śródmieścia. Pech chciał, że po ulewie padła linia tramwajowa. W Gdańsku było też sporo turystów, a wielu korzystało z promów pływających tego dnia przez Motławę.
Około godz. 15 prom nr 2 zatonął, w gwałtownej katastrofie. Utonęło 18 osób. Na atak serca zmarł także ówczesny dyrektor Urzędu Morskiego. Zawału doznał w trakcie toczącej się przed sądem sprawy. Niektórzy nazywali go 19 ofiarą tej tragedii.
Wyrok
Sprawę katastrofy prowadziła Izba Morska przy Sądzie Wojewódzkim w Gdańsku. O spowodowanie wypadku oskarżono Jerzego Kozłowskiego, który pełnił funkcję kierownika promu. W trakcie procesu wyszło na jaw, że promowy cierpiał na niedosłuch, co miało kluczowe znaczenie dla bezpośredniego przebiegu tragedii. Stwierdzono również encefalopatię (uszkodzenia mózgowia, które mogą prowadzić do różnego rodzaju zaburzeń). Ponadto orzeczono u kierownika promu... lekkie upośledzenie.
Wyrok zapadł w styczniu 1977. Promowy skazany został na 11 miesięcy pozbawienia wolności, z zawieszeniem na 3 lata. Wcześniej, pod koniec listopada 1975 roku Izba Morska orzekła, że winę za katastrofę ponosi Zarząd Dróg i Mostów w Gdańsku, który był właścicielem promu. Ustalono też, że do tragedii przyczyniły się również Urząd Morski w Gdyni i Kapitanat Portu w Gdańsku.
Problemem było dopuszczenie promów do służby. Jednostki nie miały zbiorników balastowych, nie posiadały wyróżnionych dziobu i rufy (tędy wsiadali i wysiadali pasażerowie). Były to właściwie tratwy z ustawionymi ławkami, z zadaszeniem z blachy i plandeki, przymocowanymi do metalowego stelaża.
Izba Morska stwierdziła w postępowaniu, że już sam system własności i odpowiedzialności promów pozostawiał wiele do życzenia. „Armatorem” jednostek była… Dzielnicowa Rada Narodowa, a użytkował je Zarząd Dróg i Mostów. Wg orzeczenia Izby, naprawy promów, modernizacje i ulepszenia, były prowadzone w sposób nieprofesjonalny, bez zachowania procedur właściwych dla tego typu jednostek. Niewłaściwe były procedury przewozu pasażerów. Źle dobierano pracowników, a szkolenia „szyprów” trwały bardzo krótko i miały wg części zeznań, „charakter symboliczny”. Część z nich spożywała alkohol w miejscu pracy. Co najważniejsze, same promy nie spełniały warunków bezpieczeństwa. Kłopotem była ich konstrukcja. Na ich pokładach brakowało też odpowiedniej liczby środków ratunkowych.
Promy nr 1 i nr 2 kursowały między ulicą Wiosny Ludów a przystanią Sienna Grobla z całkowitym lekceważeniem zasad. Jakby nic, nigdy nie mogło się stać na odcinku Motławy liczącym nieco ponad 50 metrów.
Obraz tragedii
Kilka minut po katastrofie ówczesny kapitan Portu Gdańskiego Zbigniew Grabski otrzymał wiadomość o zatonięciu promu. Natychmiast udał się szybką motorówką i przy użyciu sprzętu ratowniczego Portu i Ligi Obrony Kraju przystąpił wraz z innymi do akcji ratunkowej. Natychmiast przystąpiła też do niej załoga statku wycieczkowego „Maryla”, który brał w udział w wypadku i był tuż przy miejscu zatonięcia promu.
Do pomocy włączono też jednostki specjalne Marynarki Wojennej. Po wyciągnięciu kilku ciał dźwig ze Stoczni Gdańskiej przystąpił do podnoszenia statku. Znaleziono w nim 15 zwłok „przyczepionych do sufitu” - tak brzmi fragment notki dotyczący katastrofy w popularnej Wikipedii.
W filmie dokumentalnym emitowanym w TVP Historia z serii Nieznane katastrofy (pt. Prom na Motławie), mieści się relacja Andrzeja Liszewskiego, nurka Marynarki Wojennej, który miał zlustrować miejsce katastrofy, dzień po zdarzeniu. To wtedy nurek znalazł jeszcze dwa ciała - pod kadłubem statku wycieczkowego „Maryla” zaplątane w linę stalową były zwłoki 10-letniego chłopca. Parę metrów dalej Andrzej Liszewski znalazł jeszcze ciało starszego mężczyzny.
W dokumencie o katastrofie opowiadał też ocalały z katastrofy Józef Piechowski. Znalazł się on w wodzie w momencie wypadku, ale zdołał wydostać się na powierzchnię. Zdołał też ocalić jeszcze jednego pasażera.
ZOBACZ TAKŻE: Sternik Czarnej Perły sprowadził katastrofę w ruchu wodnym. Usłyszał zarzut
Gdyby usłyszał syrenę
W piątek 1 sierpnia 1975 roku, przed godziną 15 na prom przy Siennej Grobli weszło około 40 osób. W większości gdańszczanie - kobiety, mężczyźni, matka z dziecięcym wózkiem… To właśnie o niej i jej maleństwu często wspominali świadkowie katastrofy i rozbitkowie.
Ludzie siedzieli na ławkach pod ciasnym dachem promu nr 2. Prom zaczynał odpływać w kierunku Wiosny Ludów. Zbliżał się jednak płynący Motławą, w kierunku morza statek białej floty „Maryla”.
- Ktoś, kątem oka, zauważył płynącą Motławą „Marylę”, jeden ze statków „białej floty”. Ktoś na nabrzeżu słyszał, jak syrena „Maryli” ostrzega załogę niezacumowanego promu, który pod wpływem fali wywołanej przez pływające po rzece jednostki niebezpiecznie, bez kontroli oddalał się od brzegu… Człowiek obsługujący prom początkowo nie zwrócił uwagi na dźwięk syreny z „Maryli”. Trzeba było interwencji jednego z pasażerów, by zdał sobie sprawę z położenia jednostki - pisała w „Dzienniku Bałtyckim” Dorota Abramowicz (artykuł pt. Zapomniana historia Gdańska).
To był kluczowy moment - sąd ustalił, że niedosłyszący „promowy” zareagował niewłaściwie.
- Zareagował nerwowo - natychmiast zacisnął szczęki urządzenia napędowego na linie.
- Był przekonany, że dzięki temu prom znów przybije do nabrzeża. Popełnił tym samym koszmarny błąd - zaciśnięcie szczęk sprawiło, że naprężyła się lina, łącząca jednostkę z drugim brzegiem Motławy. O podniesioną linę zaczepiła sunąca środkiem rzeki „Maryla”. Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie - pisała Dorota Abramowicz.
„Maryla”, płynąca z prędkością marszową, zaczęła holować liny swoim dziobem, gwałtownie szarpiąc przymocowanym do nich promem. Ten przechylił się, przez burty zaczęła wlewać się woda. Prom nr 2 przewrócił się na dno i zatonął w ciągu zaledwie 60 sekund. Świadkowie wspominali o „kotle”, bulgocie wody pochłaniającej prom. Także o krzykach pasażerów wywracającej się, tonącej jednostki.
Największe szanse ratunku mieli ci, którzy byli najbliżej brzegu rzeki. Zdołali wyskoczyć do płytkiej wody. Ocaleli także ci, który wpadli do głębszej wody, ale umieli pływać i nie zostali wciągnięci przez wir powstały w miejscu tonącego promu. Pułapką stało się prymitywne zadaszenie jednostki. W chwili gdy statek zaczepił linę, ławki i wyposażenie poprzewracały się, tarasując wyjście. Uwięzieni w „kabinie” ludzie zginęli. Łącznie 18 osób, w tym widziana przez świadków matka z dzieckiem w wózku. Wielu zastanawiało się, czy gdyby Jerzy Kozłowski nie napiął lin holujących prom, do katastrofy by nie doszło. Wielu wskazywało, że umieszczenie linowej przeprawy promowej na ruchliwej Motławie leżało u samych źródeł katastrofy.
1 sierpnia 1975 roku, dokładnie 47 lat temu, Gdańsk pogrążył się w żałobie.
Korzystałem z: „Nieznane katastrofy Prom na Motławie” - film dokumentalny TVP Historia, „Katastrofa promu na Motławie” - Bohdan Szermer, Tadeusz Głuszko (magazyn „30 Dni”), „Zapomniana historia Gdańska. 37 lat temu zatonął prom na Motławie” - Dorota Abramowicz („Dziennik Bałtycki”).
Zmiany w prawie o sprzedaży alkoholu
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?