Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szalet miejski wraca do centrum Białegostoku. Wiemy, gdzie był pierwszy w mieście.

Fot. Archiwum
Tak wyglądał park im. ks. Józefa Poniatowskiego przy teatrze.
Tak wyglądał park im. ks. Józefa Poniatowskiego przy teatrze. Fot. Archiwum
Pierwszy szalet publiczny w Białymstoku pojawił się w latach 20. ubiegłego wieku, w ogrodzie miejskim. To dzisiejszy park im. ks. Józefa Poniatowskiego przy teatrze.

Pardon miłe Panie, wiem, że nie uchodzi o takich rzeczach nawet myśleć, a co dopiero pisać. Ale zainspirowała mnie wieść, że oto będziemy mieli szalet miejski w centrum miasta. To niebywały postęp cywilizacyjny. Śpieszę wiec nadrobić zaległości w historii siusiania.

Niestety pierwsza konstrukcja miejskiej toalety z lat 20, była nad wyraz niedoskonała. Składała się bowiem z wykopanych w ziemi jam, osobnych dla pań i dla panów, które okolone były drewnianymi parawanami. Urządzenie nie dawało ani poczucia intymności, ani nie spełniało wymogów higienicznych. Dostarczało za to innych doznań.

Oto z nastaniem wiosny 1926 r., w pewną kwietniową niedzielę park zaroił się od spacerowiczów. Słońce miło grzało, przeto oblegano pawilon Raj, w którym serwowano napoje. W konsekwencji tego oblężenia pojawiała się wizyta w szalecie.

Przewidział to pewien podtatusiały osobnik, który wdrapał się na szczyt ścianki przepierzenia, oczywiście w części damskiej, i z wyżyn obserwował, co też tam się w środku dzieje. Licznie spacerująca wokół publiczność zwróciła uwagę na tego amatora mocnych wrażeń i zaczęła doń pokrzykiwać, aby natychmiast zlazł z przybytku i zaprzestał swego niecnego procederu. Jegomość posłuchał. Będąc już na ziemi, oburzonemu audytorium (głównie mężom czekającym na żony) oświadczył, że jest elektromechanikiem i przyglądał się jakby tu oświetlić toaletę. Białostoczanki pomne szaletowych niedogodności chętniej szły za potrzebą w plener. Ale i tu łatwo było o skandal. W 1935 r. wywołała go pewna matrona. Przechodziła ona tuż obok synagogi przy ul. Żydowskiej (Białówny), kiedy poczuła, że musi przykucnąć w "celu bliżej nieokreślonym". Okoliczności jej sprzyjały, bo wokół nikogo nie było. Lecz nagle z synagogi wyszli wierni po skończonych modłach. Awantura była straszna, a jaki wstyd.

Podobne profanacje działy się w soborze na placu Wyzwolenia. Tę potężną świątynię zaczęto budować w 1898 r. Miała być pamiątką 300-lecia panowania dynastii Romanowów. Po 1919 r. nieukończona budowla zaczęła popadać w ruinę. Aby nie dopuścić do i tak postępującej dewastacji władze miejskie otoczyły cerkiew zaporą z drutu kolczastego. Ale nie stanowiła ona żadnej przeszkody dla dzieci. Co gorsza do soboru zaglądało licznie "mieszczaństwo białostockie bez różnicy płci, wieku i wyznania dla załatwienia swych różnogatunkowych potrzeb naturalnych".

Kto nie doleciał w ustronne miejsce, załatwiał się w bramach kamienic. Liczne odwiedziny przechodniów dały się we znaki właścicielom z Warszawskiej. Jesienią 1935 r. na kamienicach pojawiły się szyldziki: "Nie wolno zanieczyszczać korytarza i bramy. Winni będą karani sądownie". Na te pogróżki rozsierdził się redaktor "Echa białostockiego", grzmiąc w obronie demokracji - jak to, sąd za sikanie?

Ale siusiu i tak trafiło przed oblicze Temidy, choć nie jako casus brama, ale jako corpus delicti w rodzinnych utarczkach. Przy ul. Giełdowej (Spółdzielcza), pod 10, mieszkał Icko Warat. Waratowie to była znana kupiecka rodzina. Mieli kilka sklepów z odzieżą.

Owdowiały Icek żył z synem i jego żoną. Aż tu pewnego dnia w 1934 r. 70-letni Icek ożenił się z hożą 40-latką. Syn i synowa poczuli się zagrożeni, a i nowa mamusia nie pozostawała im dłużna. Spokojne życie Waratów przeistoczyło się w istny dom wariatów. Awantury, kłótnie, a nawet bójki były na porządku dziennym. I oto na początku 1936 r. stary Warat, niby to pod pretekstem zawarcia zgody, przygotował synowej śniadanko. Z ujmującym uśmiechem przyniósł jej do sypialni kanapeczki z konfiturą i kubek z herbatą.

Wnet jednak okazało się, że to nie herbata, tylko Icek nasiusiał do kubka. Rozwścieczona, opita Ickową herbatą synowa darła się, że cała ulica słyszała: "Zabiję tę starą sobakę". Stary nie namyślając się wiele, podał ją do sądu za obrazę było nie było ojca, w rewanżu synowa złożyła pozew w sprawie pojenia jej urynoherbatką przez teścia.

Oj dobrze, że wkrótce będziemy mieli szalet publiczny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny