Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Syberiada polska" oczami Sybiraków

Janka Werpachowska [email protected]. 85 748 95 44
Jadwiga Tworkowska miała 11 lat, kiedy znalazła się w Krasnojarskim Kraju.
Jadwiga Tworkowska miała 11 lat, kiedy znalazła się w Krasnojarskim Kraju. Anatol Chomicz
Trochę za ładny ten film. Wszyscy są tu tacy czyści, wygoleni, nieźle ubrani w butach. A tam walonki to był szczyt marzeń, owijało się nogi szmatami - przyznają Sybiracy. - Ale nawet jeżeli jest w tym filmie tylko 30 procent prawdy, to i tak dobrze, że on powstał - mówi Tadeusz Chwiedź, prezes Związku Sybiraków.

Janusz Zaorski nie bez powodu odczuwał tremę przed przedpremierowym pokazem filmu "Syberiada polska" w Białymstoku. Chociaż miał już za sobą pierwszą taką projekcję w Warszawie, to dopiero w naszym mieście miejsca na sali kinowej zajęła liczna grupa Sybiraków. A to widzowie, którzy mogli na gorąco komentować rzeczywistość ukazaną na ekranie i porównywać ją z tym, co sami przeżyli na Nieludzkiej Ziemi. I w wielu miejscach obraz wykreowany przez reżysera, scenografa i aktorów daleko odbiegał od tego, co utrwaliło się na zawsze w ich pamięci.

Byłam w Krasnojarskim Kraju

Trudno jest porównywać przeżycia Sybiraków, bo zawsze mamy do czynienia nie tylko z indywidualną historią, ale też z bardzo subiektywną jej oceną. Inaczej wywózkę i lata spędzone na Syberii zapamięta dziecko, inaczej osoba dorosła, która już wtedy w pełni świadomie odbierała i oceniała rzeczywistość. Inaczej na film Zaorskiego patrzeć będą ci, którzy pracowali na kołchozowych czy sowchozowych polach, a inaczej ci, którzy wyrąbywali tajgę, wciąż poganiani, bo wojsko potrzebowało drewna. Ale jedni i drudzy zapamiętali zasadę, którą powtarzano im kilka razy dziennie: "Kto nie pracuje, ten nie je".
Jadwiga Tworkowska była na białostockim pokazie filmu "Syberiada polska". Nie ukrywała wzruszenia po wyjściu z sali kinowej.

- Byłam właśnie tam, gdzie toczy się akcja filmu, w Krasnojarskim Kraju - opowiada. - W grupie zesłańców, którzy pracowali przy wyrębie tajgi.

Jadwiga Tworkowska została wywieziona na Syberię razem z mamą i dziewięcioletnią siostrą. Sama miała wtedy 11 lat.

- To było jak chichot historii - mówi. - Bo w tym czasie, kiedy nas ładowano do "ciepłuszek", z megafonów ulicznych płynęły komunikaty o wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej. Hitler z sojusznika stał się zdrajcą Stalina. To było 22 czerwca 1941 roku.

Ojciec pani Jadwigi wcześniej został aresztowany przez NKWD - tylko za to, że przed wojną był wójtem w jednej z podaugustowskich wsi.

- Przepadł bez wieści, dopiero wiele lat po wojnie, kiedy rodzina nie ustawała w poszukiwaniach, dostaliśmy z Mińska kopię pisma, z którego wynikało, że wydany został na niego wyrok śmierci. I że ten wyrok wykonano. Ale nie było tam informacji, ani kiedy, ani gdzie został pochowany - opowiada pani Jadwiga.

Dwie dziewczynki: jedenastoletnia Jadwiga, jej dziewięcioletnia siostra i ich matka znalazły się 22 czerwca 1941 roku w wagonie bydlęcym, jednym z wielu w składzie podstawionym na augustowskim dworcu kolejowym.

- Mama była bardzo chora, osłabiona, kilka dni wcześniej wyszła ze szpitala - wspomina Jadwiga Tworkowska. - Jechaliśmy ponad miesiąc.

Podkreśla, że sceny załadunku zesłańców do "ciepłuszek", jak nazywano towarowe wagony przystosowane naprędce do transportu ludzi, nie wyglądały tak, jak na filmie.

- Tutaj reżyser pokazał wielki chaos, przepychanie się, upychanie ludzi na siłę. A ja pamiętam, że wszystko było dokładnie policzone, każdy miał wyznaczone dla siebie i rodziny miejsce.

Pamięta, że podczas kilkutygodniowej podróży w ich wagonie na świat przyszło co najmniej dwoje dzieci. Żadne nie przeżyło gehenny.

- Warunki sanitarne, brak jedzenia, wody, smród i duchota nie dawały szans noworodkom.
Końcowym przystankiem był sklecony z bali sześcian, stojący na gołej, ubitej ziemi. Od tej pory to miał być ich dom.

- Nie było żadnych sprzętów, stołu, ławy czy choćby jakiejś prowizorycznej pryczy - wspomina. - Ledwo żywe ze zmęczenia położyłyśmy się prosto na klepisku i zasnęłyśmy. W nocy obudziły nas strugi zimnego błota, lejące się na nas z sufitu.

Okazało się, że zbity z drewnianych bali dach został przysypany warstwą ziemi: to było dość powszechne na Syberii rozwiązanie. Z czasem na takim domku wyrastała trawa, mchy, nawet drzewka-samosiejki i w rezultacie powstawała całkiem dobra izolacja i od letnich upałów, i od syberyjskich mrozów. Jednak ulewny deszcz był dla takiego dachu zabójczy - zwłaszcza zanim warstwę ziemi wzmocniły korzenie rosnących w niej roślin.

- Te filmowe baraki wyglądają nieprawdziwie, ale może gdzieś takie były - mówi Jadwiga Tworkowska. - Nie wszędzie było tak samo. Niektórzy przecież wysadzani byli w szczerym polu i mieli sami sobie sklecić jakieś domki albo wybudować ziemianki.

Za słaba na wyręb

- Mama wciąż bardzo źle się czuła - kontynuuje swoją opowieść Jadwiga Tworkowska. - Nawet nasi oprawcy zdawali sobie sprawę, że nie może chodzić do tajgi na wyręb, jak inni dorośli. Ale przecież była zasada: kto nie pracuje, ten nie je. Znaleźli dla mamy zajęcie - siedziała na stróżówce. Ale dostawała mniejsze racje żywnościowe.

Nikt nie zajmował się dziećmi zesłańców. Dorośli szli do tajgi, a dzieciaki były pozostawione same sobie. Te, które dawały radę, też szły na wyręb, bo to zawsze była okazja, żeby zdobyć coś ekstra do jedzenia. Dzieci biegały też na kołchozowe pola, po pozostawione przez żniwiarzy kłosy albo przegapiony gdzieś w bruździe ziemniak.

- Sowieci traktowali to jak kradzież. Nawet zimą, kiedy wydłubywaliśmy z zamarzniętej ziemi na wpół zgniłe ziemniaki czy buraki. Dorosły szedł za coś takiego do więzienia, w którym najczęściej umierał. Dzieciakom najwyżej dali lanie. Głód był straszny, więc trzeba było ryzykować.

Ponieważ czas zsyłki pani Jadwigi i jej rodziny przypadł już na okres wojny sowiecko-niemieckiej, w okolicy zaczęło przybywać sierot wojennych. Powstał dla nich dom dziecka, do którego mogły się też zgłaszać dzieci zesłańców - do dziesiątego roku życia.

- Ponieważ było nam bardzo ciężko, mama postanowiła, że siostra pójdzie do domu dziecka. Ale ona tak płakała, tak tęskniła za mamą, że zapadła decyzja: dokonamy podmiany. I na jej miejsce trafiłam ja. Nikt się nie zorientował.

W domu dziecka pani Jadwiga skończyła szkołę podstawową. A najważniejsze, że miała co jeść. Nie tak, żeby się najeść do syta, ale już nie cierpiała głodu.

- Trochę za ładny ten film. Wszyscy są tacy czyści, wygoleni, nieźle ubrani, w butach. Tam walonki to był szczyt marzeń, owijało się nogi szmatami i obwiązywało sznurkiem. A ci sowieci w mundurach jak prosto od krawca, w białych kożuchach. Koni też nikt tam nie widział. Do wozów zaprzęgało się chude krowy.

Tadeusz Chwiedź, prezes Związku Sybiraków, stwierdził podczas konferencji prasowej:

- Nawet jeżeli w tym filmie jest tylko 30 procent prawdy, to i tak dobrze, że on powstał.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny