Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Święto Niepodległości. Pani Regina urodziła się 11.11.1918

Julita Januszkiewicz
Regina Drozdowska ze wsi Zalesiany koło Białegostoku
Regina Drozdowska ze wsi Zalesiany koło Białegostoku Julita Januszkiewicz
Jestem rówieśniczką polskiej niepodległości. Przeżyłam historię naszej ojczyzny - cieszy się Regina Drozdowska ze wsi Zalesiany koło Białegostoku. Urodziła się dokładnie 11 listopada 1918 roku.

- Polska jest stale młoda, bo coraz na nowo odradzana. No i ja też czuję się młoda - śmieje się Regina Drozdowska, ze wsi Zalesiany koło Białegostoku. Powoli szykuje się do swoich urodzin. Solenizantka podobnie jak niepodległa Polska będzie świętować 93 urodziny. Pogodnie uśmiechnięta, starannie ubrana, grabi liście w ogrodzie. Robi porządki, bo lubi czystość. Z chęcią przysiada też na dłuższą pogawędkę.

W kuchni jest przyjemnie i ciepło. W kaflowym piecu trzaska ogień. Pod ścianą stoi drewniana komoda, obok maszyna do szycia Singer, jeszcze przedwojenna. Na parapecie kwitną pelargonie.

Pani Regina mimo sędziwego wieku, nie narzeka na pamięć. Z uśmiechem na twarzy opowiada o swoim dzieciństwie, rodzinie, wojnie oraz dorosłym życiu.

- Przeżyłam całą historię naszej ojczyzny. Razem szłam z nią przez tyle lat. I tak jak w Polsce, w moim życiu też nie było słodko - podkreśla.

Regina przyszła na świat jako ostatnie z dzieci Kalinowskich. Rodzice doczekali się sześciu córek i dwóch synow. Mieszkali w Zalesianach, w tak zwanych czworakach, przy dworze. Zajmowali dwie nieduże izby.

Majątkiem zarządzał Wernabir - Rosjanin. Dwór miał okazały, drewniany. Wiodły do niego szerokie, kamienne i półokrągłe schody. A na środku podwórza stała studnia. Po drugiej stronie drogi znajdowała się duża obora dla krów, a w dalszej części stajnia. Nieco na prawo stała wielka stodoła i spichlerz.

- Rodzice pracowali w majątku. Ojciec Stanisław był gajowym. Czasem dorabiał u niewodnickiego księdza Dowbora. Mama pomagała w polu oraz przy dojeniu krów - wspomina.

Dzieciństwo nie było łatwe

Kiedy Regina miała zaledwie osiem miesięcy, ojciec zmarł na tyfus. W domu zaczęła się bieda. Zabrakło nie tylko ojca, jego opieki, ale i jedzenia. Czasy były przecież trudne. Utrzymanie rodziny spadło na barki matki. Kobieta ciężko pracowała. Starsze dzieci musiały wcześnie wstawać rano, by paść krowy. Nie było czasu na naukę. Nieraz inspektor szkolny upominał matkę, że dzieci zamiast w szkole, widuje na polu.

- Bo uczyliśmy się tylko zimą w szkole powszechnej w Tołczach. Lekcje odbywały się też po domach - opowiada pani Regina. - Takie były czasy. Nie było wtedy opieki społecznej. Trzeba było jakoś radzić sobie samemu. Do Białegostoku siostry szły pieszo dziesięć kilometrów, by na rynku sprzedać mleko. Ale wtedy nikt na to nie narzekał.

Za pracę w majątku lub u bogatszych gospodarzy płacono im zbożem i ziemniakami. Żyli więc bardzo skromnie. Z dzieciństwa pani Regina pamięta, jak matka ścierała w ręcznych żarnach ziarno na mąkę. Z rzadkiego sita robiła kaszę, a z gęstego mąkę, którą zasypywała gotujące się mleko, aż zgęstniało. Tak przygotowywano popularną wtedy potrawę nazywaną lemieszką. Często gotowano też zupę z melona. Dojrzałe krojono na kawałki, wrzucano do wrzątku i drewnianą łyżką rozgniatano na papkę. Potem dodawano ryż lub mleko. A marmoladę robiono z buraków.

W latach trzydziestych, pani Regina zatrudniła się u Żydów w Białymstoku, jako służąca. Miała swój pokój. Sprzątała, gotowała, nauczyła się też szyć. Jej rodzinie było już o wiele lżej. Tak minęło sześć lat. Tymczasem hitlerowcy zaatakowali Polskę. Regina wróciła do rodzinnej wsi.

Wojenna miłość

Jeszcze przed wojną w Zalesianach zamieszkała rodzina żydowska. Mojżesz Żagier kupował od okolicznych rolników mleko, które następnie sprzedawał w Białymstoku. Tak utrzymywał rodzinę. Za sowieckiej okupacji ich życie było spokojne.

Gehenna zaczęła się jak weszli Niemcy. Żeby się ratować, Żagierowie przechrzcili się na wiarę katolicką. Zmienili też nazwisko na Żagierowicz.
Niestety, w 1942 roku zostali aresztowani, a potem trafili do Treblinki. Uratował się tylko syn Marian. Ostrzegli go ludzie.

Pomogli mu przygotować kryjówkę w lesie. Mężczyzna ukrywał się także na plebanii w Niewodnicy. Przyszło wyzwolenie. Marian nie miał rodziny i domu. Nie miał więc gdzie się podziać. - Zlitowaliśmy się więc nad nim i przyjęliśmy go pod swój dach. No i pewnego dnia oświadczył mi się - opowiada pani Regina.

W 1944 roku młodzi wzięli ślub w kościele w Niewodnicy. Regina miała na sobie skromną, niebieską sukienkę. Jednak przeżycia wojenne odbiły się na zdrowiu Mariana. Zmarł w lipcu 1945 roku.

Regina nie była zbyt długo wdową. Po dwóch latach ponownie wyszła za mąż.

- Mąż był dobrym człowiekiem. Pracował w cegielni w Markowszczyźnie, a ja zajmowałam się domem i gospodarstwem. Dochowaliśmy się czworga dzieci. Owszem, żyło się ciężko. Budowaliśmy dom. W sklepach nie było materiałów. A przecież dzieci też rosły. Trzeba było kupić im ubrania i książki do szkoły. Ale jakoś przeżyliśmy te wszystkie lata razem, w zgodzie i zrozumieniu - wspomina jubilatka.

W czasach PRL-u świętowanie było zabronione

Przez cały PRL obchody odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku były zabronione. Ale pani Regina wychowała swoje dzieci w patriotyzmie i wierze. Opowiadała im, że jest rówieśniczką wolnej Polski. Nie miała kłopotów z powodu daty swoich urodzin. Nikt tego nie kojarzył. Zresztą któżby pamiętał o zwykłej kobiecie.

Ale ona sama bardzo się interesowała zmianami w Polsce po 1989 roku. Pamiętne wybory, potem przyłączenie Polski do Unii Europejskiej. Pewnie, że się cieszyła. Przecież każdy widział, jak się wszędzie zmieniło. Z tym, że nie wszystkim żyje się dobrze.

- Najbardziej boli mnie, że tylu młodych ludzi nie ma pracy, musi wyjeżdżać za granicę za chlebem - smuci się.

Regina Drozdowska od ponad dwudziestu lat jest wdową. Mieszka sama. Ale nie narzeka. Oby tak dalej. Jak mówi, tylko serce trochę zaniemogło ostatnimi czasy.
Najbliżsi odwiedzają ją często. Zresztą, mieszkają po sąsiedzku. - Mam wspaniałe i życzliwe wnuki.

Chętnie mi pomagają, przynoszą obiad, ciasto, upiorą, posprzątają, pomyją okna. Tylko przy porządkach wypraszają z domu, abym nie przeszkadzała. Pan Bóg dał, że wyrośli na porządnych ludzi - podkreśla.
Urodziny i święto niepodległości spędzi w gronie rodzinnym. Ma 12 wnuków i 11 prawnuków.

Jak co roku, będą kwiaty, serdeczne życzenia i gratulacje. Potem wszyscy zasiądą przy dużym stole, i zapewne z wielkim zainteresowaniem będą słuchać babcinych opowieści.

- To wielka radość i zaszczyt. Pamiętam z dzieciństwa, jak mamusia mówiła nam, że urodziła się już w niepodległej Polsce, a my byliśmy z tego bardzo dumni - dodaje córka Alicja.

Pani Regina milknie na chwilę, opiera głowę na spracowanej ręce. Myśli co by tutaj jeszcze powiedzieć. - Moje życie było tak jak naszej Polski - raz dobre, innym razem złe. I Bogu za nie dziękuję z całego serca - kończy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny