Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Suraż - dziwne miasto, dziwna okolica

Janka Werpachowska [email protected] tel. 085 748 95 65
Te zabudowania to chyba stawiał mój dziad, bo ojciec na pewno nie. To kto to wie, ile one mają lat – opowiada 91-letni Adam Zimnoch.
Te zabudowania to chyba stawiał mój dziad, bo ojciec na pewno nie. To kto to wie, ile one mają lat – opowiada 91-letni Adam Zimnoch. Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Burmistrz Suraża "Konopielkę" Edwarda Redlińskiego zna prawie na pamięć.

[galeria_glowna]
Burmistrz Suraża "Konopielkę" Edwarda Redlińskiego zna prawie na pamięć. Ciekawe, gdzie może rosnąć drzewo, z którego widać wieżę suraskiego kościoła? Burmistrz się zastanowił i tak sobie wykalkulował, że to powinno być w Zawykach. Wychodzi więc na to, że Taplary, w których żyli Handzia i Kaziuk, to tak naprawdę są Zawyki.

Dziwne miasto, dziwna okolica

Nie wiem, czy na świecie są miasta mniejsze, ale u nas na pewno nie. Suraż, ze swoimi 900 mieszkańcami - tak, tak, słownie: dziewięciuset, to nie pomyłka - jest najmniejszym miastem w Polsce. W Białymstoku ludzi mieszka 300 razy więcej. Ale za to Suraż prawie 250 lat wcześniej niż Białystok uzyskał prawa miejskie - w 1445 roku. Wprawdzie utracił je w ramach represji carskich po powstaniu styczniowym, ale w świadomości mieszkańców nigdy Suraż nie stał się wsią. I słusznie trwali w tym przekonaniu, że mieszkają w mieście, gdyż w końcu sprawiedliwości stało się zadość i prawa miejskie Surażowi przywrócono.

Sławomir Halicki mieszka w Białymstoku. Geograf, kartograf, przewodnik turystyczny, miłośnik wszystkiego, co związane z tutejszą tradycją, z historią regionu. Autor wielu publikacji w prasie i książek poświęconych tej tematyce. Jego pasja regionalisty i tropiciela ginących przejawów lokalnej tradycji sprowadziła go do Suraża. Dał się tu poznać jako animator interesujących przedsięwzięć promujących lokalną kulturę, folklor, historię. Musiał na miejscowych zrobić dobre wrażenie, bo wybrali go na burmistrza.

Ostatni pomysł Halickiego: turystyczny Szlak Konopielki. To dopiero początki jego realizacji, ale plany są tak ciekawe, że warto poznać je już dziś.

Przystanek pierwszy: Kowale

Jak Kowale, to kuźnia. Kuźnia Talentów. Nazwa miejscowości pochodzi zresztą stąd, że w tym miejscu właśnie żyli kowale obsługujący pobliskie miasto Suraż.
Tak więc w Kowalach musi być lokalne muzeum kowalstwa.

A zdolna tutejsza młodzież stworzy kabaret. I może w ramach Kuźni Talentów wykaże się też innymi umiejętnościami. Może w Kowalach żyją młodzi plastycy, poeci, muzycy? Stworzona w Kuźni Talentów atmosfera ma sprzyjać temu, żeby nieznani nikomu twórcy ujawnili się, pokazali światu i sąsiadom swoje dokonania.

Stacja Suraż

Turysta, który zatrzyma się w tym mieście, będzie je zwiedzał, poszukując śladów Zaginionego Świata. Na razie burmistrz robi wszystko, aby ów Zaginiony Świat wydobyć na powierzchnię.

Jak sam przyznaje, dzieje się to wszystko trochę wbrew mieszkańcom.
No bo jak to? Mają wyasfaltowane ulice, a burmistrz chce niszczyć to wszystko, żeby pokazać stare kocie łby?

Ogrodzili kiedyś solidną siatką drucianą skwer przed kościołem, żeby krowy się na nim nie pasły. Podobnie dawny Rynek Ruski. A ten ogrodzenia likwiduje, że to niby dawniej nikt niczego nie grodził.

Albo co z domami robić? Elewacje nowe, baranek świecący z daleka, bo tłuczonego szkła do tynku dodali, żeby ładniej było. Nowocześniejsi sajdingiem plastikowym stare chałupy obili, dachy blaszane położyli. Jest ładnie. A burmistrz namawia, żeby robili szalunek drewniany a dachy z glinianej dachówki. A przecież w mieście żyją, czemu ma być jak na wsi?

- Wszystko chcieliby mieć jak w mieście, to niech zadbają, żeby na tych miejskich asfaltach krowy placków nie zostawiały - śmieje się Sławomir Halicki. - Jak krowy łażą po ulicach, to niech lepiej obrabiają kocie łby. Do nich krowie placki bardziej pasują. A mówiąc serio: strawestowałbym stare powiedzenie o Kazimierzu Wielkim: zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną. Ja chciałbym się zapisać w pamięci surażan jako ten, który zastał Suraż pogierkowski, murowany i wyasfaltowany, a zostawił taki, jaki powinien zgodnie z tradycją być: brukowany i drewniany.

Czy Zawyki to Taplary?

Na pewno z niejednego drzewa w Zawykach wieżę suraskiego kościoła można zobaczyć. Ale nie to jest najważniejsze. Kto chce, niech sobie myśli, że to właśnie w tej wsi spokojną, sielską atmosferę zakłóciło przybycie "miastowej uczycielki".
Dzisiaj w Zawykach widać jedno walące się obejście z resztkami słomianej strzechy na dachach. Poza tym domy i gospodarstwa solidne, sporo murowanych. Ale na prawie każdej stodole gniazdo bocianie. Prawie 50 ich założyły. Dlatego wjeżdżający do Zawyk turysta dowie się, że znalazł się w Podlaskiej Wsi Bocianiej.

A w Doktorcach luksusy

Większość powoli popadających w ruinę zakładowych ośrodków wczasowych nad Narwią w Doktorcach wykupiła już gmina. Stare, zmurszałe domki kempingowe się rozbiera, teren się porządkuje. Już się znalazł prywatny inwestor, który zbuduje w Doktorcach Dwór Macieja Skrajny.

Tak się nazywał osobisty lekarz królowej Bony. W Doktorcach miał swoją siedzibę - stąd nazwa wsi.

Projekt nazwany Dwór Macieja Skrajny, jeżeli zostanie zrealizowany zgodnie z zamierzeniami, na pewno przyciągnie tu niejedną "Bonę" z całej Polski i Europy. Bo w Dworze Macieja Skrajny ma być "wypasiony" ośrodek spa. Odnowa biologiczna na najwyższym poziomie. Ale tak to jakoś będzie zorganizowane, żeby nawiązywało do charakteru miejsca i lokalnej tradycji. Na razie wszystko owiane jest mgiełką tajemnicy. Możemy tylko snuć przypuszczenia: może wanny z hydromasażem będą przypominały wiejskie balie, w jakich raz w roku, koło Wielkanocy, dokonywała ablucji cała rodzina? Kto wie...

Szlachecka Lesznia

Chociaż wieś ta leży mniej więcej w połowie całego Szlaku Konopielki, to właśnie tutaj zawisła pierwsza tablica informacyjna, sporządzona według specjalnego wzoru, zgodnego z podobnymi tablicami w Unii Europejskiej.

Przystanek w Leszni nazwano Szlachcic na Zagrodzie. Tablica umieszczona została na ścianie drewnianego, krytego strzechą budynku gospodarczego, jednego z całego kompleksu. Trzydzieści lat temu było to normalnie funkcjonujące gospodarstwo w Leszni; teraz stało się czymś na kształt miniskansenu.

Zabudowania mają grubo ponad 100 lat. W ubiegłym roku marszałek województwa podlaskiego odznaczył ten obiekt jako najlepiej zachowany zabytek drewnianego budownictwa wiejskiego w województwie. Rok wcześniej burmistrz przyznał nagrodę w konkursie na najciekawsze posesje w gminie.

Przez Zimnochy do Rynek

Na Szlaku Konopielki pojawia się kolejna miejscowość z bardzo ciekawą przeszłością. Czy ktoś się zastanawiał, co może oznaczać nazwa Zimnochy? A nazwisko Zimnoch, skąd pochodzi?

A to takie proste. W Zimnochach mieszkali ci, do których obowiązków należało zimowe utrzymanie traktów drogowych. Tacy drogowcy sprzed wielu stuleci. Czy ich też zima zaskakiwała? Nic na ten temat w przekazach historycznych nie ma.
W Zimnochach burmistrz planuje organizowanie terenowej zabawy, przypominającej znaną wszystkim z dzieciństwa grę w "ciepło-zimno". Turyści będą musieli odszukać jakieś charakterystyczne punkty topograficzne, budynki, a nawet całe wsie, rozrzucone w okolicy.

Odpocząć będzie można w Rynkach - kolejnym przystanku na Szlaku Konopielki.
Rynki leżą w pobliżu rodzinnego gniazda Edwarda Redlińskiego, Frampola. I w Rynkach burmistrz chce stworzyć centrum kultury i rozrywki - Kabaretowe Rynki.

- Miejsc, gdzie mogłyby się odbywać występy lokalnych i zapraszanych z zewnątrz grup kabaretowych, w Rynkach jest sporo - marzy Sławomir Halicki. - Dawna kaplica, kuźnia, świetlica wiejska. No i w plenerze, oczywiście.

Jest szansa, że w kabaretowe akcje odbywające się w Rynkach uda się zaangażować autora "Konopielki". Pierwszy krok został zrobiony. Redliński zgodził się zasiąść w jury tegorocznych wojewódzkich eliminacji konkursu krasomówczego.

Średzińskie - miejsce magiczne

Wokół Średzińskich znajdują się nie tylko ślady po dawnych kurhanach i miejscach kultów pogańskich. Znawca tematu, Leszek Matela, twierdzi, że są tu co najmniej trzy tzw. miejsca mocy. Dlatego Średzińskie nazwano Magiczne Zakątki.
Kto chce, niech wierzy w miejsca mocy. A i tak najciekawsza w Średzińskich jest zagroda Jadwigi i Adama Zimnochów. Nie bez powodu tu właśnie znalazła się druga - i na razie ostatnia - tablica informująca o Szlaku Konopielki.

Wielka, drewniana stodoła pokryta strzechą, podobnie jak pozostałe budynki gospodarcze. Dach w wielu miejscach łatany, widać, że gospodarze wciąż o to dbają. I prawdziwe cudo, ukryte pod drewnianą wiatą: wielki, również drewniany kierat, w którym kiedyś chodziły konie. System przemyślnych, drewnianych - jakżeby inaczej! - przekładni i zębatek napędzał parciany pas transmisyjny, który wprawiał w ruch młocarnię lub sieczkarnię.

Jadwiga Zimnoch demonstruje działanie kieratu.

- Oj, coś nie tak - mówi zmartwiona. - A jeszcze niedawno chodził. Pewnie jakieś kółko w systemie się zacięło.

91-letni Adam Zimnoch opowiada:

- Dlaczego ciągle to trzymamy? Jakoś szkoda rozwalić. A nie było łatwo oprzeć się dzieciom, które ciągle przekonywały: tato, mamo, to wstyd na całą wieś, żeby takie strzechy trzymać. Wyburzcie to, postawcie nowe, solidne. No to trochę ustąpiliśmy i dom mamy nowy, bo już naprawdę ciężko w tamtym starym było żyć. Ale stodoła, chlewy, obora, szopy - to wszystko zostało stare. I teraz, proszę - atrakcja. Ludzie zatrzymują się, fotografują. Ale żeby tak kto zapytał, ile kosztuje utrzymanie tego...
Zimnochowie zostali sami w Średzińskich. Trójka ich dzieci dawno już wyfrunęła z gniazda. Rozjechali się po Polsce i świecie.

- Uwierzy pani, że rok temu, prawie w swoje 90. urodziny, sam na dach właziłem, żeby poszycie reperować - pokazuje łaty na stodole Adam Zimnoch. - To ile ja jeszcze mogę po dachach łazić? A skąd ja wezmę prostej słomy na strzechę? Teraz wszystko kombajnami zbierają i w rolki zwijają.

- A jak się państwu zdaje? Będą tu turyści przyjeżdżać? Zainteresuje ich stara podlaska wieś, z jej architekturą i obyczajami?

Patrzą na siebie, trochę się śmieją. Dla nich to jakby żadna atrakcja, może dla tych z miasta to coś ciekawego.

Do rozmowy włącza się zięć Zimnochów, Anglik, który przyjechał tu na urlop.

- Moim zdaniem, to jest ciekawy projekt. W Wielkiej Brytanii, podobnie jak w Europie Zachodniej, takie miejsca otoczone są wręcz kultem. Na tym się zarabia. Moje dzieci z rozdziawionymi buziami patrzyły, kiedy babcia pokazała im, jak się pracuje przy krosnach czy przy kołowrotku. Dla nich to była niesamowita atrakcja. O takie ślady dawnej kultury trzeba dbać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny