W tym roku na warszawskiej GPW jest notowanych siedem spółek związanych z województwem podlaskim. To o trzy więcej niż przed rokiem.
Jeszcze dwa lata temu były tam trzy firmy: MNI (dawny Szeptel, wywodzący się z Szepietowa), łomżyński Pepees i Pfleiderer Grajewo. Rok temu do tego grona dołączył Polmos Białystok. W 2006 roku świetnie zadebiutował Mispol, potem BOS łącząc się z lubelskim Eldorado, już notowanym na GPW. Tydzień temu, 20 grudnia w giełdowy dzwon uderzył Wiliam Carey - szef amerykańskiej korporacji CEDC, właścicielki m.in. białostockich firm - Polmosu i dystrybutora alkoholi MTC.
- Te wszystkie firmy są w znakomitej kondycji finansowej, a na to nałożyła się jeszcze tegoroczna doskonała sytuacja na samej giełdzie - mówi Robert Żukowski, agent firmy inwestycyjnej ING Securities. - Rezultat: gwarancja generowania zysków akcjonariuszom.
Skrobia, płyty i gry w komórkach
128 złotych za akcje - tak wysokiej ceny, jak w maju tego roku Pepees nie osiągał nigdy podczas swojej dziewięcioletniej kariery na giełdzie. Obecnie też utrzymuje się ona powyżej 100 złotych. Jeśli przypomnimy sobie, że od połowy 2002 do połowy 2003 roku za akcję płacono poniżej 9 złotych, to widać jak duży jest to wzrost.
Według najnowszych raportów przedsiębiorstwo zamierza zainwestować 70 milionów złotych do 2011 roku, wejść na rynek biopaliw, zbudować fabrykę skrobi i osiagnąć przychody w wysokości 150 mln złotych. I jeszcze wprowadzić na parkiet, należący do spółki, Browar Łomża.
Z kolei Pfleiderer Grajewo - jak mówią trzymany w żelaznej dyscyplinie biznesowej przez niemieckiego właściciela - najwyższy tegoroczny kurs (51,25 zł) osiągnął 5 grudnia. To również był najlepszy wynik w dziewięcioletniej giełdowej historii tej firmy. Warto przypomnieć, że firma startowała z poziomu około 17 złotych za akcję. Akcjonariusze docenili widać jej inwestycje, otwarcie nowej linii produkcyjnej i perspektywy na rynku płyt robionych w nowych technologiach. W regionie taki rozwój przekłada się na wzrost zatrudnienia.
Sporo zamieszania narobiła w tym roku na giełdzie MNI. Pod koniec sierpnia jej akcje poszły jak burza w górę do kwoty - 15,25 zł. Nie jest to historyczne maksimum tej spółki, bo w 2000 roku, jeszcze pod szyldem Szeptela, płacono za jej walory nawet 49 złotych. Potem jednak firmie groziło wypadnięcie z rynku i swoją nową historię zaczęła pisać na nowo już pod nazwą MNI. Nowa strategia - odejście od telefonii tradycyjnej na rzecz najnowocześniejszych technologii komunikacyjnych - odbudowały zaufanie akcjonariuszy do firmy. Wycena jej akcji spadła jednak we wrześniu do 4,01 zł.
Analitycy z jednej strony mówią o zagrożeniu ryzykiem w branży, do której zmierza MNI. A z drugiej podkreślają, że taki spadek ceny wywołany jest nie problemami firmy, a zapowiedzią emisji nowych akcji i prawem dzisiejszych akcjonariuszy do nabycia określonej liczby walorów. Zresztą widać, jak wartość akcji MNI ponownie systematycznie pnie się w górę.
Emil Szweda z Open Finance
Emil Szweda z Open Finance
To był bardzo udany rok i dla inwestorów, i dla spółek, którym bez problemów udało się pozyskać kapitał na inwestycje. Najlepiej radziły sobie akcje małych spółek. Indeks WIRR, który mierzy koniunkturę w tej właśnie grupie, zyskał ok. 150 proc. Połowę mniej zyskał MIDWIG (indeks średnich spółek), zaś w granicach 30 proc. wzrósł WIG20, który grupuje akcje największych przedsiębiorstw. Największe różnice w odniesieniu do wcześniejszych lat hossy znajdziemy w podejściu inwestorów do rynku. O ile kiedyś akcje kupowali inwestorzy zagraniczni oraz fundusze emerytalne, to już w zeszłym roku ciężar utrzymania koniunktury wzięli na siebie inwestorzy indywidualni - zarówno ci inwestujący samodzielnie, jak i ci wybierający fundusze inwestycyjne.
Alkohole, handel i jedzenie
Białostocki Polmos nie miał specjalnego szczęścia do giełdy - debiutował w zeszłym roku, po cenie niższej niż cena sprzedaży akcji. Jak bardzo akcjonariusze cenią sobie tę firmę, okazało się dopiero w momencie, gdy jej właścicielka - amerykańska CEDC postanowiła wycofać Polmos z parkietu. Mimo dwóch wezwań większość akcjonariuszy nie zgodziła się na proponowaną im cenę za akcję (91 złotych - dop. red.), mimo że wcześniej ich wartość miała problemy z przekroczeniem 82 złotych. Należy zauważyć, że w czerwcu - gdy mówiło się o załamaniu giełdy - akcje Polmosu "chodziły" za…. 68.40 zł. W rezultacie listopadowego zainteresowania Polmosem cena jego walorów doszła do 96 złotych! Co będzie dalej z tą spółką zobaczymy. Właśnie na GPW weszła sama CEDC. Na otwarciu padła co prawda cena 88 złotych (o 3,45 zł więcej niż cena, za jaką akcje kupowano), ale pierwsze notowanie zakończyło się niżej - na poziomie 84,90 zł. Z emisji akcji firma uzyskała ponad 220 milionów złotych.
Rewelacyjnie sprawują się dwaj inni tegoroczni debiutanci: BOS i Mispol. Moc tego pierwszego widać poprzez wzrosty ceny lubelskiego Eldorado: w 2002 roku startował on na parkiecie z ceną około 14 złotych za akcje. Na początku tego roku doszedł do ponad 30 złotych. A kiedy w maju na rynek poszedł sygnał, że planowana jest fuzja z BOSem - ceny akcji rosły i rosły. Aż osiągnęły w grudniu 94,50 zł (za walor połączonych spółek).
Zarobić można było też na Mispolu: producent pasztetów i dań gotowych, zabrał się też za robienie średniej klasy jedzenia dla zwierząt. Rozbudowuje zakłady, podwyższa przychody. Zadebiutował 21 czerwca powyżej ceny sprzedaży akcji i od tej daty poszybował z 9,20 zł do 18 złotych na początku grudnia.
Dziś hossa, jutro - nie wiadomo
Tak dobre wyniki firm mogą bardzo zachęcać do inwestowania na giełdzie.
- Trzeba jednak pamiętać - zastrzega Robert Żukowski z ING Securities - że giełdowa ścieżka nie prowadzi tylko w jednym kierunku - do zysku. Prędzej czy później może nastąpić zwrot w przeciwną stronę Dlatego do inwestowania na giełdzie trzeba podchodzić z dużą rozwagą.