Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Studia pod politycznym nadzorem

Alicja Zielińska
1954 r. Jesteśmy przed MDM na placu Konstytucji. Ja jestem pierwszy od lewej - wspomina Stanisław Jabłonowski
1954 r. Jesteśmy przed MDM na placu Konstytucji. Ja jestem pierwszy od lewej - wspomina Stanisław Jabłonowski Fot. Archiwum Stanisława Jabłonowskiego
Młodzieżowi aktywiści polityczni rozliczali profesorów, a ze studiów skreślano za niesłuszne poglądy - wspomina Stanisław Jabłonowski. W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku studiował na Politechnice Warszawskiej.

Był rok 1952. Czasy stalinowskiej propagandy. Rozpocząłem studia na wydziale sprzętu mechanicznego. W pamięci utkwiło mi zebranie studentów zwołane przez ZMP i kierownika katedry marksizmu-leninizmu. Chodziło o napiętnowanie profesora Zieńkowskiego, wykładowcy fizyki - opowiada Stanisław Jabłonowski.

Oskarżenie rozpoczęła aktywistka z wydziału technologicznego. Była ona mocnym wsparciem dla pozostałych działaczy, którzy z wielką swadą i przekonaniem mówili, że profesora należy wyrzucić z uczelni. Dlaczego? Bo odmówił on podpisania protestu przeciwko rozstrzelaniu w Grecji przywódcy partyzantki komunistycznej. To był główny zarzut.

A ponadto na jednym z wykładów profesor miał podobno powiedzieć, że w ZSRR nie stosowano wybuchów atomowych do wysadzania skał na wielkich budowach komunizmu przy zmianach biegu rzek, ale ciekłego powietrza.

Oznaczało to, dowodziła aktywistka, że profesor wątpił w przodującą rolę nauki i techniki radzieckiej w pokojowym wykorzystywaniu energii atomowej. No i jeszcze jeden ważny zarzut - oblewał na egzaminach aktywistów organizacji młodzieżowej, a to świadczyć miało o jego negatywnym stosunku do władzy ludowej. Wniosek był do przewidzenia: ktoś taki nie może być wychowawcą polskiej młodzieży. Nikt się nie odezwał. Baliśmy się. Za sprzeciw byłby wilczy bilet i pójście do wojska z piętnem przeciwnika ustroju. Profesora oczywiście na ten sąd nie zaproszono.

Nadszedł 1956 r. Po śmierci Stalina nastąpiła odwilż polityczna również w Polsce. Można było porozmawiać swobodniej z kolegami, potem były wypadki czerwcowe w Poznaniu, w październiku Gomułka wrócił do władzy. Tego roku po raz pierwszy od lat nie kazano nam iść na pochód 1-majowy. Niebawem też zwołano wiec w sprawie rehabilitacji prof. Zieńkowskiego. I wówczas studenci zgłosili, by wysłać do ministra szkolnictwa wyższego wniosek z żądaniem przeproszenia profesora i przywrócenia go do pracy. Po kilku dniach dowiedzieliśmy, że minister spełnił nasz postulat. Profesor jednak pozostał na emeryturze. Bardzo mocno przeżył tę sytuację.

Atmosfera umiarkowanej otwartości trwała jeszcze przez następny rok. Dostałem dyplom inżyniera, ale jako absolwent studium wojskowego musiałem dokształcać się na trzymiesięcznych szkoleniach. I właśnie w maju 1957 r. otrzymałem nakaz udania się do Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych w Poznaniu. Byłem ciekaw, czy po wydarzeniach czerwcowych w wojsku coś się zmieniło. W drodze do Poznania po części zorientowałem się w sytuacji. Bo oto do przedziału, którym jechałem, wsiadł w Warszawie porucznik lotnictwa. Rozmowa szybko zeszła na tematy polityczne.

Oficer opowiadał o tym, jak niewiele brakowało, a rosyjskie czołgi stojące pod Legnicą ruszyłyby w stronę centralnej Polski, napięcie na linii Warszawa - Moskwa było bardzo duże. Pewnego dnia, gdy pełnił funkcję dowódcy plutonu alarmowego, otrzymał telefon ze sztabu jednostki z poleceniem niewydawania zezwolenia na lądowanie na lotnisku żadnego obcego samolotu. Za kilka godzin pojawił się na niebie rosyjski samolot i, rzecz jasna, wylądował. Natychmiast pojawił się przy nim pluton alarmowy. Rosyjski generał wysiadł, ale musiał wsiąść z powrotem pod groźbą gotowych do użycia automatów. Rozsierdzony zaklął po swojemu i odleciał.

Rosyjscy dowódcy wojskowi wyjeżdżali do ZSRR. Wszystko wskazywało na to, że nareszcie polscy oficerowie będą mieli więcej do powiedzenia. No i odczuliśmy to. Szkoła oficerska, w porównaniu ze studium wojskowym i miesięcznym obozem w Drawsku Pomorskim, była Wersalem. Stołowaliśmy się w kasynie. Wykładowcy, od kapitana do pułkownika, swoim profesjonalizmem przewyższali wszystkich, z którymi się zetknąłem w czasie studiów. Jeden z majorów opowiadał, jak w 1956 r. otrzymał rozkaz wyjazdu gazikami, z granatami i gazem łzawiącym, przeciwko demonstrantom. Ulicą maszerowali robotnicy z transparentami. Kobiety zaczęły wołać "Nasze żołnierzyki kochane". W tej sytuacji nikt nie myślał o rzucaniu gazów łzawiących.

W rocznicę Czerwca nasi dowódcy radzili nam jednak, żebyśmy nie wychodzili do miasta w mundurach, bo mogą nas spotkać przykrości. Ale się okazało, ludzie nie mieli pretensji do wojskowych, wyrażali się o nich z szacunkiem. W którąś niedzielę, daty nie pamiętam, miało nastąpić otwarcie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Stałem w szpalerze przed bramą główną. Niespodziewanie pojawił się Józef Cyrankiewicz. Ktoś nieśmiało zawołał: "Niech żyje premier". Na to z tyłu odezwał się okrzyk: "Przyjechał ręce obcinać". Nikt nie zareagował. Znajdowałem się blisko. Widziałem, że Cyrankiewicz się zaczerwienił. Słyszał głosy z tłumu. Było to nawiązanie do jego powiedzenia po wypadkach poznańskich: "Będziemy obcinać ręce, które podniosą się na władzę ludową".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny