Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strażnik z aresztu śledczego: Pomyłka prokuratury zniszczyła mi życie

Karolina Piotrowska [email protected]
został skazany na rok i cztery miesiące więzienia
został skazany na rok i cztery miesiące więzienia Wojciech Wojtkielewicz
Ryszard Z. został oskarżony o to, że dostarczył gangsterowi do celi telefon komórkowy. Dla funkcjonariusza służby więziennej to zawodowa śmierć. Przeżył to bardzo. Po latach okazało się, że telefon przekazał inny strażnik z aresztu śledczego.

Historia miała swój początek 19 marca 2004 roku w Areszcie Śledczym w Białymstoku. Późnym wieczorem dyżurujący strażnik oddziałowy za pomocą specjalnego wykrywacza telefonów komórkowych zlokalizował rozmowę w jednej z cel. Gdy otworzył drzwi, okazało się, że jeden z osadzonych w tej celi - Robert R., jak gdyby nigdy nic leży na pryczy i rozmawia przez telefon.

Strażnicy przeszukali celę. Oprócz nielegalnej komórki znaleźli też dwie karty SIM. Robert R. zarzekał się, że to nie jego. Podobnie jego dwaj towarzysze. Za karę Robert R. trafił do izolatki. Przesiedział w niej rok.
Komórka dla bossa mafii

Sprawa była poważna, bo komórka trafiła w ręce nie byle jakiego więźnia. Dostęp do nieograniczonych rozmów zyskał bowiem mafijny boss z Wołomina. Dzięki niewielkiej komórce dostarczonej do celi, mógł wydawać swoim ludziom polecenia nawet zza krat. Rozpoczęło się śledztwo.

Dwa lata później prokuratura znalazła winnego. To Ryszard R., starszy wychowawca. Według prokuratury, za 700 złotych, które przyjął od żony gangstera, zgodził się przekazać mu do celi telefon. Miał go podrzucić niepostrzeżenie w czasie kontroli celi. Usłyszał zarzuty: "przyjęcia łapówki za zachowanie niezgodne z prawem i utrudniania śledztwa".
Ryszard Z. od kilku miesięcy był już wtedy na emeryturze. Został aresztowany.

Głównym dowodem prokuratury była rozmowa wykonana z tego telefonu dzień przed tym, jak aparat trafił do celi gangstera. Z samego rana Ryszard Z. miał zadzwonić do znajomego z gminy Michałowo.

Zawodowa śmierć

Dla funkcjonariusza służby więziennej, mundurowego, takie oskarżenie oznacza zawodową śmierć. Zgodnie z przepisami, jeśli dojdzie do prawomocnego skazania, strażnik traci również prawo do emerytury mundurowej.

- O podłożeniu telefonu dowiedziałem się z prasy tuż przed moim zatrzymaniem - zarzekał się Ryszard Z. w prokuraturze.
W czasie tamtego przesłuchania po raz pierwszy padło nazwisko Henryka K. jako rzekomego sprawcy, też funkcjonariusza aresztu śledczego. Ryszard Z. sugerował, że to Henryk K. przekazał komórkę do celi. Tłumaczył, że jako spacerowy - wyprawiający i odprowadzający więźniów - miałby taką możliwość.

Henryk K. także znał mężczyznę, do którego dzwoniono dzień przed przekazaniem telefonu.

Ruszył proces

Nikt jednak nie słuchał wyjaśnień podejrzanego funkcjonariusza. Po koniec listopada 2006 roku do Sądu Rejonowego w Białymstoku trafił akt oskarżenia. Dokładnie trzy miesiące później ruszył proces. Ryszard Z. nie przyznał się do winy.

- To nie był mój telefon. Należał do kolegi z celi. Ja z niego tylko esemesowałem - zeznał z kolei sam Robert R.

Prasa w całej Polsce rozpisywała się wtedy, jak to w białostockim areszcie w czasie zwykłych widzeń na fałszywe nazwiska i dokumenty, bossowie gangu wołomińskiego urządzali prawdziwe konferencje mafijne. Że przez nikogo niepokojony Robert R. kierował swoimi ludźmi także przez komórkę. Mieli się potem dziwić, że za tak niewielką kwotę - 700 złotych, klawisz zgodził się przekazać telefon i ryzykować swoją karierą.

Przełom w procesie Ryszarda Z. nastąpił, gdy sąd wezwał na świadka mężczyznę, który w tamtym czasie siedział w celi z Robertem R. Zeznał, że jest poważnie chory i przed śmiercią chciałby wreszcie powiedzieć prawdę. Wyznał, że widział, jak to klawisz "spacerkowy" (czyli Henryk K.) w czasie transportu ze spaceru więźniów wrzucił mały pakunek do kieszeni gangstera. Mężczyzna ujawnił również przezwisko tego klawisza.

Sąd jeszcze raz wezwał na rozprawę funkcjonariusza Henryka K., który był już wtedy od trzech lat na emeryturze. Podczas pierwszego przesłuchania nie wzbudził on żadnych podejrzeń. Jednak ponownie wezwany na rozprawę przyznał się tylko, że rzeczywiście ma takie przezwisko, jakie podał świadek. Ale zarzekał się, że z przekazaniem telefonu nie ma nic wspólnego.
Nawet prokurator wniósł o uniewinnienie. Przeprosił 20 maja 2008 roku Ryszard Z. usłyszał wyrok uniewinniający. Wniósł o to nawet prokurator, co się w sądzie zdarza bardzo rzadko.

- Przeprosił mnie potem - wspomina dziś gorzko Ryszard Z.
Do tamtych wydarzeń nie chce jednak wracać. To zbyt bolesne. - Tego, co ja przeszedłem i moja rodzina, nikomu nie życzę. Byłem prawie trzy miesiące aresztowany, szargano moje nazwisko. Żona miała nieprzyjemności w pracy, dzieci przeżywały. Straciłem zdrowie. A on, winny, przez ten cały czas chodził i śmiał mi się w twarz - mówi o koledze z pracy.

W kwietniu 2009 roku prokuratura wszczęła drugie śledztwo w sprawie telefonu. Tym razem wyjaśnianiem, jak trafił do celi gangstera, zajęli się białostoccy śledczy. W lipcu postawili zarzuty Henrykowi K. Wyparł się.

- To zemsta mafii, z którą Ryszard Z. współpracował - powiedział w czasie przesłuchania.
Proces Henryka K. ruszył 1 grudnia 2009 roku. Linią obrony było twierdzenie, że jego telefon, z którego - jak ustaliła prokuratura - kontaktowano się z rodziną gangstera, leżał na stole w kuchni i każdy mógł z niego skorzystać. Również goście, którzy odwiedzali Henryka K. na działce. Jednym z nich był właśnie Ryszard Z.

Sąd nie zdążył przesłuchać znajomego obu strażników z okolic Michałowa, ponieważ ten zmarł. A chodziło o to, że dzień przed przekazaniem telefonu Robertowi R., ten mężczyzna rozmawiał z jednym z funkcjonariuszy. Klawisz dzwonił z numeru gangstera.

Zmarł również były kolega z celi Roberta R., który w procesie Ryszarda Z. złożył zeznania obciążające Henryka K. Oskarżony podnosił, że więzień nie mógł widzieć przekazania pakunku w czasie spaceru, ponieważ chorował na nogi nie wychodził z celi. Sąd ustalił jednak, że wprawdzie mężczyzna był leczony, ale nie miał trudności z poruszaniem się, więc na spacer mógł wychodzić.

Innymi dowodami obciążającymi Henryka K. były bilingi i zapiski w notesie przyjaciela Roberta R., który przekazał telefon strażnikowi.

Wyrok

Latem ubiegłego roku Henryk K. został uznany winnym i skazany. Odwołał się. Przed paroma dniami sędziowie uznali jednak jego apelację za bezzasadną i to w stopniu oczywistym. Wyrok jest prawomocny. Henryk K. został skazany na rok i cztery miesiące więzienia z warunkowym zawieszeniem na cztery lata, a także 1200 złotych grzywny.
Henryk K. ma jeszcze prawo do złożenia kasacji do Sądu Najwyższego w Warszawie.

- Jestem niewinny! Na pewno to zrobię! - krzyknął w stronę składu sędziowskiego, gdy opuszczał salę rozpraw.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny