Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawa Irvina Scarbecka. Jak wywiad PRL werbował Amerykanów

Tomasz Awłasewicz
Tomasz Awłasewicz , „Łowcy szpiegów. Polskie służby kontra CIA”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne
Tomasz Awłasewicz , „Łowcy szpiegów. Polskie służby kontra CIA”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne
To będzie historia Amerykanina, który pracował dla polskiego kontrwywiadu. Wszystko wskazuje na to, że w jego przypadku służby wykorzystały do werbunku prawdziwą miłość. Mężczyzna nazywał się Irvin Scarbeck, był pracownikiem Ambasady Amerykańskiej w Warszawie i przekazywał tajne informacje Polakom. W 1961 roku został aresztowany, a jego nazwisko trafiło na pierwsze strony amerykańskich gazet - pisze Tomasz Awłasewicz.

Sprawa ta, głośna w Ameryce, w Polsce jest nieznana. Trafiłem na nią niejako przez przypadek. Nazwisko „Scarbeck” po raz pierwszy usłyszałem podczas spotkania z jednym z oficerów służb specjalnych PRL. Opowiadał mi on wówczas o początkach swojej kariery i, jak gdyby mimochodem, wspomniał w krótkim komentarzu o Amerykaninie, dla którego przez jakiś czas był oficerem prowadzącym. Do rozmowy o nim wróciłem dopiero na jednym z kolejnych spotkań, po zapoznaniu się z archiwalnymi numerami amerykańskich gazet odnalezionymi w internecie oraz materiałami pozostałymi po Służbie Bezpieczeństwa. Zaznaczam jednak, że odnalazłem na ten temat bardzo niewiele informacji. Zachowana teczka Irvina Scarbcka (kryptonim sprawy - „Winny”) wytworzona przez Departament II zawierała informację, że niegdyś dokumentów dotyczących Amerykanina było więcej, ale zostały zniszczone.

W dokumentach kontrwywiadu PRL brak dziś informacji na temat okoliczności werbunku i przebiegu współpracy z dyplomatą. Prasa amerykańska przedstawiała natomiast sytuację tak: w grudniu 1960 roku funkcjonariusze polskich służb wtargnęli niespodziewanie do mieszkania, w którym na koszt żonatego Scarbcka mieszkała jego kochanka, Urszula D., i w sypialni wykonali fotografie pary w niedwuznacznej sytuacji. Następnie mieli przeprowadzić z „Winnym” rozmowę, podczas której grożono między innymi wtrąceniem jego ukochanej do więzienia oraz poinformowaniem o incydencie władz amerykańskich.

Irvin Scarbeck
Irvin Scarbeck Domena publiczna/Wikiepdia

W zamian za „zapomnienie” o całej sprawie Scarbeck miał dostarczać Polakom informacji oraz udostępniać tajne i jawne materiały z ambasady amerykańskiej. Przez kolejne kilka miesięcy, aż do momentu aresztowania przez FBI, miał spotykać się z przedstawicielami polskich służb. W międzyczasie Urszula D., z pomocą ukochanego, miała trafić do Niemiec Zachodnich. To umożliwiło Amerykanom przewiezienie jej potem do USA na proces Scarbcka, podczas którego wystąpiła jako świadek. FBI, jak i opinia publiczna, podejrzewały ją jednak o „wystawienie” dyplomaty polskim służbom.

CZYTAJ TAKŻE: Piotr Wroński: Służbami specjalnymi zawsze rządzą politycy. Trzeba zadać pytanie, komu zależało na ujawnieniu zdjęć Macieja Wąsika

Do historii przeszła więc już nie jako niewinna kochanka, ale jako oficer polskich służb specjalnych. W niektórych książkach i artykułach występuje nawet jako agentka KGB, a w jeszcze innych nazywana jest „polską Matą Hari” i wymieniana pośród najsłynniejszych werbowników wywiadu w historii. W opracowaniu naukowym, które ukazało się kilka lat temu, także została wymieniona jako funkcjonariusz służb specjalnych, ale wówczas podano chociaż powód takiego zakwalifikowania - archiwizowane akta, których tytuł wskazywał na to, że faktycznie była funkcjonariuszem SB.

Temat rzekomych zdjęć wykonanych parze nadal pozostaje zagadką - niewątpliwie mogły istnieć i posłużyć jako element szantażu. Urszula D. najprawdopodobniej nie była jednak osobą podstawioną przez służby. Dlaczego? Po pierwsze, przejrzenie wspomnianych wyżej akt wskazało, że kobieta przez krotką chwilę była jedynie pracownikiem cywilnym w Departamencie Finansowym MSW . Po drugie, nie pracowała tam już w momencie poznania dyplomaty, a przełożeni z ministerstwa wystawili jej tak złe opinie, że wątpliwym wydaje się, aby kiedykolwiek zwerbowano ją później do tak poważnej sprawy jak ta o kryptonimie „Winny”. Po trzecie, faktu przynależności Urszuli D. do SB nie potwierdza poznany przeze mnie i wspomniany już wcześniej człowiek, podający się za oficera spotykającego się ze Scarbckiem. Bacząc na podane mi przez niego niezwykle szczegółowe informacje na temat dyplomaty (w tym o charakterze prywatnym, które w stu procentach potwierdziłem, rozmawiając z córką i synem Irvina Scarbcka), wygląda na to, że faktycznie musiał być zaangażowany w sprawę o kryptonimie „Winny”. Z tego względu powinien znać też okoliczności jego werbunku, mimo że nie brał w nim bezpośrednio udziału i, jak podkreśla, dyplomatę poznał już na umówionym spotkaniu.

Z jego relacji wynika, że oficerowie Departamentu II uważali, że Urszula D. nie miała absolutnie żadnych predyspozycji do tego, by zostać agentką. Wręcz odwrotnie - zdawano sobie sprawę, że jeśli zostanie poinformowana o zamiarach zwerbowania Scarbcka, to w ciągu paru godzin ostrzeże ukochanego. Jak twierdzi mój rozmówca - kobieta odegrała zasadniczą rolę w sprawie o kryptonimie „Winny”, ale zupełnie nieświadomie: - Cała koncepcja werbunku Scarbcka oparła się na tym, że on zaczął szukać sposobu na załatwienie pani D. paszportu, którego ona sama zdobyć nie mogła - mówi. - I tak trafił do naszego agenta w ambasadzie amerykańskiej, człowieka znanego tam z tego, że potrafił dużo rzeczy załatwić. My się o tym dowiedzieliśmy i postanowiliśmy stworzyć taki łańcuszek ludzi dobrej woli. Ludzi, którzy dotrą do osoby, która będzie mogła coś zdziałać w sprawie tego paszportu - opowiada dalej mój rozmówca. - W końcu, w cudzysłowie, znaleziono takiego faceta, a był nim faktycznie człowiek z kontrwywiadu - major Zbigniew Leks.
(...) Mojego rozmówcę spytałem o znaną z gazet historię o kompromitujących Scarbcka i Urszulę D. zdjęciach. Odpowiedział krótko: - Fotografowano ich. Tyle że oni o tym nie wiedzieli - żadne z tych zdjęć nigdy nie zostało im pokazane. Irvina Scarbcka sąd w USA skazał na trzydzieści lat więzienia.

Miałem nadzieję, że odpowiedzi na wiele zasadniczych dla tej sprawy pytań uzyskam od samej Urszuli D. Urodziła się w 1938 roku, były więc duże szanse, że żyje jeszcze gdzieś na terenie Warszawy, tym bardziej że wróciła z Zachodu (ostatni dokument w jej teczce, dotyczący spraw emerytalno-rentowych w związku z pracą w Departamencie Finansowym MSW w latach pięćdziesiątych, datowany był na rok 1990 i jednoznacznie wskazywał na to, że kobieta mieszkała wówczas w Polsce). Po wielu rozmowach przeprowadzonych z, jak się okazywało, zupełnie niespokrewnionymi z nią ludźmi o tym samym nazwisku, udało mi się skontaktować z rodziną - z kobietą, która kojarzyła, że w rodzinie była „ciocia Ula”. Nie wiedziała nic o historii szpiegowskiej, ale skontaktowała mnie ze swoim tatą, który potwierdził, że „ciocia Ula” to faktycznie osoba, której poszukuję. Podczas spotkania mężczyzna przyznał, że jej historia była w rodzinie absolutnym tematem tabu. Wiedział niewiele więcej niż to, że faktycznie wdała się w związek z dyplomatą, była za granicą i została deportowana do Polski.

CZYTAJ TAKŻE: Piotr Wroński: Służbami specjalnymi zawsze rządzą politycy. Trzeba zadać pytanie, komu zależało na ujawnieniu zdjęć Macieja Wąsika

(...) W internecie krążą rożne historie dotyczące okoliczności, w których się poznali, często bazujące na wspominanej wcześniej tezie, że Urszula D. była agentem KGB - co jest bardzo wątpliwe. Najprawdopodobniej wpadli na siebie na jednej z warszawskich ulic, zupełnie przypadkiem. Dziewczyna miała wtedy mniej więcej dwadzieścia lat, była w bardzo złej sytuacji finansowej.

Starszy od niej prawie dwukrotnie Scarbeck był podobno człowiekiem wyjątkowo skorym do pomocy wszystkim naokoło. Zaczął dawać jej pieniądze, wynajął mieszkanie. Nie można przy tym wykluczyć, że ona także zakochała się w przybyszu z dalekiego kraju. Scarbeck zapłacił jednak za to wszystko wysoką cenę. Związek rozpadł się, gdy trafił do więzienia w USA. Jego żona wraz z małymi wówczas dziećmi przeprowadziła się natomiast do Europy. - O tym, kim był tata, dowiedziałem się jako dorosły człowiek, w roku 1988 - powiedział mi mieszkający dziś w Stanach Zjednoczonych syn szpiega. Los uśmiechnął się w końcu lekko do Irvina Scarbcka, bo pomimo że sąd pierwotnie skazał go na trzydzieści lat więzienia, wyszedł na wolność po zaledwie kilku latach. Był wówczas jeszcze wystarczająco młody, aby zacząć karierę na nowo. Wkrótce okazało się, że powróciła zła passa. Mimo doskonałego wykształcenia nie dał rady znaleźć zatrudnienia. Mieszkał w Nowym Jorku i sobie nie radził. Wkrótce zmarł.

Synowi Irvina Scrarbcka starszy członek rodziny powiedział, że jest pewny, że szpiega ktoś zabił. Mimo że w internecie można znaleźć rożne daty jego śmierci - syn zapewnia, że według aktu zgonu miało to miejsce w 1972 roku, a więc gdy miał zaledwie pięćdziesiąt dwa lata. Nie poradziła sobie także Urszula D. Podobno mieszkała w domu opieki prowadzonym przez siostry zakonne. Jesienią 2017 roku, niedługo po Wszystkich Świętych, dostałem wiadomość MMS ze zdjęciem jej nagrobka. Zmarła w kwietniu 2001 roku, przeżywszy niecałe sześćdziesiąt trzy lata.

Tomasz Awłasewicz , „Łowcy szpiegów. Polskie służby kontra CIA”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne
Tomasz Awłasewicz , „Łowcy szpiegów. Polskie służby kontra CIA”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Sprawa Irvina Scarbecka. Jak wywiad PRL werbował Amerykanów - Portal i.pl

Wróć na poranny.pl Kurier Poranny