Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sportowcy obcokrajowcy w Białymstoku: Zimy w kontrakcie nie było

Redakcja
Grające w Białymstoku siatkarki z Trynidadu i Tobago, Sinead i Channon, przeżyły w Polsce swoją pierwszą zimę
Grające w Białymstoku siatkarki z Trynidadu i Tobago, Sinead i Channon, przeżyły w Polsce swoją pierwszą zimę Michał Obrycki
Na Podlasie trafiają sportowcy z najróżniejszych zakątków globu. Niektórzy postanawiają pozostać tu na zawsze, inni – przerażeni mroźnymi zimami wracają do swoich ciepłych ojczyzn.

Zawodnicy i zawodniczki z egzotycznych krajów zwykle nie oczekują gigantycznych zarobków, dlatego menadżerowie coraz chętniej proponują takich właśnie sportowców polskim klubom. Transfery te kończą się różnie, ale każdy jest dla klubu ciekawym doświadczeniem.Siatkarki z KaraibówDobry interes zrobił AZS Białystok. Do drużyny występującej w ekstraklasie siatkarek, za namową serbskiego menadżera, rok temu trafiły dwie dziewczyny z Trynidadu i Tobago: wówczas 17-letnia Sinead Jack i 16-letnia Channon Thompson.Niesamowicie skoczne panny przywiozły ze sobą zza oceanu pracowitość, odwagę i szeroki uśmiech. Trynidad i Tobago to państewko zajmujące obszar równy ćwiartce powierzchni województwa podlaskiego z ludnością o pół miliona mniej liczną niż populacja Warszawy. Zdążyły się jednak u nas zadomowić. Obecnie 18-letnia Sinead (w dorosły wiek weszła dokładnie 8 listopada) i 17-letnia Channon już nawet mieszkają same.– Po rozmowie z ich rodzicami ustaliliśmy, że mogą się usamodzielnić i wynajęliśmy im mieszkanie – wyjaśnia dyrektor do spraw sportowych AZS-u Sebastian Humbla. – Dziewczyny studiują w białostockiej Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania. Trafiły do grupy studentów z zagranicy i świetnie się tam odnajdują.Jack i Thompson to religijne, radosne dziewczyny. Naturalna pogoda ducha siatkarek z Karaibów sprawia, że zaskarbiły sobie serca białostockich kibiców, a w zespole mają coraz silniejszą pozycję. Sinead i Channon budzą także duże zainteresowanie wychodząc na białostockie ulice.– Zdarza się, że jesteśmy rozpoznawane. Na poczcie, na ulicy, a nawet w taksówkach! Ludzie się do nas uśmiechają, a ci bardziej odważni podchodzą i życzą powodzenia w następnych meczach – mówi Channon. – To normalne, że dwie ciemnoskóre, wysokie dziewczyny budzą ciekawość przechodniów. Niektórzy się przyjacielsko uśmiechają, inni się gapią. Ale przez rok pobytu już się do tego przyzwyczaiłyśmy.Sinead i Channon w Białymstoku po raz pierwszy w życiu poczuły co to znaczy mróz. Ostatnia zima dała im się we znaki. Na ich rodzinnych Karaibach średnia dzienna temperatura wynosi ponad 25 st. C! I zdaniem Trynidadek, to właśnie nasza kapryśna pogoda ma znaczący wpływ na styl bycia Polaków. – Wydaje mi się, że przez to Polacy są trochę ponurzy – kwituje Thompson.Wieża Babel w JagielloniiIstną mieszankę narodowości mamy w Jagiellonii Białystok. W kadrze zespołu znajduje się aż 13 obcokrajowców z różnych stron świata: od Chile do Armenii.– Dzisiaj międzynarodowe towarzystwo nie sprawia wielkich kłopotów. Większość zawodników zna język angielski i można się dogadać. Poza tym większość uczy się polskiego! – podkreśla trener Jagi Czesław Michniewicz.Zdarzają się jednak wyjątki. Odpornością na naukę wykazuje się Marokańczyk El Mehdi Sidqy.– W Białymstoku jest już chyba dwa lata, a wciąż niewiele rozumie – przyznaje Michniewicz.Z El Mehdim, czyli popularnym Mido jest zresztą większy problem. Chłop jak dąb, a wciąż go coś boli. Permanentnie leczy kontuzje. Podobnie jak inny egzotyczny przybysz – Robert Arzumanyan z Armenii. Ten – nawet gdy w klubie jest na zwolnieniu lekarskim – jeździ na zgrupowania piłkarskiej reprezentacji swojego kraju. Wydawało się, że kłopoty będzie sprawiał również Gruzin Merab Gigauri. Przez długi czas nie udawało się bowiem porozumieć z nim ani po angielsku, ani rosyjsku. Jednak mimo to zawsze zachowywał dobry nastrój i udawał, że wie o co chodzi. Na wszystkie kierowane do niego słowa reagował uniesionym kciukiem i do perfekcji opanowanym sformułowaniem: „OK".Aby ułatwić adaptację obcokrajowcom grającym w Jagiellonii, klub zapewnia im tłumacza. W razie potrzeby przewodnikiem piłkarzy z innych krajów jest Hermes. Ten doświadczony Brazyliczyk przebywa w Polsce od blisko 10 lat i pomaga młodszym kolegom. – Początkowo wasz język wydawał mi się niepojęty. Myślałem, że ludzie cały czas się kłócą, a to były zwykłe rozmowy – wspomina Hermes.Brazylijczyk zaaklimatyzował w Polsce i bardzo dobrze czuje się w Białymstoku. – Tu jest spokojniej, niż w Brazylii. No, może pogoda czasami daje się we znaki. Ale moje dzieci lubią zimę i śnieg.Dobrze mi w KolnieZawodnicy Jagiellonii nie mają prawa marudzić, bo – co tu ukrywać – klub płaci im solidne pieniądze. Gorzej mają ci obcokrajowcy, którzy trafili do mniejszych ośrodków. Oni jednak, co ciekawe, z reguły nie narzekają. Jak choćby Mamadou Bandaogo, który gra w trzecioligowym Orle Kolno.– Mama i tata pochodzą z Burkina Faso, a ja przyszedłem na świat a Wybrzeżu Kości Słoniowej – tłumaczy Mamadou.Bandaogo do Polski przyjechał 3,5 roku temu. – Dostałem propozycję od menedżera i trafiłem do Kolna – wyjaśnia.Jednak polskich boisk ten 28-letni piłkarz nie zawojował. Cały czas gra w Orle, z krótkimi przerwami na epizody w Wissie Szczuczyn i Wybrzeżu Rewalskim Rewal. – Ale dobrze mi w Kolnie. Tu mam rodzinę i przyjaciół – podkreśla Bandaogo.W grudniu Mamadou będzie świętował pierwszą rocznicę ślubu. Pod koniec 2010 roku ożenił się bowiem z Polką – Sylwią. Poznali się w Kolnie. Tutaj mieszkają. Razem wychowują córeczkę Aichę.Bandaogo zyskał sympatię mieszkańców Kolna. Burmistrz załatwił mu nawet dodatkową pracę w Domu Kultury. – Na nic nie narzekam. Może jedynie na pogodę, bo kiedy zbliża się zima, to jestem przerażony – śmieje się piłkarz.Bandaogo pokochał też naszą kuchnię: – Najbardziej smakują mi kotlety i gołąbki. Zwłaszcza gołąbki. Są przepyszne! – kiwa głową z uznaniem.Cieszy się też, że nigdy nikt mu nie dokuczał z powodu ciemnego koloru skóry. Miał tylko jedno nieprzyjemne wydarzenie: – Graliśmy mecz z Łomżą i kapitan ŁKS-u zaczął wyzywać mnie od bambusów – wspomina zszokowany. – Nigdy wcześniej z czymś takim się nie zetknąłem. Do głowy by mi nie przyszło, że coś takiego usłyszę z ust innego piłkarza. Chciałem potem zadzwonić do prezesa klubu z Łomży, ale w końcu machnąłem ręką. Zwykła głupota jednego człowieka nie spowoduje, że się załamię. Tym bardziej, że w Polsce otaczają mnie przyjaźni ludzie i czuję się tu naprawdę świetnie.Polacy są OKPodlaska zima przeraża nie tylko osoby z ciepłych krajów. Nie lubił jej również Andrew Pink, angielski siatkarz, który przez rok występował w Ślepsku Suwałki.Był on chyba jedynym Brytyjczykiem, jaki wybił się w którymkolwiek z większych klubów naszego regionu. W dodatku w egzotycznej dla Anglików dyscyplinie sportu. Pink to postać nietuzinkowa. Siatkówka jest dla niego sposobem na zwiedzanie świata. Zanim los przywiał go do Suwałk, grał w USA, Anglii, Niemczech, Holandii, Grecji i Włoszech. Minionego lata wrócił na południe, do Hellady.Andrew, reprezentant Wielkiej Brytanii, jest jedną z tzw. „twarzy" przyszłorocznych Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Patriota (na ramieniu ma wytatuowaną brytyjską flagę) stara się popularyzować siatkówkę w swoim kraju, m. in. prowadząc bloga. Oto co pisał tuż po przylocie do Polski: „Po wylądowaniu w sierpniowy, ciepły dzień, zdradzono mi małą tajemnicę: temperatura w Suwałkach – mieście, w którym będę żył przez następne 8 miesięcy, ostatniej zimy osiągała poziom – 29 stopni Celsjusza! Pozwólcie mi powtórzyć, – 29 stopni. Tego nie było w kontrakcie!"Anglik – obieżyświat potrafił się jednak odnaleźć na polskim biegunie zimna. Doceniał uroki Suwalszczyzny pisząc: „to uroczy miks pięknych jezior i wzgórz". Grał nieźle, starał się też uczyć polskiego języka:– W latach młodości spędziłem sporo czasu w Chicago, gdzie mieszka wielu Polaków – tłumaczył na blogu. – Uważam się zresztą za lingwistę amatora. Wydawało mi się więc, że byłem przygotowany na naukę polskiego. Wygląda jednak na to, że trochę czasu mi to zajmie. Ich alfabet ma cztery znaki podobne do „z" i „s". Na razie na pierwszym treningu moi nowi koledzy nauczyli mnie kilku „dorosłych słów"...Natomiast samych Polaków Brytyjczyk tak charakteryzował: „Polacy są bardzo dumnymi, przyjacielskimi ludźmi. Lubią nowe gadżety, ale z drugiej strony nie gonią za kupowaniem wszystkiego co przychodzi do nich z zachodu. Podoba im się za to nasz futbol. Przyznają, że ich liga nie stoi na najwyższym poziomie. Mogę potwierdzić – to nie jest najlepsza piłka, jaką widziałem."Jeśli szukać wspólnego mianownika dla wszystkich zagranicznych sportowców, którzy trafili na Podlasie, to praktycznie bez wyjątku, byli lub są miło zaskoczeni poziomem cywilizacyjnym naszego kraju i naszą życzliwością.– Generalnie, Polacy są gościnni i mili. Oczywiście, jak wszędzie, zdarzają się ludzie mniej przyjaźni. Ale tych miłych jest więcej, więc jak dla nas Polacy są OK! – podkreśla siatkarka Channon. 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Sportowcy obcokrajowcy w Białymstoku: Zimy w kontrakcie nie było - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na bialystok.naszemiasto.pl Nasze Miasto