Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spółdzielnie pełne dylematów. Prezesi kontra społecznicy

Tomasz Mikulicz
Paweł Backiel - prezes Obywatelskiego Stowarzyszenia Społecznościowego
Paweł Backiel - prezes Obywatelskiego Stowarzyszenia Społecznościowego Andrzej Zgiet
Posłowie głowią nad nowymi przepisami prawa spółdzielczego, tymczasem w spółdzielniach trwa ferment. Prezesi twierdzą, że bez nich mieszkańcy sobie nie poradzą. Ci ostatni mówią jednak, że spółdzielnie-molochy to przeżytek. Do tego bardzo kosztowny.

Odkąd odłączyliśmy się od Rodziny Kolejowej mamy niższe czynsze. W naszych blokach rozpoczęły się też remonty. Poprzednio, spółdzielnia nam tego odmawiała. Tłumaczono, że bloki są nowe i nie wymagają remontów. A zbudowano je w 1992 roku - mówi Halina Prokop, mieszkanka jednego z bloków, wchodzących w skład Spółdzielni Mieszkaniowej "Malutka".

W 2003 roku lokatorzy siedmiu budynków przy ul. Młynowej założyli osobną, najmniejszą w mieście, spółdzielnię. - Podstawowy plus jest taki, że każdy może sprawdzić rachunki. Jesteśmy na swoim, sami ustalamy co i kiedy wyremontujemy. Gdybyśmy pozostali w Rodzinie Kolejowej, to pierwszeństwo w remontach miałyby starsze bloki. Niestety, ludziom wychowanym w PRL trudno jest uwierzyć, że można mieszkać w bloku bez spółdzielni-molocha - mówi Andrzej Drozdowski, prezes spółdzielni.

Jeden mieszkaniec, a już wspólnota

O sprawach spółdzielców stało się głośno, kiedy Platforma Obywatelska zgłosiła w Sejmie projekt zmian w prawie. Prezesi wielkich spółdzielni zaczęli mówić, że nowe przepisy doprowadzą do likwidacji spółdzielni. Ogłoszenia takiej treści pojawiły się na klatkach bloków należących m.in. do Zachęty, czy Rodziny Kolejowej. Nowe przepisy będą bowiem dawać możliwość zamiany administratora bloku ze spółdzielni na innego konkurencyjnego zarządcę, nawet jeśli pragnie tego tylko jeden mieszkaniec. Teraz, aby to zrobić, potrzebna jest zgoda połowy sąsiadów, którzy muszą również chcieć takiej zamiany.
- Pozostawanie w spółdzielnia ma same minusy. Chodzi m.in. o to, że jeśli np. spółdzielnia ogłosi upadłość, mienie tych z nas, którzy nie mają prawa odrębnej własności, może zostać zajęte przez komornika. Chodzi o udziały w spółdzielni, które ma każdy z mieszkańców - mówi Paweł Backiel, prezes Obywatelskiego Stowarzyszenia Uwłaszczeniowego.

Stanisław Hołubowski, prezes Białostockiej Spółdzielni Mieszkaniowej uspokaja, że poziom udziałów kształtuje się na poziomie średnio dwustu złotych. - Udział ten nie będzie jednak ściągnięty od mieszkańca. Jest już na koncie spółdzielni. W razie upadłości pokryje on ewentualne straty spółdzielni.

Nie ma przejrzystości w finansach

Wśród namacalnych minusów, jakie niesie ze sobą pozostawanie w spółdzielni, poczesne miejsce zajmuje fakt, że musimy się składać na budowanie siedzib dla prezesów i pracowników.

- Nie ma też przejrzystości w finansach. W spółdzielniach nie obowiązują przepisy o zamówieniach publicznych. Można więc wybrać wykonawcę termomodernizacji bloku według swojego widzimisię - tłumaczy Paweł Backiel. - Efekt jest taki, że wybierane są firmy, które wykonują prace drożej niż jest to ogólnie przyjęte na rynku. Nie ma przy tym żadnej możliwości skontrolowania decyzji podjętej przez władze spółdzielni. Inaczej jest we wspólnocie, gdzie niewielka społeczność nie zgodzi się przecież na przepłacanie, skoro prace można wykonać taniej. Szefem wspólnoty jest mieszkaniec bloku. Nikt nie pozwoli, by wybrał np. droższą firmę tylko dlatego, że należy ona do jego znajomego.
Stanisław Hołubowski przyznaje, że prawo o zamówieniach publicznych faktycznie nie ma tu zastosowania. - Są organizowane przetargi, gdzie oprócz ceny liczy się też jakość prac - podkreśla prezes BSM.

Według niego, jeśli od spółdzielni będą odchodzić mieszkańcy poszczególnych bloków, może dojść do powstania slamsów. - Każdy z mieszkańców płaci na fundusz remontowy. Pieniądze te są wykorzystywane na realizacje najpilniejszych potrzeb całej społeczności.
Pieniądze trafiają do jednego worka. Spółdzielnia decyduje, że np. w tym roku wyremontuje trzy bloki, a w następnym dwa kolejne.

Paweł Backiel przekonuje, że jednego worka nie ma już od 2007 roku. - Każda nieruchomość ma własny fundusz remontowy. Jeśli za pieniądze składane przez mieszkańców jednego bloku pokryto potrzeby innych, to można dochodzić swych praw w sądzie. W wypadku wyodrębnienia się wspólnoty, spółdzielnia musi oddać pieniądze z funduszu remontowego naliczane od 2007 roku - przekonuje Backiel.

Prezes Hołubowski mówi, że wprowadzenie nowych przepisów będzie skutkowało masą procesów, jakie zostaną wytoczone przez wspólnoty. - A przecież wpływy z funduszu remontowego są jedynie ewidencjonowane na każdą nieruchomość osobno. Zgodnie z obowiązującym prawem, pieniądze są wykorzystywane w ramach całego osiedla. Gdyby nie to, nie dalibyśmy rady przeprowadzić chociażby termomodernizacji. Mieliśmy niedawno taki przykład, gdzie docieplenie niewielkiego budynku kosztowało ok. 200 tysięcy złotych, a roczne wpływy z funduszu remontowego wynosiły tu ok. 8,5 tysiąca. Gdyby mienie przejęła wspólnota, mieszkańcy ci musieliby długo zbierać pieniądze na inwestycję - tłumaczy Stanisław Hołubowski.

Z drugiej jednak strony, są takie bloki, w których od lat nie robiono remontu, a pieniądze gdzieś wsiąkają. - Nie zwrócono nam tych pieniędzy, bo niby dlaczego? Do dziś nie ma regulacji prawnych jednoznacznie określających jak dzielić wspólny majątek w takich przypadkach. Uchwała podziałowa została tak sformułowana, że to, na co składaliśmy się przez tyle lat - biurka, samochody, narzędzia, komputery - zostało w Rodzinie Kolejowej, zaskarżyliśmy tę część uchwały, ale w trakcie procesu zrezygnowaliśmy z roszczenia - mówi Andrzej Drozdowski ze spółdzielni "Malutka".

Prywatni zarządcy są tańsi

To nie ostatni mankament obecnej sytuacji. Paweł Backiel zwraca uwagę, że władze spółdzielni-molochów skutecznie blokują wykluwanie się niezależnych wspólnot, czy mikro-spółdzielni. - Wprowadzenie nowych przepisów oznacza, że wspólnoty mieszkaniowe będą mogły podziękować spółdzielniom i poszukać sobie tańszych zarządców. Ci ostatni biorą za swoją pracę 1 złoty za metr kwadratowy mieszkania, spółdzielnie - 2,5, a nawet i 3 złote. Wiadomo, że władze spółdzielni potrzebują pieniędzy na przepłacanie za remonty, czy budowanie siedzib - tłumaczy.

Stanisław Hołubowski odpiera te zarzuty. - W skład naszych trzech złotych od metra wchodzi praktycznie wszystko. To opłaty za prąd na klatkach, ubezpieczenie budynku, oświetlenie terenu, konserwację mienia, fundusz remontowy, itd. We wspólnotach płaci się za wszystko osobno. Poza tym, trzeba też zauważyć, że wspólnota zarządza jedynie samymi blokami. Nie obchodzą jej chodniki, drogi wewnętrzne, place zabaw, czy kanalizacja. A np. remonty tej ostatniej to ogromne pieniądze. W razie większej awarii wspólnota nie poradzi sobie z pokryciem kosztów - tłumaczy.

Paweł Backiel mówi, że w blokach należących do spółdzielni i tak koszty naprawy takiej awarii ponieśliby mieszkańcy danego bloku.

- Zapewniam, że czynsze byłyby odpowiednio zwiększone - podkreśla.
Prezes BSM mówi, że to nieprawda.

- Czynsz nadal byłby taki sam. Na tym polega solidaryzm spółdzielczy, gdzie jedni pomagają drugim, gdy ci mają nagłą potrzebę. Dziś awaria jest u sąsiada, jutro może być u mnie - podkreśla Stanisław Hołubowski.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny