MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Spektakularny sukces organów ścigania zamienił się w katastrofę. Miało być groźnie, wyszło śmiesznie

Adam Willma [email protected]
Paczki z narkotykami były idealnie dopasowane do kształtu spodni. Ale po co komu tyle par jeansów?
Paczki z narkotykami były idealnie dopasowane do kształtu spodni. Ale po co komu tyle par jeansów? materiały policyjne
Miało być groźnie, wyszło śmiesznie. Od dawna nie było w toruńskim Sądzie Okręgowym tak spektakularnej klapy.

To miał być największy przemyt narkotyków w dziejach Torunia. Waldemara Bogusławskiego nakryto z argentyńską kokainą w bagażu. Wartość - okrągły milion. Grupa handlarzy w planie miała transfer stulecia - 100 kilogramów kokainy.

Przeczytaj także: Papierosy bez akcyzy w garażu i aucie 59-latka. Miał ponad 2,5 tys. paczek!

Walizka z napisem "Karpatos"

Policjanci pochwalili się zdjęciami. Sprasowane płaty białego proszku dopasowane były do kroju spodni, w których je ukryto. W każdej z siedmiu par dżinsów umieszczono niecały kilogram białego proszku. Celnicy zatrzymali Bogusławskiego, gdy ten sięgał po walizkę z logo "Kar patos".

5 maja 2009 roku, podczas międzylądowania w Paryżu, zrezygnował z planowanego przelotu do Warszawy o 12.55. Wybrał następny rejs - o 15.50. Chciał w ten sposób najpierw "wypuścić" bagaż. Nie przewidział, że cenna walizka podąży jego śladem. Był całkowicie zaskoczony, gdy zobaczył ją na taśmie w hali Okęcia.

Zatrzymany, nie miał ochoty rozmawiać, poprosił, by od razu wezwano policję. Zadeklarował pełną współpracę z prokuraturą w zamian za nadzwyczajne złagodzenie kary. Opowiedział o siatce powiązań w Polsce i planowanej próbie gigantycznego przemytu.

Handel za dług

Głównym rozgrywającym w narkotykowym biznesie, według Bogusławskiego, był jego kuzyn, znany toruńskim organom ścigania, 42-letni Dawid Broniarz.
Bogusławski stwierdził, że w narkotykowe interesy wciągnięty został za sprawą długu wobec Broniarza, który wisiał na nim od 2006 roku (dług, nie kuzyn - rzecz jasna). Wówczas Broniarz przekazał mu przeznaczonego na sprzedaż chryslera. Samochód został skradziony, ale podczas załatwiania formalności, ubezpieczyciel zorientował się, że wiek auta jest inny niż ten przedstawiony w dokumentach. W efekcie wypłacił odszkodowanie o 30 tys. złotych niższe od tego, którego domagał się Broniarz.

Bogusławski został zobowiązany do spłaty brakującej kwoty, ale ponieważ nie miał pieniędzy, zgodził się na propozycję współpracy w handlu narkotykami, z którą wyszedł Broniarz. W tym celu miał współdziałać ze współpracownikiem Broniarza, mieszkającym w Toruniu - Wojciechem Stawinogą, który miał już na koncie wyrok za narkotyki.

Broniarz postawił sobie za cel tworzenie kanałów przerzutowych z Ameryki Południowej, natomiast zadaniem Stawinogi była organizacja transportów marihuany, metaamfetaminy i extasy z Holandii. W 2008 roku Bogusławski był w Holandii trzykrotnie, za każdym razem korzystając ze specjalnie do tego celu przerobionego renault ze skrytkami pod przednimi siedzeniami. Za każdy wyjazd dostawał 900 euro.

Sąd wyliczył, że w ten sposób udało się Bogusławskiemu przemycić około 50 kilogramów marihuany, 4 kilogramy metaamfetaminy i 60 tys. tabletek extasy. Z holenderskim towarem Stawinoga i Bogusławski mieli jeździć do miast w północnej Polsce, gdzie ukrywali go w bezpiecznych miejscach. Dla niepoznaki jechali dwoma samochodami - przed renault kierowanym przez Bogusławskiego jechał swoim BMW Stawinoga.

Więcej wartościowych tekstów na www.pomorska.pl/premium

Carlos i Chińczyk

W 2008 roku Bogusławski dostał od Broniarza poważniejsze zadanie - transport narkotyków z Argentyny. Za kilogram dostarczonej do Polski kokainy kuzyn miał zainkasować 3 tysiące dolarów. Od Broniarza dostał bilet, 15 tysięcy dolarów i kontakt z zaufanymi ludźmi w Buenos Aires. Na miejscu Bogusławski przekazał pieniądze starszemu Brazylijczykowi o imieniu Charles, dostał spodnie z białym proszkiem i po trzech tygodniach wrócił do kraju bez większych problemów na granicy.
Broniarz otworzył paczki przy Bogusławskim. - To jest cukier puder. Ten wyjazd był testem dla ciebie - zakomunikował, po czym pokazał mu walizkę, w której znajdowały się spodnie z prawdziwą kokainą, sprowadzoną przez innego kuriera.
Z czasem Broniarz wprowadził kuzyna w krąg swoich toruńskich współpracowników, którzy upłynniali narkotyki. Za gram kokainy inkasowali 170 złotych.

W 2009 roku zapadła decyzja o wyjeździe Bogusławskiego na Dominikanę. Według planu miał tam zostać rezydentem, który będzie przekazywał kurierom narkotyki - łącznie około 100 kilogramów dostarczonych przez innego kuriera z Argentyny.
Bogusławski twierdzi, że przed wyjazdem próbował podzielić się swoją wiedzą z funkcjonariuszami bydgoskiego CBŚ, jednak jego zgłoszeniu nie nadano biegu. Na Dominikanie Bogusławski kontaktował się z człowiekiem narodowości chińskiej i, pomimo trudności językowych, wynegocjował z nim warunki przemytu. Wrócił jednak do Torunia, ale niedługo później ruszył w kolejną podróż, tym razem do Argentyny. Tam spotkał się z niejakim Carlosem, któremu przekazał 17,5 tys. dolarów i odebrał 6,3 kilograma kokainy. Dalszy ciąg już znamy.

W zawieszeniu

Po zeznaniach w Warszawie policja aresztowała trzech toruńskich wspólników Bogusławskiego. Broniarz pozostawał nieuchwytny dla śledczych aż do sierpnia 2009. Według rodziny Bogusławskiego pozostający na wolności Broniarz usiłował, za pośrednictwem krewnych, zastraszyć kuzyna.

W 2012 roku sąd skazał wszystkich współpracujących z Bogusławskim mężczyzn na kary od 3 do 8 lat więzienia. Najdłuższa odsiadka orzeczona została wobec Dawida Broniarza. Bogusławski uzyskał status świadka koronnego - afera narkotykowa zakończyła się dla niego karą 2 lat więzienia. W zawieszeniu.
W tym miejscu historia narkotykowego przemytu mogłaby zakończyć się happy endem. Ale tak się nie stało. Wyrok zaskarżyli zarówno prokurator, jak i obrońcy, ale to tym ostatnim gdański sąd przyznał słuszność.

Byki godzą w autorytet

Nie bez powodu w kręgach toruńskiej palestry uzasadnienie sądu apelacyjnego określa się jako "masakrujące". Takiej porażki w prestiżowym postępowaniu karniści z Torunia nie zaliczyli już dawno.

Aż dwie strony uzasadnienia Sąd Apelacyjny poświęcił błędom językowym, które popełnił autor uzasadnienia z okręgu:
"Lektura uzasadnienia zaskarżonego wyroku ujawniła wielokrotne, występujące w tym przypadku z niespotykanym nasileniem, pozostawianie w szyku zdań rzeczowników i czasowników w formach nieodmiennych, jak też liczne opuszczenia końcówek wyrazów, czy też pomijanie spójników. Z całą pewnością nie jest to wynik li tylko niewprawnego posługiwania się edytorem tekstu".
Według sędziego Krzysztofa Noskowicza (wcześniej sędziego Sądu Okręgowego w Bydgoszczy): "Nie sposób tolerować takiego niechlujstwa i niepoprawności językowej, bo tego rodzaju błędy językowe godzą w autorytet wymiaru sprawiedliwości".
Uwagi filologiczne są tylko preludium do festiwalu błędów proceduralnych, które wytknął Gdańsk. Sąd uznał, że z uwagi na podnoszony argument o niekompletności materiału dowodowego nie można obecnie mówić o uniewinnieniu oskarżonych, ale podkreślił, że stan rzeczy zrekonstruowano wyłącznie w oparciu o zeznania jednej osoby, której wiarygodność jest w wielu miejscach, najdelikatniej mówiąc - wątpliwa.

Co prawda polska procedura karna nie wyklucza oparcia stanu faktycznego na zeznaniach jednej osoby, to jednak sąd zobowiązany był zachować w tym przypadku szczególną ostrożność. Tym bardziej że Bogusławski miał szczególny interes w zminimalizowaniu swojego udziału w narkotykowym biznesie. Wystarczy dodać, że jedynymi znalezionymi w całej sprawie narkotykami było 6 kilogramów kokainy w jego walizce. U żadnego z pozostałych oskarżonych narkotyków nie znaleziono.

17 grup sprzeczności

Zdaniem sędziego Noskowicza toruński sąd "niedostatecznie rozliczył Waldemara Bogusławskiego ze sprzeczności, które pojawiły się w jego relacjach w różnych fazach procesu". Braki "nadrabiał w uzasadnieniu sformułowaniami i przypuszczeniami, co na akceptację nie zasługuje".

Gdański sąd zwraca uwagę, że uznanie Bogusławskiego za świadka koronnego w procesie, w którym został on prawomocnie skazany, "nie przesądza o jego prawdomówności", a zatem "postępowanie co do współoskarżonych przez tego świadka pomawianych, nie może być prowadzone tak, jakby kwestia ich winy była przesądzona".
Wyrok w zawieszeniu oznacza - zdaniem apelacji - że Bogusławski "żadnej szczególnej uciążliwości nie poniósł", a perspektywa tak łagodnego wyroku mogła być dla niego zachętą do ujawniania procederu przestępczego kosztem współoskarżonych. Gdański sędzia garściami przywołuje nieścisłości w zeznaniach Bogusławskiego, który różnie podawał ilość narkotyków, mylił się w opisach osób i samochodów. Sprzeczności w zeznaniach Bogusławskiego sędzia Noskowicz pogrupował na... 17 grup zagadnień.

Zafascynowany świadkiem

Dodatkowo wiarygodność głównego świadka oskarżenia, podważa zdaniem gdańskiego sądu ekspertyza biegłej psycholog. Toruński sąd w ogóle pominął jej stwierdzenie, że Bogusławski jest w większym stopniu niż przeciętny człowiek "obarczony tendencją do kłamstwa", a stosowanie przezeń kłamstwa "nie napotyka na żadne moralne rozterki". Dość powiedzieć, że w uzasadnieniu wyroku z Torunia Bogusławski jawi się "technikiem ekonomistą", a dziś twierdzi, że jest krawcem, choć szkoły zawodowej nie ukończył.

Jakby tego było mało, Sąd Okręgowy nie tylko "rutynowo oddalał wnioski dowodowe, ale także sam nie wykazał niezbędnej inicjatywy dowodowej". W efekcie "totalne pomijanie wszystkich wniosków dowodowych w sposób zasadny ukształtowało przekonanie skarżących, że sąd a quo w niewielkim stopniu był zainteresowany weryfikowaniem wiarygodności zeznań i wyjaśnień Waldemara Bogusławskiego, aby nie dopuścić do sytuacji podważenia ich innymi dowodami".

Sąd pierwszej instancji w ogóle nie wziął pod uwagę wersji, że Bogusławski mógł działać na własną rękę, a był "wręcz zafascynowany relacjami W. Bogusławskiego".
Zdaniem sędziego Noskowicza przesłuchanie Bogusławskiego daje szanse na odkrycie prawdy, ale "dochodzeniu do tej prawdy winny towarzyszyć skrupulatność, rzeczowość, obiektywizm i zdrowy rozsądek".

Powtórka z rozprawy

Gdy w ubiegłym roku uzasadnienie trafiło do Torunia, o wyroku z Gdańska szeptała cała toruńska palestra.
Tym razem sprawozdawcą został sam przewodniczący wydziału karnego w Sądzie Okręgowym, więc powtórki z katastrofy najpewniej nie będzie. Ale wstyd pozostanie.
Nieoficjalnie toruńscy sędziowie mówią o nadmiernej emocjonalności uzasadnienia apelacyjnego. Podkreślają, że choć Gdańsk wykazał wiele uchybień koledze z Torunia, to jednak nie podważył całkowicie jego ustaleń. Co więcej - podtrzymywał decyzje o stosowaniu aresztu.
- Warto mieć na uwadze, że sąd w Toruniu może pochwalić się najlepszymi ocenami w całym okręgu - ucina sędzia Piotr Szadkowski, przewodniczący II wydziału karnego w Sądzie Okręgowym, który przejął kokainową sprawę.
Rzecz toczy się o dużą stawkę - oskarżonym zafundowano kilkuletni pobyt w areszcie. Aż trudno sobie wyobrazić, ile wyniosłoby odszkodowanie w przypadku uniewinnienia.

Z uwagi na toczące się postępowanie sądowe wszystkie nazwiska zostały zmienione

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska