Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sowiecka szkoła, ale po polsku. Nauczycielka ze strachu popełniła samobójstwo.

Adam czesław Dobroński [email protected]
Scena ze szkolnego przedstawienia "Nie zginęła” zamieszczona w "Ogniwie” – piśmie Gimnazjum Państwowego im. Marszałka J. Piłsudskiego, które mieściło się w tej samej kamienicy przy ul. Warszawskiej 63, co powojenne Technikum Ekonomiczne  (obecnie jest tu Wydział Ekonomiczny Uniwersytetu).
Scena ze szkolnego przedstawienia "Nie zginęła” zamieszczona w "Ogniwie” – piśmie Gimnazjum Państwowego im. Marszałka J. Piłsudskiego, które mieściło się w tej samej kamienicy przy ul. Warszawskiej 63, co powojenne Technikum Ekonomiczne (obecnie jest tu Wydział Ekonomiczny Uniwersytetu).
Władze sowieckie uznały, że poziom nauczania w Polsce był niski i wszystkich uczniów cofnęły o rok. Za to uczyłem się po polsku - opowiada Jerzy Koszewski.

Pierwszą moją nauczycielką była kochana Maria Rejzer. Starała się ona wychować siedmioletnie dzieci w duchu polskim. Zimą 1939/1940 temperatury spadały poniżej -35 stopni C. Ludzie mówili, że Rosjanie taki mróz przywieźli z Syberii.

Pewnego poranka mama ubrała mnie w grube ubranie. Ale z mojej klasy nikt nie przyszedł na lekcje, a w całej szkole (dawna nr 8 przy Jurowieckiej) zebrało się kilkunastu uczniów. Skupiono nas w jednej klasie, a pani "politruk" w spódniczce, młoda blondynka uczyła pieśni o rodinie, czyli ojczyźnie.

W szkole kwitło bujne, choć jednorodne, życie oświatowo-kulturalne. Uczestniczyłem w nim jako początkujący deklamator. Pani Rejzer kiedyś zapomniała powiadomić, że wystąpię na akademii. Dzień był wolny, więc bawiłem się na podwórku. Pani Maria przybiegła po mnie na posesję przy ul. Białej 1. Teraz wiem, że mogła być ukarana, jak znajomy ojca, który za spóźnienie do pracy pojechał na Sybir.

Ważnym wydarzeniem stała się jołeczka (choinka). Wspomniana towarzyszka kazała recytować: "Boh, boh daj nam pieroh". Cudu nie było, więc mieliśmy powtarzać: "Sowiet, sowiet daj nam kanfiet". I spod sufitu poleciały cukierki. Spotkała ją za to kara, bo od świec i zimnych ogni zapaliły się blond włosy, potem bluzka, trzeba było wzywać pogotowie. Były niestety momenty rzeczywiście tragiczne. Przy sprawdzaniu przez panią Marię obecności od czasu do czasu ktoś odpowiadał: Wywieźli w nocy. Wtedy łzawiły oczy pani, a nasze serce ściskał strach.

Okupanci niemieccy zlikwidowali w Białymstoku szkoły, w to miejsce powstawały tajne komplety. Przypadkowo spotkałem moją ulubioną Marię Rejzer, która mi zaproponowała nauczanie. Mieszkała w kamienicy przy Mickiewicza, a nasza rodzina musiała po ustanowieniu getta przenieść się z Białej 1 na Sobieskiego 1. Przez pięć dni w tygodniu chodziłem tam przerabiać klasę drugą.

Byłem jedynym uczniem, więc dobrze przypilnowanym. Książki i zeszyty nosiłem na piersi pod koszulą, co było tym bardziej konieczne, że droga wiodła ul. Ogrodową, przy budynku przedwojennej Szkoły Powszechnej nr 1, gdzie stała warta wojskowa. Maria Rejzer uznała, że nie wiadomo jak długo potrwają rządy niemieckie i trzeba się uczyć ich języka. Z tym wiąże się straszna historia.

Odrabiałem w domu lekcje, kiedy wszedł do mieszkania Icek Perel, przedwojenny pracodawca ojca, właściciel kamienicy, w której zamieszkaliśmy. Wytłumaczył, że wyszedł z grupą Żydów do pracy w mieście, obrócił płaszcz na drugą stronę, by nie było widać gwiazdy Dawida. "Zdobył" kurczaka i chce go dobrze schować. Rodzice zaprosili nieszczęśnika do drugiego pokoju. I nagle weszło czterech lotników niemieckich, w tym dwóch oficerów. Powiało grozą.

Ojciec znał niemiecki i szybko się wyjaśniło, że goście pomylili piętro, bo nad nami mieszkały kobiety lekkich obyczajów. Jeden z oficerów podszedł do mnie i powiedział, bym mu przeczytał fragment tekstu. Zwrócił uwagę, że źle wymawiam słowo Glockenchen (dzwoneczek). Pouczył, że trzeba złożyć usta jak do pocałunku. Pan Perel już nigdy się nie pokazał, natomiast po pewnym czasie przyszedł jeden z lotników i powiedział, że obaj oficerowie zginęli podczas wyprawy bombowej na wschód.

Moja edukacja skończyła się latem 1942 roku. Dozorca kamienicy przy ul. Mickiewicza powiedział, że w nocy Niemcy otoczyli dom i wzięli mieszkańców z parteru jako zakładników. Pani Maria mieszkała na piętrze, ale pewnie bojąc się cierpień, popełniła samobójstwo. Nie wiem, gdzie została pochowana. Może ktoś z Czytelników mnie o tym poinformuje.

Są to wspomnienia Jerzego Koszewskiego, przewodniczącego Koła Wychowanków Zespołu Szkół Ekonomicznych w Białymstoku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny