[galeria_glowna]
The Mountain Goats, czyli właściwie John Darnielle to wręcz klasyk czegoś, co z angielska nazwali organizatorzy songwritingiem, jakby nie można było wymyślić czegoś bardziej swojskiego. Ale OK - ich prawo tworzyć i wykorzystywać już stworzone.
Tak też brzmieli wspomniani The Mountain Goats. Wykorzystując klasyczne patenty harmoniczne amerykańskiego folku romansującego z rockiem John Darnielle opowiadał pełne wyszukanych słów historie. Zaczął set na fortepianie, ale naprawdę rozruszał się, kiedy szalał z elektroakustyczną gitarą na scenie, często donośnie śpiewając nawet bez mikrofonu. Jak rasowy opowiadacz historii na jarmarku albo w zaułku metra.
Darnielle zdaje sobie chyba sprawę z dość wąskich możliwości muzycznych klasycznego songwritingu, dlatego swojej wykonania napełniał ekspresją, która wyraźnie podobała się publiczności. Szkoda tylko, że nie zadbano o wyświetlanie tłumaczeń jego piosenek. Często podając się motorycznym kompozycjom można było stracić wątek, a przecież słowo na tym festiwalu miało być od muzyki ważniejsze, a co najmniej równorzędne.
Mniej słów padło podczas koncertu, jaki przygotował Sébastien Schuller. Bardzo sympatyczny i otwarty na kontakty z publicznością Francuz przedstawił coś, co w najlepszym razie mogło przypominać gorsze piosenki wracających właśnie na afisz Ultravox. Na szczęście kompozycje były dość rytmiczne, ale jednak do maestrii Midge Ure i jego przyjaciół trochę im brakowało. Do innych mrocznych romantyków zresztą też.
Jeszcze inne wrażenie przyniosło obcowanie z muzyką Low Roar. Duet złożony z śpiewającego wysokim głosem wokalisty i bębniarza przedstawił na początek drugiego dnia tak przygnębiające i nużące utwory, że trzeba było dużej dozy cierpliwości by wysłuchać koncertu do końca. Może znów - gdyby dało się dokładnie zrozumieć, o co chodzi w tych utworach - byłoby inaczej. Ale artysta tak starannie bronił swojej tajemniczości, ze wręcz zabronił oświetlania swojej twarzy. Owszem, kiedyś muzykę poznawało się z radia, ale dziś - bombardowani kulturą obrazkową chyba nie zawsze umiemy skupić się na dość monotonnym przekazie.
Tak czy inaczej - takich artystów wcześniej w Białymstoku nie było i nie mieliśmy szansy posłuchać ich w jednym miejscu i w tym samym czasie. I sprawdziła się stara prawda - lokalna społeczność jednak woli mniej znanych artystów zza wschodnich rubieży, niż niszowych muzyków z Zachodu. Przy następnej edycji - bo wierzę, że taka będzie warto o tym pamiętać. No i - wyświetlać teksty, bo dla wielu młodych ludzi rosyjski i białoruski to większa egzotyka niż coraz bardziej popularny chiński.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?